Na Karola Nawrockiego mało kto mówi dziś inaczej niż „uzurpator”. To określenie weszło do politycznego obiegu tak naturalnie, iż przylgnęło do niego na dobre – i to niezależnie od tego, jak bardzo jego współpracownicy starają się walczyć o poważny wizerunek szefa. Problem polega na tym, iż Nawrocki, zamiast udawać człowieka kompetentnego, codziennie dostarcza powodów, by traktować go jak politycznego przypadkowego pasażera.
Ludzie z jego otoczenia mieli nadzieję, iż uda się sprzedać opinii publicznej obraz poważnego, „państwowego” prezydenta. Zamiast tego, muszą zmagać się z łatką uzurpatora, a w kuluarach – z plotkami o niechlubnych powiązaniach, znajomościach z gangsterami i życiowych nałogach, które tylko pogłębiają jego kompromitację. O ile Andrzej Duda, choćby w roli „długopisu”, miał jakieś wykształcenie i minimum ogłady, o tyle Nawrocki jest prymitywny i zupełnie oporny na zdobywanie wiedzy. Zamiast uczyć się, rozumieć i próbować dorastać do roli, brnie w prostactwo. „By nazwać rzeczy po imieniu – on po prostu nie ogarnia” – komentuje jeden z ludzi z otoczenia PiS.
Do tego wszystkiego dochodzi atmosfera strachu, jaka codziennie wisi nad pałacem. Nie chodzi już tylko o kompromitujące wpadki czy medialne ksywki, ale o świadomość, iż jeden człowiek – Waldemar Żurek – może w każdej chwili pociągnąć za sznurki i wyrzucić Nawrockiego wraz z całą jego drużyną pomagierów na śmietnik historii. „To jest życie na walizkach – nigdy nie wiadomo, czy jutro jeszcze będą mieli swoje stanowiska” – mówi nasz rozmówca.
Tak wygląda codzienność człowieka, który marzył o roli wielkiego gracza, a skończył jako uzurpator, z piętnem kompromitacji i poczuciem, iż jego los zawisł na włosku.
A 12 mln Polaków mówi wprost – Nawrocki won.