"Obudź się Ameryko!". W USA mają nowego bohatera, który miażdży Trumpa i... ma polskie korzenie

15 godzin temu
Ma 83 lata. I tak postanowił wziąć się za uświadamianie Amerykanów, czym grozi Donald Trump, iż czapki z głów. Zresztą zbiera za to tysiące słów uznania w Ameryce i nie tylko. "To jedyny polityk w USA, którego w tej chwili szanuję", "Jeden z nielicznych, którzy mają odwagę i kręgosłup","Demokraci są sparaliżowani, ale nie on" – przeczytacie w zalewie opinii o jego najnowszej działalności. Tak Bernie Sanders, bo o nim mowa, staje się dziś nowym bohaterem Ameryki. I w momencie, gdy notowania Trumpa słabną, a ludzie zaczynają wychodzić na ulice, przyciąga tłumy.


Bernie Sanders to najdłużej urzędujący, niezrzeszony kongresmen w historii USA. Kontrowersyjny socjalista ze stanu Vermont, który ma za sobą 16 lat w Izbie Reprezentantów i 18 lat w Senacie. Dwa razy w ramach Partii Demokratycznej próbował też walczyć o prezydenturę. W 2016 roku przegrał walkę o nominację z Hillary Clinton, w 2020 roku wycofał się sam i poparł Joe Bidena.

Sanders miał wtedy 78 lat i wielu uważało, iż jest za stary. Być może niektórzy jeszcze mają w głowie jego obraz z tamtego czasu. Trwa inauguracja Joe Bidena. Bernie Sanders siedzi na trybunach. W zimowej szarej kurtce i dużych wełnianych rękawicach we wzorek. Jego zdjęcia krążyły wtedy w mediach społecznościowych. I nie brakowało wokół nich kpin.

Dziś mamy zwrot o 180 stopni. Jakby Sanders – jeszcze starszy o 5 lat – wraz z szaleństwami Trumpa chwycił wiatr w żagle i rozsadza go energia. Ale też misja, by potrząsnąć Ameryką.

To on dosadnie mówi jej dziś o oligarchach, którzy doszli do władzy. O autorytaryzmie Putina. I o tym, iż Ameryka nie może się z nim równać. Przypomina im historię. – My musimy walczyć o demokrację na całym świecie. Żyjemy w niebezpiecznym momencie, bez precedensu w amerykańskiej historii – słyszą Amerykanie.

Sanders uświadamia Amerykanów, ma miliony wyświetleń


Sanders, dziś 83-letni polityk, ostatnio wrzuca post za postem na FB i TikToku. Nagrywa filmiki, obnaża kłamstwa Trumpa i Muska i tak tłumaczy Amerykanom nową rzeczywistość, iż każdy jego wpis generuje tysiące komentarzy.

Tak na przykład zareagował na oszczerstwa, iż to Ukraina wywołała wojnę:


– Nie chcę słyszeć, jak Republikanie mówią w Senacie o "wolności". Chyba iż któryś ma odwagę, by skrytykować Trumpa za kłamstwa, które głosi o Putinie i wojnie w Ukrainie. Panie prezydencie, to Rosja rozpoczęła wojnę, a nie Ukraina. To Putin jest dyktatorem, a nie Zełenski.

Nagranie na TikToku, gdy wypowiada te słowa, ma ponad 3 mln wyświetleń i blisko 8 tys. komentarzy. Wśród nich głosy: "Obudź się Ameryko", czy "Jesteś bohaterem".

Inne nagranie na TikToku – 10 mln wyświetleń i również ponad 7 tys. komentarzy. Sanders mówi o Musku i oligarchach, którzy zdominowali politykę, media, rząd i gospodarkę. O tym, iż Musk nielegalnie i niezgodnie z konstytucją domontuje agencje federalne. I iż dla takich jak on rząd i prawo to utrudnienie dla ich interesów.

To nagranie brzmi niczym 10-minutowy wykład. adekwatnie wszystkie takie są.

– Myślę, iż to odpowiedni moment, by zadać pytanie, którego nie zadają media i większość polityków. Czego on i inni multimilionerzy naprawdę chcą? To nie jest nic nowego. To coś, czego zawsze chciały klasy rządzące. Więcej władzy, więcej kontroli, więcej bogactwa – tłumaczy jak dzieciom. Prosto, konkretnie, krok po kroku i obrazowo.

