O kryzysie niemieckiej demokracji: od braku alternatywy do braku kompromisów

forumdialogu.eu 4 dni temu
Zdjęcie: German-BundestagX


Kampania wyborcza przed przyspieszonymi wyborami do Bundestagu w 2025 r. pokazała, iż niemiecka demokracja tkwi w najgłębszym kryzysie w swojej historii. Przedwczesny koniec rządu „sygnalizacji drogowej” [koalicja SPD-FDP-Zieloni] w listopadzie 2024 r. stanowi jednak tylko pośredni jego przejaw, ponieważ zdarza się, iż rządy upadają, a ich zmiana stanowi jedną z kluczowych zalet demokratycznego sposobu rządzenia. Również fakt, iż wiele partii miało szanse na wejście do parlamentu, a ustępujący rząd pozostawił wielu niezadowolonych obywateli, nie jest bezpośrednim dowodem kryzysu demokracji. Przecież rozszerzenie oferty politycznej i zmiana nastrojów ożywiają demokratyczną rywalizację. Jako główny symptom kryzysu należy uznać sukcesy następujących partii, przede wszystkim skrajnie prawicowej i proputinowskiej AfD, jak też podobnie prorosyjskiego start-upu politycznego, skupionego wokół Sahry Wagenknecht. Jej partia BSW zasiada choćby w rządzie dwóch landów, chociaż zapisana w konstytucji wewnątrzpartyjna demokracja jest dla tego zhierarchizowanego ugrupowania pojęciem z gruntu obcym.

To nie wszystko. Populistyczne, a w przypadku AfD otwarcie ksenofobiczne atakowanie podstawowych wartości niemieckiej demokracji zostało poparte podczas kampanii przez najbogatszego człowieka świata, który jest właścicielem platformy społecznościowej kształtującej opinie na całym globie. Elon Musk rekomendował AfD. Fakt, iż w ogóle dyskutuje się o jego jednoznacznie faszystowskim pozdrowieniu albo o czystych nonsensach kandydatki AfD Alice Weidel (wg niej Hitler był komunistą), pokazuje wyraźnie, jak podatna stała się tradycyjna przestrzeń publiczna na wpływy radykalnie opozycyjnych elementów, związanych z szerzącym się neofaszyzmem. Pod koniec kampanii wyborczej czołowy kandydat opozycji złamał swoje wcześniejsze obietnice, zapowiadając gotowość do współpracy z AfD w celu uzyskania większości parlamentarnej. Przewodniczący CDU Friedrich Merz pokazał tym samym, iż skrajna prawica nie musi w ogóle hamować swojego radykalizmu, aby znaleźć partnera do współpracy. To dobrowolne rozsadzanie demokratycznego centrum z pewnością uradowało włodarzy na Kremlu, w Budapeszcie i w Białym Domu. Alice Weidel od razu spotkała się z Viktorem Orbanem, oboje tworzą europejskie filary dla osi Trump-Putin.

Opisane procesy w Niemczech wpisują się w sprzyjającą im sytuację ogólnoświatową. Oligarchowie internetowi i technologiczni dopasowują się – jak można było się spodziewać – do każdego rządu, a choćby są ideologicznymi motorami wykonawczego autorytaryzmu. Wojna Putina drenuje zachodnie budżety, a jego propaganda znajduje swojego odpowiednika w trumpowskim kosmosie, w którym panują postprawdy i decyzjonistyczne odrzucenie podziału władzy w państwie. Nakładanie się kwestii społecznych i migracyjnych doprowadziło do pęknięć wewnątrz klasycznych partii, a demokratyczny konserwatyzm mierzy się emocjonalną i nienawistną zaciekłością nowej prawicy. Zdaniem Alice Weidel choćby Donald Tusk jest „lewicowcem”. Określenie „woke” funkcjonuje w tych kręgach jako pojęcie pejoratywne, pod które w razie wątpliwości podpada każdy zwolennik równych praw człowieka.

Jednakże regres występuje również w kontekście krajowym. Obecny kryzys niemieckiej demokracji i radykalna polaryzacja są wyrazem przesadnej i dezintegrującej reakcji na odwrotne zjawisko, które na początku lat dwutysięcznych długo kształtowały tutejszy system polityczny, a mianowicie – apolityczny konsensualizm. Oczywiście nie jest to jedyna przyczyna dzisiejszej zaciekłości, ponieważ niebagatelną rolę odgrywa również transformacja mediów. Jednakże spojrzenie wstecz uzmysławia nam, iż atrakcyjność bezkompromisowych postaw, reprezentowanych w tej chwili przez polityków, jest też konsekwencją i kontr-produktem konsensualistycznego braku alternatyw. Rozkiełznanie polityki aż do zasadniczego odrzucenia konkurencji wynika właśnie też z praktycznej próby racjonalistycznej regulacji politycznych alternatyw. Ten drugi z przeciwstawnych biegunów był stosunkowo niewinny, ale jego konsensualizm odzwierciedla się dziś w partykularnym myśleniu tożsamościowym, które ogarnia również partie demokratyczne. Kładzie się nacisk na postawy i zasady, chociaż przydałaby się więcej umiejętności negocjacji. W ten sposób wzmacniani są ci, z którymi zawarcie demokratycznego kompromisu jest a priori niemożliwe, ponieważ ich ekstremistyczna postawa dąży do obalenia systemu.

