Myśląc o przyszłości warto zmierzyć się z tym jak przewidywało się ją w przeszłości. W ramach rytuału noworocznych podsumowań i predykcji postanowiłem zmierzyć się z własnymi oczekiwaniami i obawami sprzed roku. Z perspektywy czasu łatwiej zrozumieć co było myśleniem życzeniowym, a co obawami na wyrost. Dlatego sięgam po notatki z początku tej kadencji sejmu, z okresu od października 2023 do stycznia 2024. Za inspirację dziękuję koleżeństwu z podcastu Nasłuch.
Dopiero z perspektywy lat wydarzenia o znaczeniu historycznym zdają się klarowne i oczywiste. Codzienny polityczny chaos zamienia się w eleganckie daty opatrzone odpowiednią adnotacją w podręczniku. Tak jest również i teraz, “sejmix”, exposé dwóch premierów: malowanego i realnego, rządowe nominacje, Kaczyński, który mógłby budzić współczucie swoim odklejeniem gdyby nie był tak szkodliwy, witający się “szczęść Boże” poseł Braun niszczący symbole religijne starotestamentowego narodu wybranego, nadchodząca fala dymisji w opanowanych przez PiS instytucjach, pierwsza zagraniczna wizyta Tuska konkurują o naszą uwagę.
Opóźnione zwycięstwo, które zafundował nowej koalicji prezydent Duda, dopiero teraz ma szansę się zmaterializować. Łatwo w medialnym zgiełku utracić poczucie proporcji i znaczenia. Trudno oddzielić to co trwałe i fundamentalne od jednodniowego newsa, wydarzeń ulotnych od tych, które urosną z czasem do rangi symbolu. Jesteśmy uczestnikami politycznego przełomu i żeby zrozumieć jego istotę należy spróbować spojrzeć na niego z pewnego dystansu.
Nadzwyczajna mobilizacja wyborcza dała zwycięstwo siłom anty-PiSu. Brak zrozumienia jej przyczyn było przyczyną porażki Kaczyńskiego. Postawienie na nią stało za sukcesem Tuska. Do dziś w odbiorze społecznym pozostaje niewytłumaczona.
Formowanie koalicji, a za chwilę rządu, to business as usual – podział stanowisk, negocjacje – z całą listą tematów, które zostaną odłożone do lamusa. Tysiące Polek i Polaków zaangażowanych w kampanię i działania obywatelskie stają się znów z uczestników widzami. W każdym tryumfie są już ziarna przyszłej klęski. Ta wielka obywatelska armia została rozpuszczona do koszar.
Jeśli nowa władza uzna wyjątkową obywatelską mobilizację za trwałe zjawisko będzie musiała przełknąć gorycz przyszłych porażek. jeżeli efektem jej rządów zbędzie wyłącznie zmiana partyjnego wektora, a nie kopernikański przewrót modelu funkcjonowania, z naczelną zasadą merytokracji i szerokiej społecznej partycypacji, to nowa władza gwałtownie podzieli los starej. Takie jest brutalne prawo demokracji.
Ménage a trois
Polska polityka rozgrywa się w trójkącie społecznych oczekiwań, instytucjonalnych ograniczeń i politycznego konfliktu.
Celem nadrzędnym nie tylko dla nowej koalicji rządzącej, ale podstawową racją stanu w Polsce jest niedopuszczenie do władzy siły, która zdolna będzie zniszczyć wewnętrzne mechanizmy demokratyczne na wzór Viktora Orbana na Węgrzech. Czyli PiS w obecnej postaci.
Ograniczenia polityczne oznaczają, iż konflikt nie rozgrywa się o materię zmian, ale o ich prawomocność. Tak jak w 2015 wielu wyborców przeciera oczy i czuje zaskoczenie, upokorzenie i bezsilność. Tym razem są to wyborcy PiS. jeżeli wahadło nie ma się znów wychylić w ich stronę niezbędne jest “dorżnięcie watahy”. Zapewnienie, żeby PiS w swoje antyustrojowej postaci już nigdy władzy nie objął. Co tylko nasilać będzie ostrą konfrontację z PiSem na każdym polu i nakręcać polityczny konflikt.
