Od wyborów do wyborów: jak antyliberalna strategia zatacza coraz szersze kręgi

12 godzin temu

W kraju, w którym do niedawna jeszcze można było wierzyć, iż niezależność dziennikarska i obywatelskie zaangażowanie to wartości samodzielne i cenne, coś się wyraźnie przesunęło. Obrona praworządności i demokracji przestaje być traktowana jako moralny obowiązek — coraz częściej staje się obiektem drwin. Dziś tych, którzy patrzą władzy na ręce, określa się pogardliwie mianem „sekty”. Tymczasem ci, którzy sprzedają swoje pióra dla wygładzonej narracji autorytarnej propagandy, wciąż uchodzą za „niezależnych ekspertów”.

Na naszych oczach zawiązuje się nowy sojusz. Bez względu na metki polityczne — od konserwatywnego Ordo Iuris, przez turbo-inwestycyjnych wyznawców CPK, aż po zdezorientowanych lewicowych komentatorów — coraz więcej osób ląduje po jednej stronie barykady. Wspólny mianownik? Niechęć do liberalnego centrum i wszystko, co pachnie instytucjami, procedurami, pluralizmem.

Jeszcze niedawno wydawało się, iż opozycja — ta prawdziwa, obywatelska — może odbudować zaufanie. Pojawił się kandydat „ponad podziałami”, miał być figurą zgody, złotym środkiem, który da satysfakcję wszystkim tym, którym nie po drodze z konserwatywną ofensywą i z radykalną rewolucją. Wszystko szło zgodnie z planem, aż… niektórzy zaczęli grzebać.

Dane o nieprawidłowościach w procesie wyborczym wypłynęły z zakamarków systemu. I choć nikt nie rzuca jeszcze oficjalnych oskarżeń, cień niepewności padł na całą operację. Co na to media? Na ekranach eksperci z TN24 (i nie tylko), którzy natychmiast porzucili swoje „eksperckie” obowiązki, żeby zrugać opozycję za to, iż w ogóle ośmiela się pytać. „Nie czas teraz na wybory!” — grzmią. „Są ważniejsze sprawy: inflacja, energetyka, szkoły!”. Czyli: nie patrzcie pod nogi, nie sprawdzajcie, nie liczcie głosów. choćby jeżeli coś dopisano, przeniesiono, zamazano — przecież wszystko było uczciwe. Na pewno.

W ten sposób kręci się ta karuzela: od jednych wyborów do drugich, od podsłuchów po przesłuchania, od tekstów byłych rzeczników do audycji aktualnych krewnych. I za każdym razem to samo: zganić tych, którzy zadają pytania. Wyśmiać tych, którzy weryfikują.

Kulminacją tej strategii była kampania wyborcza pod hasłem „Byle nie Trzaskowski”. Nie chodziło o poparcie kogoś lepszego. Chodziło tylko o to, by zablokować symbol liberalnego porządku. Niezależnie od tego, iż własny kandydat był, oględnie mówiąc, politycznym faux pas. Tu nie liczył się program, nie liczyła się przyszłość. Liczyło się tylko jedno: by upokorzyć „libka”.

I udało się. Przynajmniej na chwilę. Libek leży na deskach, znowu. A w internetowym śmietniku śmiech, szydera, triumf. „Dobrze wam tak”. „Kwiczcie”.

Problem w tym, iż demokracja nie kwiczy. Ona umiera po cichu.

Idź do oryginalnego materiału