Długi czas braku alternatywy

W Niemczech dezintegracyjny konsensualizm rozpoczął się od rządów Schrödera i jego neoliberalnych reform na początku tysiąclecia. Często zapomina się, kto uczestniczył w Agendzie 2010 i „reformach Hartza”. Najpierw ówczesny rząd Zielonych i SPD powołał komisję ekspercką, która miała opracować reformy migracyjne, wolnorynkowe i systemu ubezpieczeń społecznych. W tzw. „komisji Hartza”, kierowanej przez managera VW, opracowano w 2000 r. rozwiązania wolnorynkowe, z którymi początkowo zgadzały się związki zawodowe. Ich przedstawicielom w komisji obiecano ochronę miejsc pracy przy przekształcaniu starych urzędów pracy w Federalną Agencję Pracy.

Kolejne reformy Agendy 2010, jak np. połączenie zasiłków dla bezrobotnych z najniższą pomocą społeczną oraz ogólna deregulacja rynku pracy ostatecznie zyskały poparcie wszystkich partii ówczesnego Bundestagu. Treści polityczne uważano za pozbawione alternatywy, skoro należało zadbać o konkurencyjność. Zwolennicy keynesizmu byli praktycznie niewidoczni. Z powodu braku przejrzystości konsensusu brakowało w parlamencie głosów opozycyjnych, co doprowadziło do fragmentaryzacji systemu partyjnego. W miejsce tracącej wówczas na znaczeniu postkomunistycznej partii PDS wyłoniła się ogólnoniemiecka partia lewicy – Die Linke, która zasiada w Bundestagu od 2005 r., ale z powodu krytycznego stanowiska wobec prozachodniej orientacji nie była do tej pory zdolna do koalicji na poziomie federalnym.

Osłabienie największych partii było ogromne i trwałe. SPD przestano postrzegać jako partię robotniczą. Zielonych [Bündnis 90/Die Grünen] zaczęto nagle postrzegać jako partię zachodnioniemieckich elit, chociaż swoje korzenie mają również we wschodnioniemieckim ruchu obywatelskim. FDP utrwaliła swój wolnorynkowy wizerunek. Również CDU/CSU – mimo zwycięstwa Merkel nad Merzem – utraciła komponenty państwa opiekuńczego na rzecz liberalizmu gospodarczego.

W wymiarze instytucjonalnym nastały długie lata wielkiej koalicji, które przerwane zostały na krótko w okresie 2009-2013, kiedy CDU stworzyła rząd z dysfunkcyjnie postępującym FDP. Wycofywano sukcesywnie część neoliberalnych reform i wprowadzono płacę minimalną. W latach 2005-2021 trzy razy zawiązano wielką koalicję między CDU i SPD. Jednakże sposób rządzenia pozostawał wodą na młyn dla tych, którym brakowało alternatyw w panującym systemie politycznym. Polityczne konstelacje na czas kryzysu stały się wręcz niemieckim modelem państwowym, w którym wciąż konkurowały partie zasiadające w pluralistycznym parlamencie, ale dla obywateli przestawało mieć znaczenie, kto teraz rządzi, a kto jest w opozycji. Negatywna narracja o „starych partiach”, które rzekomo tworzyły zwarty blok, zostało z powodzeniem wykorzystane przez skrajnie populistyczną AfD. Już przed jej założeniem w 2013 r. pojawiały się pierwsze sygnały ostrzegawcze w postaci sukcesów, które odnosiły skrajnie prawicowe partie w poszczególnych landach. Również po drugiej stronie sceny politycznej pojawiły się symptomy radykalizacji. W czasie, kiedy AfD zyskiwała na znaczeniu, Sarah Wagenknecht została współprzewodniczącą lewicy (2015-2019). Na jakiś czas mieniła się przywódczynią opozycji, zanim w 2017 r. AfD urosła do największej frakcji opozycyjnej.