Podstawowym wyzwaniem dla nowej koalicji jest przetrwanie. Banalne, ale jakże wymagające. Podwójne wybory – samorządowe i europejskie w ciągu najbliższego półrocza nie ułatwiają zadania: zanim na dobre ułożą się relacje współpracy trzeba będzie rywalizować – i tym razem nie tylko retorycznie – ale praktycznie, przy pomocy ustaw, rozdawania środków. “My byśmy chcieli, ale koalicjant”, “pieniądze muszą się znaleźć” – trudno budować grę zespołową jeżeli na końcu liczy się wynik indywidualny – a z niego rozliczani będą partyjni liderzy.
Kalendarz jest przeciwko merytorycznej współpracy koalicyjnej. Czas wyborów, to czas, kiedy zamiast budować po cichu projekty, którymi można się potem pochwalić trzeba wychodzić z wyrazistym przekazem do swoich elektoratów. Jednocześnie brak takich merytorycznych projektów, które udało się przeprowadzić, wymusza działania propagandowe – i tak nakręca się spirala wewnętrznych podziałów.
Taktyczne głosowanie na Trzecią Drogę, utożsamienie lewicy z liberalnymi postulatami obyczajowymi, blokada na poziomie koalicji (PSL i część Polski 2050) oraz prezydenta Andrzeja Dudy – to sprawia, iż relatywnie liberalne postulaty z kampanii: wyprowadzenie religii ze szkół, liberalizacja ustawy aborcyjnej, związki partnerskie pójdą w odstawkę, będą co najwyżej używane do celów taktycznych przez poszczególnych graczy, przynajmniej do wyborów prezydenckich.
Dla lewicy – hołdującej zasadzie „tisze jedziesz, dalsze budziesz” – utrzymanie jej radykalnego skrzydła trochę w środku, trochę poza – oznacza nieuchronne napięcia wewnętrzne. Jednocześnie krytyka rządu przez Razem nie będzie miała takiej siły rażenia jak wtedy gdyby partia ta była jego częścią.
Trzecia Droga odniosła sukces ponad miarę – i dobrze się umościła na trzecim miejscu, dzięki widoczności i talentom Szymona Hołowni. Pytanie jak niedoświadczona Polska 2050 poradzi sobie w nadchodzących kampaniach. Sprzyja im kalendarz – szansa na umocnienie się lokalne w sejmikach i budowę pozycji w wyborach do PE. Największym wyzwaniem będzie spójność klubu, zarządzanie nim i budowa własnej tożsamości wobec KO. Szczególnie, iż dla Hołowni liczy się wynik w wyborach prezydenckich, czyli walczy on o 50% +1 głos, a Polska 2050 o utrzymanie dwucyfrowego wyniku z wyborów parlamentarnych (wspólnie z PSL).
Konflikt z prezydentem i zrzucanie na niego blokowania zmian będzie miało ograniczoną przydatność. Każda trudna reforma wymaga zużycia politycznego kapitału, wymuszenia porozumienia lub trudnego kompromisu, o który trudno, kiedy wiadomo, iż jedynym efektem będzie i tak weto. Poza – de facto dość ograniczoną – listą spraw, w których koalicja mówi absolutnie jednym głosem, każda ustawa będzie jak bitwa, którą przed podjęciem należy starannie wybrać.
Po pierwszych tygodniach ewidentne jest, iż pogłoski o śmierci PiSu są przedwczesne. W wyborach samorządowych PiS przegra wprawdzie władzę w większości sejmików, ale prawdopodobnie osiągnie najwyższe (nawet jeżeli nieznacznie) poparcie, podczas gdy Trzecia Droga będzie znacznie bliżej PO niż w wyborach parlamentarnych. Taka jest specyfika wyborów do sejmików, iż spłaszcza wyniki partii.
Rezultat będzie traktowany jako rodzaj wotum zaufania wobec aktualnego rządu i tym razem spodziewane zwycięstwo w I turze wyborów prezydenckich Rafała Trzaskowskiego w Warszawie może nie wystarczyć, szczególnie jeżeli w Krakowie lub Wrocławiu kandydat PO nie wygra. Porażka również w wyborach europejskich oznaczać będzie prawdziwy polityczny kryzys. I to na samym początku rządów.
Z punktu widzenia PO dużo bezpieczniej byłoby pójść w jednym bloku z lewicą i tym samym zagwarantować sobie pierwsze miejsce w wyborach, jednocześnie spychając na margines skrajne środowiska z Partii Razem i stopniowo przejmując elektorat lewicowy. Ceną byłoby wprowadzenie lewicowych radnych do sejmików i posłów do Parlamentu Europejskiego. Pytanie czy koszt porażki z PiS nie będzie większy, a korzyści ze skonsumowania lewicy większe (przypieczętowałby je start Rafała Trzaskowskiego na prezydenta).