Kiedyś jak mówi, król Anglii uważany był za wysłannika Boga, przypisywano mu boskie prawa. Dziś nic takiego już nie ma. – Ale mamy ideologię forsowaną przez oligarchów, która mówi, iż bardzo, bardzo bogaci ludzie, często mistrzowie rewolucyjnych nowych technologii, mają absolutne prawo, by rządzić. Innymi słowy, obecni oligarchowie są naszymi królami – tak Sanders rysuje Amerykanom rzeczywistość.

I jeszcze jedno, 18 mln wyświetleń. I ponad 18 tys. komentarzy. Tu Sanders tłumaczy Amerykanom moment w historii, w którym przyszło im żyć.

– Musimy być zorganizowani, musimy walczyć. Nie czas, by się chować. Stawka jest zbyt wysoka. Nie walczymy dla siebie. Walczymy dla naszych dzieci, dla przyszłych pokoleń. Walczymy o przyszłość tej planety – padają mocne słowa.

"To prawdziwy lider", "To się nazywa przywództwo" – reagują Amerykanie.

Ale media społecznościowe to nie wszystko.

Bernie Sanders zaczął tour po Ameryce


W lutym kilka tygodni po inauguracji Donalda Trumpa Sanders ruszył w podróż po USA. Zamierza odwiedzić wiele miast, chce spotykać się z klasą robotniczą, która głosowała na Trumpa i uświadamiać ich, iż są dwie Ameryki, w tym jedna bogaczy, którzy przejęli kontrolę nad rządem, a druga ich.

Był już w Omaha w stanie Nebraska. 21 lutego na spotkanie z nim przyszło ponad trzy tysiące ludzi. Tłum był taki, iż nie wszyscy zmieścili się w sali, setki osób nie weszło do środka. Był też w Idaho. A w najbliższy weekend zamierza odwiedzić stany Michigan i Wisconsin.

Do tego ciągle pojawia się w mediach. Ostatnio w NBC mówił o tym, iż wezwanie do tego, by Wołodymyr Zełenski zrezygnował, jest po prostu "straszne". I iż "Amerykanie wstydzą się, iż mają prezydenta, który mówi, iż Ukraina rozpoczęła wojnę z Rosją".

I tak naprawdę poza nim nie widać dziś w USA nikogo, kto z równą mu energią przestrzegałby Amerykę przed Trumpem.

"Demokraci wydają się sparaliżowani, a on nie", "Go Bernie!", "Dziękuję, iż jest pan bardziej prezydencki niż prezydent. Potrzebowaliśmy tego", "To on powinien zostać prezydentem" – można różnie oceniać Sandersa i jego poglądy, ale właśnie tak piszą mu ludzie w komentarzach. Każdy post Sandersa generuje ich tysiące. Po wielu widać, iż trafia na podatny grunt.

Co pokazują protesty na amerykańskich ulicach i słabsze notowania Trumpa


Tu zatrzymajmy się na chwilę na ogólnym obrazie USA ostatnich tygodni. Demokraci, owszem, krytykują to, co się dzieje od stycznia 2025, ale jakby ich nie było.

– Demokraci są w szoku. Są bezradni. Nie widać specjalnego impetu ich oporu. Wydaje się, iż cały czas nie mają pomysłu, co mogliby zrobić i prawdopodobnie nie będzie go jeszcze przez dłuższy czas, czyli do kolejnych wyborów. Oczywiście, demokraci mogą krzyczeć, ale nie mają większości i kilka to zmienia – zauważa w rozmowie z naTemat dr hab. Tomasz Basiuk, amerykanista, dyrektor Instytutu Ameryk i Europy UW, którego częścią jest Ośrodek Studiów Amerykańskich w Warszawie.

Ktoś mógłby powiedzieć: "Ale widać, iż Amerykanie się budzą". Niektórym republikanom też nie podoba się polityka Trumpa, widać to było m.in. po zamrożeniu pomocy dla Ukrainy.

Ciągle też docierają do nas doniesienia o protestach w różnych częściach USA. Ludzie wyszli na ulice po zdarzeniu w Białym Domu z udziałem prezydenta Ukrainy. Protestują w obronie praw kobiet i demokracji w ogóle. W USA zrodził się choćby ruch 50501, czyli "50 stanów, 50 protestów, 1 dzień". 4 marca również organizowali protesty.

