Od Charliego Kirka do wojny domowej

3 tygodni temu

Administracja Trumpa potraktowała wschodzącą gwiazdę prawicy jak bohatera narodowego, a choćby męczennika

Korespondencja z USA

Czy zastrzelony 10 września na kampusie uniwersyteckim w Utah Charlie Kirk był świętym, czy prowokatorem? Poniósł śmierć jak żołnierz na polu walki albo jak męczennik? Czy jego śmierć przyniesie Ameryce koniec wolności słowa, a choćby wojnę domową?

Morderstwo dokonane niemal na oczach całego świata (nagrania momentu, gdy kula przeszywa szyję ofiary, można obejrzeć w sieci) prawdziwie wstrząsnęło Amerykanami. Zbladły przy nim wszystkie skandale ostatnich miesięcy: mrożące krew w żyłach uliczne łapanki urządzane na nielegalnie przebywających w kraju imigrantów przez agentów ICE (Immigration and Customs Enforcement, Urząd Celno-Imigracyjny – przyp. red.), nieludzkie warunki w ośrodkach detencyjnych strzeżonych przez krokodyle, a choćby afera z listą Epsteina, która pogłębia rozłam w łonie MAGA.

Szokiem dla Amerykanów był zarówno fakt, iż stali się świadkami bezprecedensowego aktu przemocy na tle politycznym, jak i reakcje na to morderstwo. I to nie tylko w społeczeństwie, którego część jest gotowa mniej lub bardziej otwarcie zgodzić się z opinią, iż Kirk otrzymał zasłużoną karę za szerzenie mowy nienawiści i ideologii wykluczania, ale przede wszystkim w Białym Domu. Administracja Trumpa potraktowała bowiem 31-letniego aktywistę i wschodzącą gwiazdę amerykańskiej prawicy jak największego bohatera narodowego, a choćby świętego i męczennika. Kirk został pośmiertnie nagrodzony Prezydenckim Medalem Wolności – najwyższym odznaczeniem państwowym dla osoby cywilnej, a jego ciało przewiózł do rodzinnego Phoenix sam J.D. Vance na pokładzie Air Force Two. Trump zaś poinformował Amerykanów, iż mają do czynienia z aktem nienawiści ze strony radykalnej lewicy i iż mord na „bojowniku o prawdę” zostanie adekwatnie pomszczony.

Płynąca z Białego Domu retoryka wendety, mimo nawoływań do ostudzenia emocji, w tym ze strony republikańskiego gubernatora stanu Utah, tylko się nasilała, a złudzenia, iż Trump pójdzie w ślady poprzednich prezydentów, rozwiały się na dobre.

Od historycznej przemowy Abrahama Lincolna na Narodowym Cmentarzu Gettysburskim w 1863 r. (pod Gettysburgiem stoczona została przełomowa bitwa w wojnie secesyjnej) tradycją amerykańskich prezydentów było wychodzenie do narodu w chwilach katastrof z przesłaniem o jedności i dialogu i bezwarunkowe potępienie przemocy. Tak zareagował Bill Clinton po zamachu bombowym w Oklahoma City w 1995 r., George W. Bush po atakach 11 września 2001 r. i Joe Biden po objęciu prezydentury krótko po tym, jak armia MAGA wdarła się na Kapitol. W tych przemówieniach zawsze pojawiało się odwołanie do preambuły konstytucji, którą rozpoczynają słynne słowa: „We, the people” (My, naród), mające zaakcentować odpowiedzialność rządu za działanie na rzecz i w imieniu wszystkich obywateli.

Tydzień po śmierci Kirka stało się jasne, iż bez względu na to, co ostatecznie ustalą śledczy, Biały Dom ma zamiar wykorzystać jego śmierć do poszerzenia i umocnienia prezydenckiej władzy w państwie, przy całkowitej zgodzie reszty republikanów.

Przyjrzyjmy się sytuacji. Charlie Kirk, szef konserwatywnej organizacji Turning Point USA, którą założył jako 18-latek i której celem była polityczna aktywizacja młodzieży, m.in. poprzez wizyty na uniwersytetach (zginął w trakcie jednej z nich), był postacią mocno polaryzującą. Chrześcijański nacjonalista i promotor teorii spiskowej o „wielkiej wymianie” (demokraci chcą zastąpić białych Amerykanów kolorowymi i imigrantami), podważał zasadność ustawy o prawach obywatelskich i prawa osób nieheteronormatywnych, a Taylor Swift doradzał, by podporządkowała się przyszłemu mężowi, futboliście Travisowi Kelce’owi, bo jako kobieta to nie ona powinna stać u steru ich życia rodzinnego. Zainicjował też akcję tworzenia przez studentów i upubliczniania rejestrów wykładowców, którzy „sieją lewicową propagandę” i krytykują konserwatywny styl życia.

Wielkiej popularności przysporzył mu pogląd dotyczący posiadania broni – mówił, iż choćby jeżeli broń „uśmierca rocznie kilka osób, warto ponosić ten koszt, byśmy mieli drugą poprawkę”. Był jednym z najbardziej wpływowych prawicowych podcasterów i influencerów. Jego notowania w Waszyngtonie wzrosły po wyborach z 2024 r., gdy uznano, iż jego działalność medialna przyczyniła się do zmiany optyki wśród młodych, szczególnie mężczyzn, bez których Trump nie świętowałby zwycięstwa. Własny dług wdzięczności wobec Kirka miał przy tym J.D. Vance.

To Kirk lobbował za jego kandydaturą u starszych synów Trumpa, którym ojciec powierzył misję znalezienia wiceprezydenta.

Donieś na krytyka Kirka

Czy w demokratycznym kraju zbudowanym na ideałach wolności słowa krytyczna ocena działań osoby publicznej winna być czynem karalnym? Po śmierci Kirka Amerykanie dowiedzieli się, iż jak najbardziej tak. Trump już dzień po morderstwie przestrzegł naród, iż nie będzie tolerował żadnego oczerniania „męczennika za prawdę i wolność”, a J.D. Vance, który w ramach hołdu Kirkowi cztery dni później wcielił się w gospodarza jego podcastu „The Charlie Kirk Show”, zachęcił Amerykanów, by składali donosy do pracodawców na tych, którzy wyrażają

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Post Od Charliego Kirka do wojny domowej pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.

Idź do oryginalnego materiału