W perspektywie dwóch-trzech lat “kongres zjednoczeniowy” w ramach Koalicji Obywatelskiej (trochę na wzór tego co zrobiło w swoim czasie SLD) byłby szansą na pozbycie się mniej ciekawych środowisk z PO, wciągnięcie nowych ludzi, pozbycie się potencjalnej konkurencji, przypieczętowanie progresywnej ewolucji zapoczątkowanej deklaracją Tuska w sprawie aborcji.
Alternatywą jest pójście na konserwatywną licytację z Trzecią Drogą, która dziś stanowi centroprawicową konkurencję dla PO. Jest to jednak przeciwskuteczne z punktu widzenia interesu koalicji antypisowskiej jako całości, ponieważ zamyka drogę dla budowy sensownej partii powiatowej reprezentującej polską prowincję – a taką ofertą nigdy nie będzie formacja z udziałem Donalda Tuska.
Alternatywą dla wielkich reform są zmiany wymagające wyobraźni, społecznego słuchu i precyzyjnej komunikacji. I oczywiście dobrych prawników. Rząd będzie zmuszony prowadzić politykę drobnych kroków we adekwatnym kierunku. Zaszywania fundamentalnych zmian w pozornie drobnych regulacjach: wewnętrznym regulaminie policji, rozporządzeniu do ustawy o planowaniu przestrzennym, trybie wyłaniania komisji i reguł przyznawania grantów w nauce i kulturze. Odpowiednio oprawione symboliką, zaangażowaniem premiera i kluczowych ministrów mogą urosnąć do rangi fundamentalnej – ale też wykraczającej poza proste “virtue signalling”, w którym celuje nowa lewica. Kluczowa będzie wysokiej klasy strategiczna komunikacja.
Nie można podejmować decyzji, a potem myśleć jak je “sprzedać”, ale już w produkcie jakim jest zmiana instytucjonalna czy prawna powinien zawierać się komunikat jaki wyjdzie do społeczeństwa. Koordynacja między ministerstwami, kancelarią premiera i zajmującą się komunikacją (Centrum Informacji Rządu) będzie kluczowa.
Cytat z podsłuchanej rozmowy Bartłomieja Sienkiewicza, iż “państwo polskie istnieje teoretycznie”, warto przytoczyć w całości: “Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje, dlatego iż działa poszczególnymi swoimi fragmentami, nie rozumiejąc, iż państwo jest całością. Tam, gdzie państwo działa jako całość, ma zdumiewającą skuteczność. Tylko jakoś nikt nie chce korzystać z tej…”
Stan bezkonstytucyjny
Pierwszym wyzwaniem przed nową koalicją będzie odbijanie – przy pomocy również kontrowersyjnych metod – kolejnych instytucji z rąk PiSu. Towarzyszyć będzie temu zmasowany atak wciąż bardzo silnego zaplecza tej partii – w sejmie i sponsorowanych mediach – najważniejsze jest wyrwanie zębów jadowych w mediach publicznych i przywrócenie standardów dziennikarskich w mediach lokalnych, w tym wykupionych przez Orlen.
Rewolucja dotyczyć będzie przede wszystkim praworządności. PiS tak zrósł się z państwem, do tego stopnia zniszczył procedury i porządek prawny, iż jego odbudowa ładu nie będzie procesem opartym wyłącznie o kodeksy, ale wymaga decyzji i działań politycznych. Czeka nas okres zamętu i wieloznaczności, metod znanych z filmów, w których szeryf, żeby pokonać przestępców musi działać na pograniczu prawa. To dla wielu przywiązanych do jasnych reguł będzie trudne do zaakceptowania.
Oczekiwanie społeczne i mandat jaki otrzymała nowa koalicja nie mogą być zignorowane, a proces rozłożony na lata – odbiera się w ten sposób powagę państwu i niweczy moment, który już się nie powtórzy. Jednocześnie brakuje narzędzi wobec oczekiwanej obstrukcji prezydenta i braku ciała mogącego realnie badań zgodność prawa z Ustawą Zasadniczą. Byłoby niebezpiecznym paradoksem uznać, iż Konstytucja uniemożliwia de facto przywrócenie prawnego porządku. Jej duch – jeżeli nie jej litera – muszą być tu najważniejszym przewodnikiem. Należy przede wszystkim oceniać efekty tych zmian: czy kontrowersyjne metody przywracają niezależność wymiarowi sprawiedliwości, jak mówi Pismo: “po owocach ich poznacie”.
