Omar jest nasz! Omar jest Polakiem! Reportaż z granicy polsko-niemieckiej

7 godzin temu

Słynny cytat mówiący, iż „wszystkie wielkie wydarzenia i postacie historyczne powtarzają się dwukrotnie: najpierw jako tragedia, potem jako farsa” brzęczał mi w głowie, gdy w minionym tygodniu śledziłem wydarzenia z polsko-niemieckiego pogranicza. Osiemnaście lat po wejściu do strefy Schengen, otwarciu granic, zlikwidowaniu znienawidzonych szlabanów, które dzieliły nas od Zachodu, to Polska przywraca kontrole. Jakby te dwie dekady wzajemnej współpracy, handlu, Erasmusów i transgranicznych firm transportowych były tylko incydentem w tysiącletniej historii wzajemnych podejrzeń i niechęci. Ale choćby w najśmielszych snach nie przypuszczałem, iż to my będziemy się grodzić przed nimi. My – wieczni tułacze, rozproszeni po całym świecie, od Chicago do Tobolska, szukający szczęścia i wolności w tureckim Adampolu i brazylijskiej Paranie. Zanim więc rozpocznie się chór oburzonych głosów mówiących, iż polska emigracja to było zupełnie coś innego niż emigracja syryjska, sudańska czy pakistańska – ustalmy, jak w ogóle do tego doszło, iż to w pełni demokratyczna Polska grodzi się przed równie demokratycznym Zachodem.

Grzechy drugiej wojny

Wszystko zaczęło się od wojny w Syrii w 2011 roku i wywołanego przez nią kryzysu migracyjnego. Kolejne fale uchodźców szukały schronienia przede wszystkim w Niemczech. Ale konflikt, wielopiętrowy i rozlewający się na kolejne kraje, zdawał się nie mieć końca. Utworzenie tzw. Państwa Islamskiego – brutalnej struktury, która nie tylko terroryzowała opanowane przez siebie tereny, ale też organizowała zamachy w innych krajach arabskich – sprawiło, iż tysiące ludzi postanowiły spróbować szczęścia, pokonując Morze Śródziemne. Wieści o tych, którym się udało, zataczały coraz szersze kręgi. Polityka rządu Angeli Merkel opierała się zarówno na chęci odpokutowania grzechów drugiej wojny światowej, jak i potrzebie uzupełnienia braków kadrowych w gospodarce. W przeszłości podobne podejście bywało skuteczne – choćby w przypadku tureckiej emigracji zarobkowej z lat 60. Tym razem jednak sytuacja wymknęła się spod kontroli. Migrantów przybywało, niemiecki system zaczął się zatykać, a wyborcy tracić zaufanie do establishmentu. Zaczęli szukać alternatywy. Konkretnie: Alternatywy dla Niemiec. Zaniepokojony rosnącym poparciem dla skrajnej prawicy rząd Olafa Scholza jako pierwszy zdecydował się na przywrócenie strażników granicznych na lewym brzegu Odry i Nysy. Oficjalnie – by chronić Niemcy przed migrantami, którzy mieli przedrzeć się przez białowieskie bagna i dotrzeć aż tutaj.

Duch przedsiębiorczości

Kiedy przejeżdżam przez most w Świecku, po niemieckiej stronie widzę namiot i kilku policjantów z długą bronią. Auta zwalniają, funkcjonariusze zaglądają do środka, ale nikogo nie zatrzymują. Uchylam szybę i pytam, co sądzą o sytuacji na granicy. Wzruszają ramionami. Dodają tylko, iż te kontrole na pewno nie pomogą lokalnej gospodarce. – Przez dwa lata zatrzymali mnie może trzy, no maksymalnie cztery razy – mówi 25-letni Michał, który po studiach w Warszawie wrócił do Słubic, żeby pomóc ojcu prowadzić rodzinny biznes. Rozmawiamy na ogromnym parkingu, otoczonym stacjami benzynowymi i sklepami z tanimi papierosami. Duch przygranicznej przedsiębiorczości unosi się tu w powietrzu jak zapach tytoniu, ale Michał nie jest zadowolony z kierunku, w jakim zmierza lokalna gospodarka. – Dostajemy ciosy od kilku lat. Najpierw ruch się zmniejszył przez wybuch wojny w Ukrainie, bo zupełnie przestały kursować tiry z Rosji i Białorusi, później rolnicy blokowali autostrady, protestując przed importem zboża ze wschodu, Niemcy postawili swoje kontrole, a teraz doszły te „żółte kamizelki”. jeżeli od poniedziałku straż zacznie zatrzymywać auta także po naszej stronie, to korki całkowicie spraliżują miasto i handel padnie – mówi z przekonaniem w głosie.