Amerykanie gromadzą się też przeciwko Projektowi 2025, czyli planowi konserwatystów na Amerykę, przeciwko Elonowi Muskowi, deportacjom i masowym zwolnieniom z instytucji federalnych.



Dr Tomasz Basiuk nie uważa jednak, iż to przebudzenie amerykańskiego narodu, na razie za bardzo go nie dostrzega. – Różne grupy protestują, ale niekoniecznie ma to znaczenie. Nie jest to masowy ruch. Nie powiedziałbym, iż jest to bardzo widoczne zjawisko – ocenia.

Jak zauważa, niektóre grupy protestują, bo tracą pracę, ale inni sądzą, iż za dużo pieniędzy z podatków wydaje się na rzeczy, które uważają za niepotrzebne. Podobnie w przypadku imigrantów.

– To kwestia uderzenia w mniejszość, żeby zadowolić większość. Plan Trumpa budzi niepokój pewnych grup, ale budzi też zadowolenie innych grup. To trochę wygląda jak gra na zasadzie "komu bardziej opłaca się rzucić na pożarcie kogo innego" – mówi.

O czym świadczą zaś słabsze ostatnio notowania Donalda Trumpa? Z badania Gallupa pod koniec lutego wynikało, iż popiera go 45 proc. badanych. Przeciwko było 51 proc. Amerykanów.

Z kolei w najnowszym badania dla CNN wyszło, iż 52 proc. respondentów nie popiera sposobu sprawowania przez niego urzędu.

– Jego notowania spadają, ale z wysokiego poziomu i niezbyt szybko. Zobaczymy, co będzie dalej. Ale wydaje mi się, iż dla większości ludzi w USA to, co wydarzyło się w Białym Domu z Zełenskim nie ma tak naprawdę znaczenia. W sensie polityki wewnętrznej nie jest to zagrożenie dla Trumpa i Vance'a – ocenia amerykanista.

Sanders o oligarchach


I tu wracamy do Sandersa i tego, czym ostatnio się zajmuje. Jego tour po USA nazwano "National Tour to Fight Oligarchy". I faktycznie "walka z oligarchią" totalnie je zdominowała.

– Dziś klasa oligarchów i miliarderów staje się coraz bogatsza i ma coraz więcej i więcej władzy. Podczas gdy 60 proc. Amerykanów żyje od wypłaty do wypłaty i większość naszych obywateli ma problem, by opłacić służbę zdrowia, opiekę nad dziećmi, czy mieszkanie. Tej kraj należy do nas wszystkich, nie tylko do niektórych. Musimy walczyć – przemawiał w Idaho.

Jak oceniło "Politico", Sanders rozpoczął ofensywę przeciwko oligarchii.

W skrócie jego przekaz jest jeden – stanąć w obronie rodzin pracujących i stawić czoła oligarchii.

– Sanders jest demokratą odstającym od normy. Czyli nie pasuje zwłaszcza w tym sensie, iż jest bardzo wyczulony na kwestie klasowe. On słusznie zarzuca demokratom, iż jakby zapomnieli o tym, iż powinni być lewicą, w sensie reprezentowania interesów klasy pracującej. Moim zdaniem jest to przyczyną tego, iż Trump wrócił. Demokraci tej roli nie pełnili. A Trump i Vance zdecydowanie przechwycili elektorat niezadowolony z warunków życiowych, tzw. białą klasę niższą. W tym sensie to trochę również lewicowa rewolucja – komentuje dr Basiuk.

I w tym sensie, zdaje się, Sanders wie, co robi. W jakim stopniu ze swoim przekazem trafi do ludzi, jeszcze za wcześnie by oceniać.

Na koniec ciekawostka. Rodzina Berniego Sandersa pochodzi z Polski. Ze Słopnic koło Limanowej. Tam urodził się jego ojciec, który wyemigrował do USA. Tam mieszkali jego dziadkowie, którzy zginęli w wyniku Holokaustu.

Kilka lat temu Bernie Sanders odwiedził Słopnice. Chciał poznać historię rodziny. Podobno było to wielkie wydarzenie. Lokalne władze przekazały mu też pamiątki po rodzinie.

Idź do oryginalnego materiału