Wojna o odzyskanie kolejnych instytucji państwa (bo tym jest również de facto egzekucja wyroku na Wąsiku i Kamińskim) jest nie zaprzeczeniem, ale naturalną konsekwencją zwycięstwa 15 października. III RP dokonała wówczas aktu samoobrony. Odrzucenie pasożytniczego modelu upartyjnienia państwa i gwałtu na praworządności było najważniejszym aktem demokratycznym po 1989 roku. Nowa koalicja otrzymała mandat społeczny do daleko idących zmian.
Polityczny konflikt nie rozgrywa się o politykę, ale o kształt instytucji, to czy 8 lat rozsadzania III RP od środka przez PiS otrzyma prawomocność i będzie trwałym elementem porządku czy też epizodem. PiS nie mając narzędzi do zmian ustrojowych dokonywał de facto pełzającej zmiany Konstytucji. Nowa koalicja rządząca, posiadając jeszcze mniej narzędzi instytucjonalnych próbuje te zmiany odwrócić.
Ta sprzeczność: między koniecznością identyfikacji realnie obowiązujących aktów prawnych (w sytuacji gdy Trybunał Konstytucyjny de facto nie funkcjonuje) – potrzebą dokonania radykalnych zmian w imię demokratycznego mandatu od suwerena i przywróceniem powszechnie respektowanego porządku prawnego, w zgiełku gwałtownych protestów partii, która ostatecznie zyskała największe poparcie w ostatnich wyborach, będzie nieustająco towarzyszyć nowej koalicji w procesie naprawy Rzeczpospolitej po rządach PiSu.
Napięcie ustrojowe, w którym reguły nie przystają do mandatu politycznego może rozsądzić demokrację. Logika konfliktu oznacza, iż nie ma motywacji do uznawania reguł politycznej wspólnoty, kiedy oznaczałaby to polityczną stratę. Zagrożenie zewnętrzne powinno teoretycznie wymusić logikę współdziałania. W Polsce choćby utrata niepodległości nie wystarczała.
Konflikty mogą służyć władzy – co pokazały dwie kadencje PiSu, o ile są to konflikty wygrane. Nie ma pewności czy operując uchwałami, bez możliwości procedowania ustaw, koalicja rządząca będzie w stanie każdy z konfliktów obrócić na swoją korzyść. W przeciwieństwie do PiSu musi liczyć się z opiniami środowisk prawniczych, niezależnych mediów. Sztandarem pod którym zwyciężyła była restytucja standardów prawnych. Tymczasem większość decyzji podejmowanych w ramach odbudowy instytucji po PiSie odbywa się w prawnej szarej strefie, Trybunał Konstytucyjny czy Sąd Najwyższy są przedmiotem sporu a nie arbitrem.
Dla PiSu walka idzie o przetrwanie, o fundamentalną wiarygodność wobec wyborców i o spójność własnych szeregów. Oni również nogi nie odstawią. Alternatywa są nie tylko ławy opozycji, ale choćby więzienie, a szanse na ułaskawienie maleją wraz z końcem kadencji Andrzeja Dudy w 2025 roku.
Źle przygotowaną i wątpliwą prawnie akcją przejęcia mediów publicznych PO udało się przez blisko trzy tygodnie zająć opinię publiczną protestami, chaosem, zbudować wrażenie, iż co do metod nie różnią się tak bardzo od PiSu. Rycerz w lśniącej zbroi bardzo gwałtownie ubabrał się w błocie. Na drugiej szali leżała skuteczność i dotrzymanie wyborczej obietnicy. Te same efekty można było uzyskać przewlekając proces, metodą salami: stopniowego przejmowania wpływów (przywrócenie status quo ante w TVP, zgodne z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, odwołanie prezesa Rady Mediów Narodowych).
Obrona TVP stała się dla PiSu tym, czym dla opozycji (głównie ulicznej) pierwsze protesty po nielegalnym przejęciu przez partię Kaczyńskiego Trybunału Konstytucyjnego i zignorowanie jego wyroków. choćby jeżeli brak skuteczności protestów jest demobilizujący, to ich symboliczne znaczenie będzie integrować i dawać paliwo zaskoczonej porażką prawicy. Rozmowa o niebywałej propagandzie TVP zeszła na drugi plan – i jest to już pierwszy z sukcesów nowej opozycji.