Samozwańcza straż

„Żółte kamizelki” to Ruch Obrony Granic, powołana przez Roberta Bąkiewicza – byłego szefa Marszu Niepodległości – samozwańcza straż, która wprowadziła „kontrole obywatelskie” na granicy. Miała być to odpowiedź na działania Niemców, którzy mieli przewozić migrantów na polską stronę i zostawiać ich tutaj bez żadnego planu. Politycy PiS, wyczuwając okazję do zbicia kapitału, od razu zaczęli pielgrzymować nad granicę i mówić o tysiącach migrantów przewożonych przez Bundespolizei. Dla prawicy to paliwo niemal idealne. Nie dość, iż straszą migrantami od dekady, łącząc fakty takie jak wzrost przestępczości w Szwecji z kompletnymi bajkami (przypomnijmy słowa Jarosława Kaczyńskiego o uchodźcach przenoszących pasożyty), to jeszcze mogą używać łatwych do zrozumienia historycznych analogii. Białoruś atakuje nas migrantami od wschodu, a Niemcy od zachodu – czyli znowu biorą nas w kleszcze. Ta narracja nie wytrzymuje zderzenia z faktami. Dane polskiej Straży Granicznej mówią, iż między styczniem a czerwcem bieżącego roku Niemcy cofnęli do Polski raptem 314 osób. To efekt nie nocnego podrzucania losowych migrantów, ale tzw. procedury dublińskiej. Oznacza ona, iż jeżeli migrant trafia do kolejnego kraju, ten ma go prawo odesłać do tego, w którym po raz pierwszy nielegalnie przekroczył granicę. Motyw „odsyłania” pojawił się także w rozmowie z ojcem Michała, który do nas dołączył: – Ależ to są nasi! Proszę zrozumieć: cała Polska się wyludnia, ale nasz region szczególnie. Do Berlina jest stąd bliżej niż do Poznania. Polacy mogą podróżować i podejmować pracę w Niemczech. Po wybuchu wojny w Ukrainie zamieszkało u nas wielu uchodźców, którzy legalnie podjęli tu pracę, choćby w naszej specjalnej strefie ekonomicznej, która świetnie funkcjonuje. Nie mogą oni jednak przejeżdżać na teren Niemiec, ale żyjąc w Słubicach/Frankfurcie nie da się uniknąć przechodzenia na drugą stronę rzeki. W większości przypadków pewnie udawało im się przechodzić i wracać. Kilka razy zostali złapani i stąd statystyka. Te słowa potwierdza wojewoda lubuski Marek Cebula: – W regionie mamy wielkie zakłady, które uniknęły bankructwa dzięki migrantom! Za przykład mogę podać zielonogórski Lumel, który sprowadził inżynierów z Indii. Gdy ci ludzie czekali na autobus po pracy, ktoś zaczął im robić zdjęcia i pisać w internecie, iż to nielegalni koczują na przystanku. Podobną głupotą wykazała się Elżbieta Rafalska z PiS, która wrzuciła zdjęcia artystów z Senegalu koncertujących na festiwalu w Gorzowie Wielkopolskim z podobnym podpisem. w tej chwili w województwie pracuje 40 tys. pracowników z Ukrainy, gdyby ich zabrakło, czekałaby nas fala bankructw i zapaść ekonomiczna – słyszymy.

Co na to wszystko ludzie Bąkiewicza?

Na całej długości słubickiego mostu dumnie powiewały flagi Unii Europejskiej, mocno kontrastujące z wywieszonym przez nich banerem z napisem NO IMIGRATION.