W ciągu czterech kadencji trzy razy zawiązano wielką koalicję, przeprowadzono Niemcy przez kryzys uchodźczy, koronawirusa czy euro, ale zatracono demokratyczne sedno polityki. Z punktu widzenia obywateli chodzi bowiem o to, aby kontrolować władzę dzięki głosów wyborczych i mieć do wyboru najróżniejsze alternatywy. Czołową alternatywę wobec polityki rządowej w latach 2015-2021 stanowiły najpierw Sarah Wagenknecht, a potem AfD. W ten sposób w pluralistycznej otoczce wysunęły się na czoło te siły, które przychylne są ideologicznemu atakowi Putina na system demokratyczny albo choćby – jak AfD – aktywnie go wspierają.

Tęsknota za partyjną tożsamością

Po wyborach do Bundestagu w 2017 r. naprawdę istniała szansa na racjonalny podział rządu i opozycji. Wynik dawał partiom demokratycznego centrum możliwość wykazania się odpowiedzialnością, aby nie dopuścić do przejęcia przez AfD przywództwa na opozycji. Jednakże skupiona wokół jednego lidera partia, która po czterech latach nieobecności znów weszła do Bundestagu, nie uczyniła tego. Chodzi tutaj o FDP.

Pierwszym, który na scenie politycznej dostrzegł potencjał wyborczy w uprawianiu polityki stricte antykonsensualnej był szef FDP Christian Lindner. W 2017 r. zachował się niezwykle egoistycznie, zrywając bez wyraźnego powodu negocjacje w sprawie koalicji CDU-FDP-Zieloni. CDU i SPD ponownie zmuszone zostały do zawiązania nielubianej wielkiej koalicji, której większość się kurczyła. Sukces Lindnera był krótkotrwały. Do 2021 r. FDP prezentowała się jako wierna zasadom opozycja, podczas gdy wiodące partie męczyły się rządzeniem. W 2021 r. FDP ponownie osiągnęło dwucyfrowe poparcie (11,5%). Lindner uchodził jako wybawca partii, uznanej w 2013 r. niemal za martwą. Konsekwencje były mu najwyraźniej obojętne, a polegały na tym, iż prawicowi ekstremiści Alexander Gauland i Alice Weidel przejęli rolę przywódców opozycji, a oprócz tego FDP straciła swój wizerunek stabilizatora rządów.

W 2021 r. Lindner nie mógł już uchylać się od współpracy. Tymczasem koalicja w 2017 r. byłaby dla niego o wiele prostsza pod względem programowym niż koalicja „sygnalizacji świetlnej”. Lindner postanowił nie iść na kompromisy również w rządzie. Spirala się nakręcała: im gorsze notowania, tym mocniej partia stawiała na wyrazisty profil. FDP zachowywała się coraz bardziej jako opozycja w rządzie. Jesienią 2024 r. stawiano choćby ultimata partnerom koalicyjnym. Związane z FDP media, Springer-Verlag i inne nowe libertariańsko-prawicowe media, wychwalały tą nieugiętość. Partia długo i konsekwentnie przygotowywała się – skrycie do niej dążąc – na koniec koalicji, aby zająć później lepszą pozycję wyjściową podczas wyborów parlamentarnych. Jednakże Lindner nie mógł podejrzewać, iż minister transportu Volker Wissing, który pierwotnie był autorem koalicji „sygnalizacji świetlnej”, odmówi posłuszeństwa i opuści partię. Wissing pozostał w rządzie. Bezkompromisowość, rzekome przywiązanie do własnych przekonań, okazało się oportunistycznym filtrem z prawicowo-libertariańską prasą i skupionym wokół niej ewentualnym elektoratem. Po rozpadzie koalicji Lindner fantazjował choćby o Mileiu i Musku, zanim Weidel (dysruptywny oryginał) ochoczo podchwyciła ten przekaz.

Jednakże inni również wpadają ostatnio w pułapkę tęsknoty za partyjną tożsamością, która obiecuje wprawdzie krótkotrwały sukces, ale w dłuższej perspektywie uniemożliwia koalicje w demokratycznym centrum, wzmacniając ekstremistów. Modna jest determinacja, a dystansowanie się od karykaturalnych przeciwników politycznych staje się celem w samym w sobie, który wynika z publicystycznych zwyczajów prawicowego konserwatyzmu. Na przykład przewodniczący CSU Markus Söder zdaje się ulegać nastrojom głośno lansowanym przez ludzi mediów, takich jak Julian Reichelt („Nius”) czy Ulf Poschardt (wydawca „Die Welt”). Według nich koalicje z Zielonymi są z zasady wykluczone. Zaledwie kilka lat temu Söder przytulał jeszcze drzewa, aby prezentować się jako ewentualny kandydat na kanclerza z „zieloną” opcją, a podczas kampanii wyborczej wywierał presję na Merza, który wprawdzie nie wykluczał koalicji z Zielonymi, ale z uwagi na retorykę CDU/CSU byłaby ona niezwykle trudna. Natomiast Lindner formalnie wykluczał koalicję z Zielonymi. W ten sposób lekkomyślnie ograniczono z góry opcje koalicyjne, licząc na mobilizację własnego elektoratu. Tożsamość partyjną stawia się ponad odpowiedzialność za państwo.