Taktyka wygrała ze strategią. Głównym celem polski nie-PiSowskiej, która tak masowo zmobilizowała się 15 października, powinno być zagwarantowanie, iż partia taka jak PiS w obecnej postaci już nigdy władzy nie zdobędzie – ponieważ następnym razem może już jej nie musieć oddawać, wzorem Viktora Orbana. Tymczasem już na samym początku PO dała amunicję zagubionej porażką prawicy. Zamiast wielkiej smuty nastąpiła mobilizacja pod przywództwem Kaczyńskiego.
Czy rozliczenia będą miały wystarczającą siłę, jeżeli będą postrzegane jako element zwykłej politycznej gry, a nie proces przywracania powagi państwa? PiS z pewnością zrobi wszystko, żeby skompromitować wszelkie próby pociągnięcia do odpowiedzialności swoich funkcjonariuszy. Ma do tego narzędzia, od stworzonych przez siebie izb Sądu Najwyższego (patrz wyrok na Macieja Wąsika) przez Trybunał Konstytucyjny, Prokuratora Krajowego, po prezydenta, NBP i Krajową Radę Radiofonii i Telewizji.
Widać, iż zużywanie się tej władzy będzie postępować nadspodziewanie szybko. Entuzjam z wyniku wyborów w zasadzie już wygasł. Pewny kryzys polityczny wokół wymiaru sprawiedliwości będzie pogłębiał w umiarkowanie zainteresowanych wyborcach poczucie braku stabilności. Koalicja, zajęta budżetem i żmudnym procesem przejmowania instytucji państwa, musi znaleźć w sobie zdolność do dostarczania igrzysk.
Komunikacja, głupcze
Wbrew utartym stereotypom nie ma sprzeczności między politycznym PRem i pracą merytoryczną. Przeciwnie: realizacja ogromnych projektów takich jak zbrojenia, elektrownia atomowa czy CPK i KDP wymusza w systemie demokratycznym komunikację z wyborcami, wytłumaczenie czemu tak gigantyczne środki będą przeznaczone na inwestycje publiczne: a nie na inne cele.
PiS przyzwyczaił wyborców, iż można mieć ciastko i je zjeść. Tworzył wizje i plany inwestycji publicznych ponad miarę zasobów państwa, a jednocześnie na lewo i prawo rozdawał wyborcze prezenty: tu obniżając rachunki, tu tworząc (potrzebne, choć bardzo nadużywane) tarcze osłonowe przed Covidem dla biznesu, tu mnożąc wydatki socjalne, zaburzając normalne bodźce popytu i podaży na rynku pracy.
Bilans rozwoju gospodarczego w ostatnich latach nie wypada źle – szczególnie jeżeli wziąć pod uwagę szok covidowy a następnie radykalny wzrost wydatków na obronność i setki tysięcy ukraińskich uchodźców wojennych. Równolegle skala zadłużenia i wydatków państwowych doprowadziła do uruchomienia procedury nadmiernego deficytu, krępując możliwości nowego rządu. Taka perspektywa, jeżeli nie wiąże się z wielkim kryzysem ekonomicznym czy bezpieczeństwa, kiedy wyborcy rozumieją wyjątkowość sytuacji, musi budzić zrozumiałe frustracje. Szczególnie, iż szczodre, pisane na kolanie, obietnice kampanijne, szczególnie zwiększenie kwoty wolnej, wydrenowałyby choćby zasobny budżet. Kiedy domaga się od PO wymyślenia “ich 500+” trzeba pamiętać, iż nie ma na to środków – o ile nie obetnie się wydatków w innych obszarach.
Koalicja skazana jest na kontynuację kluczowych projektów PiS. Obrona granicy (Tarcza Wschód), CPK, elektrownia atomowa, zbrojenia. Nie widać na horyzoncie możliwości innej niż racjonalizacja (czyli zagrożenie, iż traci się “efekt wow”). Dodatkowo, realizacja projektów PiSowskich w kontekście totalnego konfliktu politycznego i dezawuowania rządów PiS jest obarczona licznymi zagrożeniami: od braku wiarygodności, do kwestionowania głównej linii podziału (bo skoro jest kontynuacja, to może ta polityka PiSu nie była wcale taka zła).