– Przepraszam, czy pan mówi po polsku? – zagadnął mnie starszy mężczyzna w żółtej kamizelce, trzymając w dłoni ulotkę Grzegorza Brauna. Zatkało mnie. choćby latem jestem biały jak śnieg, a do tego szedłem od strony polskiej. – A to jakie są kryteria państwa zatrzymań? – zapytałem. – Aaa, pan jest Polakiem? To może pan podpisze petycję? Na kartce widniało pytanie: „Czy jesteś za uszczelnieniem granic?”. Odpowiedziałem, iż Donald Tusk od poniedziałku wprowadza kontrole graniczne, więc petycja jest adekwatnie bezzasadna, a cel osiągnięty. – Co pan! Tuskowi nie można ufać! – usłyszałem natychmiast. Zaledwie trzy metry dalej stał radiowóz prawdziwej Straży Granicznej. Chciałem zapytać, co funkcjonariusze sądzą o tym, iż obok działają „ochotnicze rezerwy”, ale odmówiono mi odpowiedzi. – Niczego się pan nie dowie – rzucił przechodzień ze Słubic. – Kilka dni temu Bąkiewicz napadł tutaj na jedną dziewczynę ze straży. Wrzucił jej zdjęcie do internetu. Teraz wszyscy są zastraszeni. Faktycznie: 29 czerwca Robert Bąkiewicz opublikował film, na którym udostępnił dane osobowe funkcjonariuszki Straży Granicznej, opatrując go jednoznacznym komentarzem, iż „hańbi polski mundur”.

Pod nagraniem zebrało się ponad 20 tysięcy lajków i dwa tysiące komentarzy. Na kobietę spadła lawina nienawiści zupełnie bez powodu. Po chwili do starszego pana dołącza kilku młodych chłopaków. Ubrani w koszulki Narodowych Sił Zbrojnych, wyraźnie przypakowani i wyraźnie na misji. NSZ – czyli formacja konspiracyjna, będąca prawicową konkurencją dla Armii Krajowej – zyskuje dziś na popularności. Powodem jest fakt, iż w przeciwieństwie do AK, NSZ podobnie jak żołnierze wyklęci nie walczyli tylko z wrogiem zewnętrznym, ale też z wewnętrznym, czyli lewicą i Żydami. Chciałem ich o to zapytać. – Mamy zakaz rozmów z mediami – usłyszałem. Zresztą chwilę później i tak zjawił się patrol policji, który uprzejmie, ale stanowczo poprosił panów o nieutrudnianie ruchu na moście. Biorę głęboki wdech i wyruszam w głąb miasta w poszukiwaniu nielegalnych migrantów. Najpierw zaczepiam parę o azjatyckim wyglądzie siedzącą na ławce dosłownie kilka metrów od mostu. Są studentami i nie mają pojęcia, co się tu dzieje. W Słubicach znajduje się Collegium Polonicum, będące filią Uniwersytetu Adama Mickiewicza i mającego siedzibę po drugiej stronie rzeki Uniwersytetu Europejskiego. Równie zaskoczeni są niemieccy Turcy, którzy ewidentnie wybrali się na wschodnią stronę po tańsze produkty. Zupełnie nie mieli pojęcia o sytuacji na moście i zapewnili mnie, iż czują się tu bezpiecznie. Pierwszy sklep, do którego wszedłem, okazał się zaś sklepem ukraińskim. Właściciel pakujący suszone ryby nie wiedział o jakichkolwiek utrudnieniach w ruchu. Zacząłem się śmiać: – Czy tu w ogóle są jacyś Polacy? – zapytałem farmaceutkę w pobliskiej aptece. – To co pan widzi, to dowód na to, iż słubicko-frankfurckie multi- -kulti działa doskonale. Tylko ci panowie, co stoją na moście, nie są ze Słubic i o tym nie wiedzą – słyszę. – Niemcy to nasi przyjaciele i nie ma tu żadnych nielegalnych migrantów. Czujemy się bardzo bezpiecznie – mówi wchodzący do środka klient. Ale im bardziej oddalam się od mostu i turystycznej części miasta, tym wśród mieszkańców coraz więcej niepewności. – Nie nagrywa mnie pan? – pyta nieco konspiracyjnie ekspedientka w jednym ze sklepów z papierosami. – Ja tam uważam, iż dobrze, iż oni tam stoją. Robi się coraz niebezpieczniej, strach wieczorem wyjść z domu. W kolejnym punkcie słyszę podobne tony: – Niektórzy nie widzą tych migrantów, bo Niemcy podrzucają ich w nocy. A ja wracam wtedy z pracy. Widziałam sama: nieoznakowany bus, wysiadali z niego czarni. Opowieść o nieoznakowanym samochodzie, bez oznaczeń policyjnych, powraca jeszcze raz, tym razem z dodatkowym zwrotem akcji. – Powiem panu tak: tego wcale nie musi robić żadna policja. Mało to ludzi, którym zależy na tym, żeby granica znów była zamknięta? Żeby zbić szmal na przemycie? – mówi pan Zbigniew, lat 65, mieszkaniec miasta od urodzenia. Widział tu niejedno. Kontruję, iż to teoria spiskowa, ale nie potrafię całkiem jej zbyć. Przecież gangi na całym świecie działają według tej samej logiki: im wyższy mur, tym wyższe zyski. Między Meksykiem a USA to reguła. Dlaczego miałoby być inaczej nad Odrą? Wspominam mu, iż teraz jadę do Gubina, czyli przejścia granicznego 50 kilometrów na południe od Słubic. – Proszę jechać przez Niemcy, będzie szybciej – instruuje mnie, czym dobitnie pokazuje, jakim problemem i absurdem będą dla mieszkańców pogranicza kontrole.

