Zbigniew Ziobro znów przemówił. I znów – jak to u niego – przemówienie to było bardziej aktem oskarżenia wobec rzeczywistości niż próbą jej opisu. Pretekstem stała się decyzja Sądu Okręgowego w Warszawie o uchyleniu Europejskiego Nakazu Aresztowania wobec Marcina Romanowskiego, polityka PiS przebywającego dziś w Budapeszcie. Decyzja kontrowersyjna, wymagająca chłodnej analizy i powściągliwości w komentarzach. Tymczasem Ziobro wybrał drogę dobrze znaną: patos, krzyk i sugestię, iż Polska stała się „kryptodyktaturą”.
Były minister sprawiedliwości ogłosił w mediach społecznościowych, iż „Polska pod rządami Tuska to kryptodyktatura!”, a Sąd Okręgowy miał rzekomo „dosłownie” określić rządy obecnej koalicji jako system łamiący prawa człowieka i porządek konstytucyjny. Trudno nie odnieść wrażenia, iż Ziobro – prawnik z wieloletnim doświadczeniem – doskonale wie, jak bardzo naciąga sens sądowych uzasadnień. Ale wie też, iż jego elektorat nie będzie ich czytał. Wystarczy hasło, najlepiej alarmistyczne.
W narracji Ziobry sąd staje się niemal trybunałem rewolucyjnym, który demaskuje „stałą ingerencję władzy wykonawczej w sferę niezawisłości sędziowskiej”, „ferowanie wyroków skazujących” i – brzmi to jak ponury żart – „grożenie opozycji porywaniem przez służby specjalne i przewożeniem w bagażniku”. Te obrazy mają działać na wyobraźnię. Problem w tym, iż przypominają raczej retorykę politycznej ucieczki do przodu niż rzetelną debatę o stanie państwa prawa.
Ironia tej sytuacji polega na tym, iż to właśnie Ziobro przez lata był twarzą realnej ingerencji w niezależność sądów. To on firmował system dyscyplinarny, który doprowadził Polskę na skraj konfliktu z Unią Europejską. To za jego kadencji prokuratura została podporządkowana politycznie, a krytyczni sędziowie byli ścigani, odsuwani i zastraszani. Dziś ten sam polityk występuje w roli obrońcy praw człowieka, jakby historia ostatniej dekady została wymazana.
Ziobro idzie dalej. Pisze, iż „uzasadnienie sądu stanowi totalną kompromitację prokuratury”, która miała „bezprawnie ukrywać przed sądem odmowę Interpolu wystawienia czerwonej noty”. I znów – ani słowa o własnej sytuacji. Ani słowa o tym, iż prokuratura chce mu postawić ponad 20 zarzutów, a on sam również przebywa poza Polską. W tej opowieści nie ma miejsca na autorefleksję. Jest tylko świat podzielony na prześladowanych „naszych” i złowrogą władzę, która rzekomo niszczy demokrację.
Styl Ziobry to polityka oparta na eskalacji. Każda decyzja sądu staje się dowodem tyranii, każda krytyka – przejawem represji. Taka retoryka ma jeden cel: podważyć zaufanie do instytucji państwa wtedy, gdy przestają one działać na korzyść autora tych słów. To klasyczna strategia delegitymizacji – jeżeli sąd nie jest „nasz”, to znaczy, iż jest narzędziem opresji.
W efekcie otrzymujemy paradoks: polityk, który przez lata realnie osłabiał praworządność, dziś krzyczy najgłośniej o jej rzekomym upadku. I choć jego słowa pełne są wielkich pojęć – „prawa człowieka”, „konstytucja”, „wiarygodność państwa” – brzmią one jak puste dekoracje. Bo za tymi hasłami nie stoi troska o państwo prawa, ale strach przed odpowiedzialnością. A to różnica zasadnicza.

8 godzin temu