Jeśli własne projekty są zbyt małe lub niemożliwe, a rezygnacja z PiSowskich nie wchodzi w grę – z racji na zagrożenie wojenne czy niezbędną transformację energetyczną, jednym rozwiązaniem jest ich depisyzacja. Oznacza to przejęcie, najlepiej w formule państwowej a nie czysto partyjnej (a la port Gdynia w dwudziestoleciu) strategicznych projektów dla Polski. Czyli nie realizowanie ich pokątnie, z zastrzeżeniami i tłumaczeniem, iż poprzednia władza popełniała liczne błędy, ale przejęcie z przekonaniem i całkowite – z równoczesnym pokazywaniem różnic z poprzednią władzą – konkrety na stół, są zabezpieczone środki, realne harmonogramy, transparentność.
Oczywiście nie obejdzie się bez “propagandy”. Ale znów, wiara w to, iż można przeznaczyć dziesiątki miliardów złotych na projekty wieloletnie, wykraczające poza horyzont nie tylko tej, ale następnej i jeszcze kolejnej kadencji bez realnego społecznego poparcia i komunikacji to mrzonki. jeżeli w ramach wydatku ponad 100 miliardów złotych (projekt CPK i KDP) przeznaczyć 0,1% (jedną tysięczną) budżetu na komunikację, to wciąż daje 100 milionów złotych. To nie jest propaganda, ale konieczność, o ile te projekty mają faktycznie powstać i nie być jednocześnie formą osłabiania obozu rządzącego przez obecną opozycję i zwolenników budowy dużych projektów.
Coś się kończy, coś się zaczyna
Punktem przełamania dla nowej koalicji nie będzie początek rządów i sprzątanie po PiSie – gdzie ich interesy i program są relatywnie spójne. Napędzanie konfliktu z prezydentem będzie idealnym pretekstem do zaniechań i toczenia batalii odciągających uwagę od trosk codzienności, na które wydrenowany przez osiem lat rozdawnictwa podyktowanego partyjnym interesem budżet państwa nie będzie w stanie odpowiedzieć. Kiedy (jeśli) prezydent wywodzić się będzie z nowej koalicji oś starcia w naturalny sposób przeniesie się na linię KO – Trzecia Droga, podobnie jak wypadnięcie z gry SLD i ich kandydata Włodzimierza Cimoszewicza wytworzyło próżnię, którą wypełniły PiS i PO, będące w wcześniej sojusznikami w walce z postkomunistami.
Przegrana kandydata PO byłaby ogromnym ciosem dla partii i oznaczałaby zmianę hierarchii po stronie opozycyjnej. Mało prawdopodobna wygrana Hołowni z jednej strony byłaby wielkim osobistym i partyjnym tryumfem, z drugiej odebrałaby dotychczasowy sens istnienia środowiska politycznego, które służyło jak komora krioniczna mająca przechować w politycznej grze Hołownię do adekwatnego momentu. Nieoczekiwane zwycięstwo PiSu z mogłoby rozpocząć, podobnie jak w 2015 roku, proces ich powrotu do władzy, ale też zamrażałoby konflikt polityczny, w którym to anty-PiS i zdolność do pokonania tej partii jest kluczowym czynnikiem decydującym o poparciu społecznym dla partii opozycyjnych. Trzecia z rzędu przegrana w wyborach prezydenckich kandydata PO stawiałaby wiarygodność tej partii pod dużym znakiem zapytania.
Naturalnym rozstrzygnięciem w nowym układzie sił (w przypadku wygranej kandydata koalicji) byłyby przyspieszone wybory, na co jednak może zabraknąć większości w obecnym parlamencie, chyba, iż nie zostanie uchwalony budżet i nowy prezydent sejm rozwiąże.
Kryzys wewnątrz koalicji może się objawić po wyborach prezydenckich w 2025 roku- ich logika napędzać będzie konflikt, podobnie jak w 2005 między PO i PiSem. Przegrana kandydata PiSu oznaczać będzie też prawdopodobnie poważne przetasowania na prawicy – z możliwością, przynajmniej teoretyczną, o walkę o kawałek tego tortu ze strony Trzeciej Drogi. Rozpoczęta nieśmiała zmiana pokoleniowa domagać się będzie dalszego ciągu zarówno w polityce jak i w jej biznesowo-medialnym otoczeniu.
Ilustracja: Bob May / CC BY-NC-SA 2.0