Każdy widzi to, co chce

Gdy już wyjeżdżałem, zobaczyłem dwóch Latynosów i jednego Afrykańczyka idących z dużymi plecakami. Wyskoczyłem z auta, czym nieco ich zaskoczyłem. Zapytałem, po której stronie rzeki mieszkają. Odpowiedzieli, iż po naszej. Przecież równie dobrze mogli wracać z pracy z jednego z lokalnych centrów logistycznych, do których agencje pracy ściągają legalnych pracowników z całego świata. I wtedy mnie olśniło: każdy widzi to, co chce zobaczyć! Rację miał cytowany na początku tekstu Karol Marks: to byt kształtuje świadomość. Zamożniejsi mieszkańcy, patrząc na migrantów, automatycznie myślą o dobrze naoliwionej maszynie lokalnej gospodarki i hubie logistycznym, który powstał przy autostradzie A2. Ci biedniejsi czują się zagrożeni: być może dlatego, iż naoglądali się obrazków o „pogrążonym w chaosie Zachodzie” w Telewizji Republika, a być może dlatego, iż Ukraińcy udowodnili w ostatnich latach, iż mogą skutecznie zajmować ich miejsca pracy.

Nad Gubinem zapadał zmierzch, ale to nie odstraszało tutejszych obrońców granicy. Za szybą samochodu leżały kanapki i lornetka.

– Udało się kogoś złapać? – pytam, zupełnie jakbym rozmawiał z wędkarzami.

– Wczoraj jednego.

– I co z nim zrobiliście?

– Zawołaliśmy strażników – mówi jeden z nich, wskazując ręką na wóz pograniczników dziesięć metrów dalej.

Robi mi się ich żal. Może to ich ostatnia „ważna” misja w życiu. Praca już dawno za nimi, dzieci dorosły, związek się wypalił. A tu, nad wąskim strumykiem Nysy, znów można poczuć się potrzebnym.

Kilkanaście metrów dalej stoi grupka nastolatków. Unosi się nad nimi chmura owocowego dymu wydmuchiwanego z e-papierosów, zmory naszych czasów. Wśród nich czarnoskóry chłopak. Pytam, co myślą o całej sytuacji.

– Ci panowie w kamizelkach są super! – rzuca jedna z dziewczyn.

– Serio? Przecież porządku może pilnować policja – odpowiadam, gwałtownie orientując się, iż nadmiar policji w miejscach, gdzie przesiaduje młodzież, rzadko budzi entuzjazm.

– Dzięki nim jest bezpieczniej. Ostatnio był atak pod Żabką – mówi druga.

– To był fejk! – poprawia ją trzecia. – Ale faktem jest, iż przychodzą z tamtej strony. Zaczepiają, gwiżdżą na dziewczyny. Zwracam się do czarnoskórego chłopaka: – A ty, co o tym myślisz?

– jeżeli dzięki temu jest bezpieczniej, to dla mnie okej – odpowiada spokojnie, ale dziewczyny natychmiast go zagłuszają:

– Omar jest nasz! Omar jest Polakiem!

Mam tylko nadzieję, iż chłopcy od Bąkiewicza, ci lubiący sobie wstrzykiwać testosteron w górną część uda, okażą wobec Omara tyle samo czułości, co dziewczyny, kiedy przyjdzie im zastąpić zaspanych emerytów na kolejnej warcie.

Idź do oryginalnego materiału