Jeszcze kilka (dosłownie!) dni temu prezydent Karol Nawrocki i jego kancelaria starali się kreować wizerunek instytucji nowoczesnej, bliskiej obywatelowi, otwartej na dialog i odpowiedzialnej za przyszłość państwa.
Dziś coraz wyraźniej widać, iż ten obraz zaczyna pękać. Polacy coraz częściej dostrzegają bizantyjski styl sprawowania urzędu – pełen gestów, wielkich obietnic i kosztownych przedsięwzięć, które nie idą w parze z odpowiedzialnością. W efekcie w opinii publicznej rośnie nie tylko znużenie, ale i rozczarowanie. Tym bardziej, iż obywatele zaczynają dostrzegać, iż dla Nawrockiego władza staje się przepustką do luksusów – szytych na miarę koszul, samochodów za miliony i innych kosztownych „zabawek”, które mają kilka wspólnego ze skromnością i odpowiedzialnością.
Słowo „bizantyjski” nie jest przypadkowe. Oznacza przepych, nadmiar i oderwanie od codziennych trosk zwykłych ludzi. Styl działania kancelarii Nawrockiego coraz częściej właśnie taki się wydaje. Wystawne konferencje prasowe, mocne hasła o „rzetelnych wyliczeniach” czy kolejne projekty ustaw obiecujące ulgi i przywileje – wszystko to wygląda efektownie na papierze. Problem w tym, iż za tymi gestami nie idzie refleksja, kto poniesie koszty i jak długo państwo wytrzyma takie rozdawnictwo. Co gorsza, sama Kancelaria Prezydenta jest instytucją wyjątkowo drogą w utrzymaniu. Z roku na rok jej budżet rośnie, a obywatele coraz częściej pytają, co adekwatnie dostają w zamian za miliony złotych wydawane na administrację, ceremonie i polityczne projekty.
Kluczowy zarzut wobec kancelarii Nawrockiego jest prosty: jej ludzie rozdają obietnice i planują wielkie programy, nie ponosząc odpowiedzialności za budżet państwa. To rząd i parlament muszą szukać środków, bilansować dochody i wydatki oraz mierzyć się z deficytem. Prezydent i jego otoczenie mogą natomiast swobodnie obiecywać „PIT Zero” czy wyższe progi podatkowe, zyskując aplauz w mediach i sympatię części społeczeństwa – ale bez konieczności odpowiadania za skutki finansowe. Coraz więcej obywateli widzi w tym polityczną grę kosztem wspólnej kasy.
Polacy doskonale zdają sobie sprawę, iż ulgi podatkowe i socjalne mają swoją cenę. Za każdą złotówkę niewpłaconą do budżetu przez jednych obywateli, ktoś inny musi zapłacić – w wyższych podatkach pośrednich, w ograniczonych wydatkach na służbę zdrowia czy w gorszej jakości usług publicznych. Tymczasem w retoryce Nawrockiego i jego kancelarii brakuje tego drugiego członu równania. Słyszymy tylko o korzyściach, nigdy o kosztach. To budzi coraz większe poczucie, iż prezydencka hojność to jedynie zasłona dymna, za którą kryje się zwykła polityczna kalkulacja.
Kolejnym elementem tej strategii jest powtarzane jak mantra hasło „uszczelnienia VAT-u i CIT-u”. W teorii brzmi to dobrze – kto nie chciałby, by wielkie korporacje płaciły więcej podatków w Polsce? Problem w tym, iż to zadanie żmudne, wymagające współpracy międzynarodowej i silnej administracji. Tymczasem prezydencka kancelaria przedstawia je tak, jakby wystarczyła jedna ustawa i problem zostałby rozwiązany. Polacy, którzy codziennie mierzą się z biurokracją, zaczynają dostrzegać, iż to jedynie uproszczona opowieść polityczna – atrakcyjna na wiecu, ale bez pokrycia w rzeczywistości.
Rozczarowanie rośnie także w kontekście działań legislacyjnych. Przykład zawetowanej ustawy wiatrakowej pokazał, iż prezydent chętnie stawia na polityczne gesty, zamiast dążyć do stabilności prawa. W efekcie zamiast szybkiego wdrożenia regulacji ważnych dla obywateli, mieliśmy pokaz siły i przeciąganie liny z rządem. Ostatecznie projekt prezydencki i tak w dużej mierze powielił rządowe rozwiązania, co rodzi pytanie: po co było całe to zamieszanie? Polacy coraz częściej widzą w tym nie obronę ich interesów, ale osobistą grę wizerunkową.
Bizantyjski styl prezydenta i jego kancelarii ma jeszcze jeden wymiar: dystans wobec obywateli. Zamiast otwartej rozmowy o realnych problemach – drożyźnie, kryzysie w służbie zdrowia, chaosie w edukacji – słyszymy o kolejnych „strategicznych projektach”, przedstawianych w atmosferze triumfu. To tworzy wrażenie władzy, która bardziej koncentruje się na autopromocji niż na rozwiązywaniu codziennych spraw zwykłych ludzi.
Narastające rozczarowanie wobec Karola Nawrockiego nie oznacza jeszcze kryzysu jego prezydentury, ale sygnalizuje zmianę nastrojów społecznych. Polacy coraz wyraźniej dostrzegają rozdźwięk między deklaracjami a rzeczywistością. Chcą prezydenta odpowiedzialnego, bliskiego ich codziennym troskom, a nie polityka traktującego władzę jako sposób na dostęp do luksusów i kosztownych symboli statusu.
Bizantyjski styl sprawowania urzędu może przez chwilę robić wrażenie, ale na dłuższą metę prowadzi do erozji zaufania. A tego, w sytuacji trudnej gospodarczo i społecznie, Polska potrzebuje najmniej.