Może powstać w ten sposób fatalne wrażenie, iż istnieje równa odległość między konserwatywnym obozem z jednej strony, jak też skrajnie prawicowym i lewicowo-liberalnym liberalizmem z drugiej. Właśnie w tym kierunku Merz pociągnął CDU. Już w 2023 r. ogłosił Zielonych „głównym przeciwnikiem”, aby potem – jak zwykle w jego przypadku – się z tego wycofać. Jego złamanie słowa spod koniec stycznia, czyli próba wywarcia presji na mniejszościowy rząd SPD i Zielonych dzięki – wcześniej wykluczanej – współpracy z AfD, wpisuje się w tą tradycję. Motywowany chęcią pokazania partyjnej determinacji, kandydat na kanclerza porzucił wcześniejsze deklaracje o niekooperowaniu z AfD. Tymczasem jego projekt w ogóle nie miał szans na akceptację przez Bundesrat. Merz przegrał na skutek brakujących głosów CDU/CSU i FDP oraz krytyki Angeli Merkel. Mimo to wspomniane już media, łącznie z „Bildem”, chwaliły kandydata CDU za jego działania, które on sam zapowiadał w iście „trumpowskim” stylu. Merz oświadczył, iż już pierwszego dnia sprawowania urzędu zamierza skorzystać ze swojego konstytucyjnego uprawnienia do określania wytycznych polityki [„Richtlinienkompetenz”] w celu wydawania określonych dyrektyw. Natomiast w Bundestagu zamierza pokazać, iż poważnie traktuje realizację swojego programu. „Nie patrzę na prawo ani na lewo. Patrzę tylko prosto”, jego zapowiedzi brzmią całkiem w stylu dekretów prezydenckich.

Człowiek z dużymi szansami na fotel kanclerza powinien sobie adekwatnie zdawać sprawę, dokąd zaprowadzić może taktyka bezkompromisowości w systemie parlamentarnym. Bilans koalicji „sygnalizacji drogowej” i następującego po niej rządu mniejszościowego SPD-Zieloni, a zwłaszcza ich nieudolność, uzasadniają oczywiście zmianę władzy. Logika zaostrzania podziałów i utrudniania koalicji w demokratycznym centrum oraz prezentowanie AfD jako opcji większościowej jest jednak nieodpowiedzialne. W decydującym momencie historii niemieckiej i europejskiej egoistyczne skupienie się na bezkompromisowości zagraża wyważonej i całościowej oceny sytuacji.

To pozostaje aktualne także po wyborach, mimo iż Lindner i Wagenknecht ponieśli porażkę ze swoimi partiami, a jedyną realistyczną możliwością koalicyjną jest sojusz CDU/CSU i SPD. Skrajna prawica, antydemokratyczna i tym samym z definicji niezdolna do integracji, została znacząco wzmocniona. Z drugiej strony, odrodzona Lewica prezentuje się jako projekt wprawdzie antyfaszystowski, ale jednocześnie skłaniający się ku lewicowemu populizmowi, któremu brakuje przede wszystkim realistycznego spojrzenia na politykę zagraniczną.

Ta „zawodowa” opozycja odniosła sukces, ponieważ SPD nie zaznaczyła swojej obecności w swoim kluczowym obszarze kompetencji, jakim jest sprawiedliwość społeczna, i sprawia wrażenie programowo wyczerpanej. W CDU/CSU natomiast pojawiają się głosy doradzające Merzowi, by szantaż związany ze wspólnym głosowaniem z AfD stał się normą. Historyk i intelektualista partyjny Andreas Rödder widzi w tym „rozszerzenie pola manewru, … także po utworzeniu koalicji”. Jednak taka gra z ogniem, rozluźnienie ścisłej tożsamości partyjnej, ponownie przyniosłoby korzyść jedynie AfD. To przeciwnicy demokracji odnoszą największe korzyści z nakreślonego tutaj rozwoju sytuacji. Czy ich występ wobec prezydenta Ukrainy w Gabinecie Owalnym okaże się na dłuższą metę zbawiennym wstrząsem, pozostaje kwestią otwartą.

Idź do oryginalnego materiału