Odszedł do Domu Ojca niezwykły kapłan
Marek Dyżewski
Z podziękowaniem Księdzu Stanisławowi.

Życie każdego z nas ma sens i wartość o tyle, o ile jest ono darem dla innych. Warto więc tu przypomnieć, jakim darem dla ludzi wiary w Polsce i Austrii był ksiądz Stanisław Kawalec. Nie mogąc osobiście uczestniczyć w jego dzisiejszym pożegnaniu, pragnę – jako jego przyjaciel – dać świadectwo, jakim był on człowiekiem i kapłanem.
Poznałem go, gdy w roku 1968, świeżo po święceniach kapłańskich, był wikarym we wrocławskim kościele Świętej Rodziny. Mój wielki podziw budził tym, jak głosi Słowo Boże. Jego homilie, niezwykle krótkie, skondensowane w treści i kunsztowne w swej formie, były swego rodzaju dziełem sztuki. Prawdom ewangelicznym potrafił nadać wymiar współczesny, ze wszech miar żywy i aktualny. Umiał swym słowem nie tylko nauczać słuchaczy ale też dawać im do myślenia.
Nie dziw więc, iż wśród wiernych tamtejszego kościoła stawał się legendą.
Zaszczycony jego przyjaźnią, miałem okazję obserwować, jak nad sobą pracuje. Już wtedy był to typowy homo studiosus. Dźwigając ogrom obowiązków (samych godzin religii w każdym tygodniu było blisko dwadzieścia), wstawał o czwartej rano, by pogłębiać wiedzę z teologii, literatury pięknej i szeroko rozumianej kultury.
Z podobną intensywnością pracował w dwóch kolejnych ośrodkach, posługując jako młody kapłan: w Parafii Najświętszej Marii Panny Matki Pocieszenia w Oławie (1969-1972), a następnie we wrocławskiej parafii Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej (1972-4), której skromna świątynia sąsiadowała z domami studenckimi Akademii Medycznej.
Tu ksiądz Stanisław odnalazł się w nowej roli – jako charyzmatyczny duszpasterz młodzieży akademickiej (1974-6).
Jednak kardynał Henryk Gulbinowicz który właśnie rozpoczął swe rządy w diecezji wrocławskiej, wyznaczył mu inne zadanie. Powierzył mu mianowicie opiekę duszpasterską nad pracującymi w Berlinie Wschodnim robotnikami z Polski. To byli ludzie oderwani od rodzin, zagubieni w realiach komunistycznych Niemiec, często szukający pociechy w alkoholu i moralnej rozwiązłości. Ale i do nich znalazł drogę ksiądz Stanisław.
Jego kościół w dzielnicy Karlshorst z każdym kolejnym tygodniem coraz bardziej się zapełniał.
Nigdy nie zapomnę żarliwości, z jaką ci odzyskani dla wiary ludzie modlili się i śpiewali nasze religijne pieśni.
Kardynał Gulbinowicz zgodził się na podjęcie przez księdza Stanisława studiów doktoranckich w Wiedniu. Jednak warunkiem ich podjęcia na tamtejszym uniwersytecie było magisterium uzyskane na studiach uniwersyteckich. By je uzyskać ksiądz Stanisław odbył je, w trybie zaocznym i w niezwykle krótkim czasie, na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Raz po raz jeździł autem z Berlina do Lublina, by zdawać tam kolejne egzaminy.
Pytałem go: czy dasz radę? Przecież te jazdy, nocą, po dwanaście godzin to graniczący z szaleństwem morderczy wysiłek!
Odpowiadał cytatem z Ewangelii:
Ktokolwiek przykłada rękę do pługa,
a wstecz się ogląda,
nie nadaje się do królestwa Bożego. (Łk 9, 62).
Po zdaniu z najwyższą notą KUL-owych egzaminów i z dyplomem magistra przybył do Wiednia, gdzie rozpoczął kolejny etap studiów. Stronę bytową zapewniało mu w tamtym czasie duszpasterzowanie młodzieży żeńskiej w Gimnazjum Sióstr Sacre Coeur w podwiedeńskim Pressbaum.
W swej rozprawie doktorskiej ksiądz Stanisław podjął mało dotąd dostrzeganą przez Kościół kwestię losu milionowej rzeszy cudzoziemców, zatrudnianych wtedy w Austrii i Niemczech. Nadana im nazwa „Gastarbeiterzy” („gościnni” pracownicy) stanowiła obrazę wobec ich realnej kondycji. W państwach, których materialną pomyślność budowali, wynagradzani byli drastycznie nisko i traktowani jako ludzie trzeciej kategorii.
Do goryczy wieloletniego rozstania się z ich ojczyzną i ich rodzinami dołączało się jeszcze: wykorzenienie, utrata więzi z ich ojczystą kulturą i poczucie osamotnienia, nie-bycia-u-siebie i zawieszenia w kulturowej próżni.
Oto wyzwanie dla Kościoła – jak je wskazał w rozprawie doktorskiej ksiądz Stanisław – przygarnięcie tych ludzi i otoczenie ich duszpasterską opieką. Dla tych, którzy na długi czas rozstali się z własnym domem to właśnie Kościół, jako wspólnota ludzi wiary, może być drugą ojczyzną i może przywracać im poczucie własnej godności, zdławione przez realia, jakim przyszło im stawić czoła.
Rozprawa doktorska księdza Stanisława, wyrażająca postulat duszpasterskiej troski nad Gastarbeiterami, jako dzieło ze wszech miar oryginalne i odkrywcze, przez Wydział Teologiczny Uniwersytetu Wiedeńskiego przyjęta została magno cum laude.
Wobec tak znakomitej oceny, kardynał Franz König zaprosił księdza Stanisława do kontynuowania jego misji w diecezji wiedeńskiej.
Takie widocznie było zrządzenie Opatrzności, iż to Austrii, a nie Polsce miał ksiądz Stanisław poświęcić główną część jego kapłańskiego życia.
Trzeba zdawać sobie sprawę ze skali wyczynu, jakiego ten polski kapłan dokonał. Nie działał przecież w języku ojczystym. Języka niemieckiego uczył się późno, de facto już po święceniach kapłańskich. A jednak niewiarygodną pracowitością i wytrwałością wniknął w niuanse tego języka i jego najsubtelniejsze odcienie. Więcej: wniknął w związaną z tym językiem duchową kulturę. Dzięki temu mógł głosić Słowo Boże z taką siłą, jak to dawniej czynił w świątyniach polskich, i mógł poruszać umysły i serca ludzi z kraju Mozarta i Beethovena. I mógł tym ludziom wskazywać drogi do Ojczyzny Niebieskiej.
Los sprawił, iż w latach jesieni życia ksiądz Stanisław znów służył swym rodakom. Ostatnim przystankiem jego posługi była położona w powiecie cieszyńskim wieś Pierściec. Nie wiem, czy tamtejsi parafianie wiedzieli, iż człowiek, który do nich mówi i udziela im sakramentów, ma tak bogaty, piękny i chwilami heroiczny życiorys.
Dziś za świętym Pawłem ten tak drogi memu sercu ksiądz może powiedzieć:
W dobrych zawodach wystąpiłem,
bieg ukończyłem,
wiary ustrzegłem (2 Tm 4,7).
Wierzę, iż w Domu Ojca przyjęty zostanie z taką samą miłością, z jaką On jako kapłan służył ludziom i krzepił ich serca na tym świecie.
