Marcin Horała znów zabrał głos w sprawie CPK — a adekwatnie w sprawie „Portu Polska” — i znów zrobił to w sposób, który więcej mówi o jego politycznym rozgoryczeniu niż o samej inwestycji. Były pełnomocnik rządu PiS ds. CPK występuje dziś w roli strażnika projektu, który przez lata nadzorował, a którego nie potrafił doprowadzić do fazy realnej budowy. Teraz, gdy Donald Tusk porządkuje ten chaos, Horała krytykuje wszystko: nazwę, tempo, intencje i rzekome emocje premiera. Argumentów jednak w tym niewiele.
Zacznijmy od tezy zasadniczej. Zdaniem Horały „rząd został przez obywateli przymuszony do tego, żeby jednak nie likwidować CPK”, a sam Tusk „ma żal, została zadra i teraz się mści”. To diagnoza rodem z politycznej psychoanalizy, nie z analizy infrastrukturalnej. Nie ma tu żadnych danych, faktów ani logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego. Jest za to przypisywanie premierowi emocji i intencji, które mają zastąpić realną debatę o tym, dlaczego projekt CPK w czasach PiS utknął na etapie planów, prezentacji i opowieści o „cywilizacyjnym skoku”.
Zmiana nazwy na „Port Polska” stała się dla Horały pretekstem do generalnego ataku. Poseł PiS twierdzi, iż nazwa jest „wyjątkowo niefortunna”, bo „źle się tłumaczy na angielski” i „porzuca rozpoznawalną markę”. To argumenty zaskakująco słabe jak na polityka, który przez lata odpowiadał za jedną z największych inwestycji w historii III RP. jeżeli największym problemem projektu ma być dziś to, jak brzmi jego nazwa w języku obcym, to znaczy, iż z realnymi problemami PiS nie chce się już mierzyć.
Co więcej, Horała sam sobie zaprzecza. Z jednej strony mówi, iż nazwa ma ogromne znaczenie, z drugiej przyznaje: „w gruncie rzeczy to wszystko jedno, jak się będzie nazywać, byle powstawało”. Skoro wszystko jedno — to po co ten lament? A jeżeli byle powstawało, to dlaczego przez osiem lat rządów PiS nie udało się doprowadzić projektu do etapu, który dziś rząd Tuska zaczyna realizować?
Premier jasno tłumaczył sens zmiany nazwy. „Nie będziemy więcej używali nazwy, którą nasi poprzednicy zhańbili” — powiedział, wskazując na fatalne skojarzenia, jakie CPK nabrało jako symbol politycznej propagandy. To nie jest „zamieszanie bez efektu”, jak twierdzi Horała, ale próba odzyskania projektu dla państwa, a nie dla jednej partii. „Port Polska” ma być znakiem, iż inwestycja przestaje być ideologicznym totemem, a zaczyna być narzędziem rozwoju.
Horała wylicza, iż „nadal obowiązuje ustawa o Centralnym Porcie Komunikacyjnym”, iż „spółka jest wpisana do rejestru” i iż „profil na X wciąż nazywa się CPK”. I konkluduje: „to jedno wielkie nic”. Tyle iż każda duża zmiana instytucjonalna zaczyna się od decyzji politycznej i symbolicznej. Zmiana ustawy, nazwy spółki i formalnych zapisów to proces, a nie konferencja prasowa. Horała dobrze o tym wie — po prostu udaje, iż nie wie.
Najbardziej ironiczne jest jednak jego narzekanie na opóźnienia. Poseł PiS mówi o „niemal dwóch latach zwłoki” w decyzjach administracyjnych, zapominając, iż przez całe lata jego własnego urzędowania projekt CPK nie wyszedł poza fazę przygotowań. jeżeli dziś wojewoda nadaje rygor natychmiastowej wykonalności decyzji lokalizacyjnej, to jest to realny krok naprzód, nie „sukces po dwóch latach”.
Horała nie ma dziś argumentów merytorycznych, więc ucieka w insynuacje: o „żalu”, „zadrze” i „mśceniu się” Tuska. To język polityka, który stracił wpływ, ale nie chce stracić narracji. Tymczasem Tusk robi to, czego PiS nie potrafił: oddziela mit od projektu i zaczyna budować państwową inwestycję bez fanfar, za to z planem. A to dla dawnych gospodarzy CPK okazuje się najtrudniejsze do przełknięcia.

11 godzin temu











