Nowoczesny terror

3 miesięcy temu

To truizm, iż żyjemy w czasach, gdzie wiele postawiono na głowie i często to coś, co wydawałoby się normalne uchodzi za kontrowersyjne i coś o czym lepiej nie mówić głośno. W odniesieniu do niektórych grup krytyka nie jest mile widziana, określana jako hejt, jakaś forma fobii albo sławetna „mowa nienawiści”, którą w zasadzie nie sposób zdefiniować. Artykułowanie oczywistości może się skończyć ostracyzmem, a czasem i otrzymywaniem gróźb. Są oczywiście miększe narzędzia w postaci przysłowiowej marchewki, czyli granty na „odpowiednie” badania, a naukowcy dotykający swoistego tabu, choćby jeżeli (a może zwłaszcza) dysponują mocnymi argumentami, nie są zapraszani na konferencje. W ramach inkluzywności wyklucza się z dyskusji tych, którzy nie mają jej na ustach. W ramach walki z rasizmem stwierdza się, iż tylko biały może być rasistą. A każdy kto się wyłamie w jednej kwestii, może być uznany za takiego samego wroga jak ten, kto był określony jako wróg od samego początku. Nikt nie strzela (jeszcze?), ale żądanie hołdu jest wyraźne. Ten sam dylemat co zawsze, między łatwym i słusznym. Poza jednak swoistymi „bańkami”, gdzie się to piętnuje, wydaje się, iż zwyczajny człowiek nie dostrzega postępującego terroru i nie widzi, iż jakiś moment wyboru nadszedł. Potem wybór będzie co raz trudniejszy.

Najpierw marksizm

Związek marksizmu z ideologiami współczesnego świata był już dowodzony przez niejedną osobę. Ś.p. Krzysztof Karoń wielokrotnie podkreślał, iż nie ma czegoś takiego jak polityczna poprawność, a jedynie marksistowski terror. Działalność Szkoły Frankfurckiej (choć nie tylko) doprowadziła do wykreowania nowych zastępczych proletariatów, które mają dać impuls do przeprowadzenia nowej rewolucji w imię nowych ofiar. Dzięki taktyce przejmowania instytucji kultury i wszelkich społecznych instytucji w tzw. Długim Marszu przez Instytucje (pomysłu Antonio Gramsciego), sytuacja wygląda dzisiaj jak wygląda i można wykreować dowolną ofiarę ze względu na jej przynależność do dyskryminowanej mniejszości (a często dyskryminacja ta jest częściowo lub choćby całkowicie wydumana) i w jej obronie szykanować oprawcę. Tutaj warto wspomnieć Herberta Marcuse i jego koncepcję tolerancji represywnej (czyli w zasadzie normalnej, ale bez rewolucyjnego potencjału) przeciwstawionej tolerancji wyzwalającej, która wymaga afirmacji mniejszości dając choćby przyzwolenie na atakowanie w tym celu reakcyjnej większości, która tolerując mniejszość represywnie faktycznie daje jej żyć w spokoju i zniechęca tolerowaną mniejszość do rewolucyjnego obalania stosunków społecznych. Zatem cała emancypacja czy to kobiet w ramach feminizmu drugiej fali (niezwiązanego zupełnie ze zrozumiałymi postulatami feminizmu pierwszej fali), czy homoseksualistów, a potem transseksualistów i wszelkich osób niebinarnych (w skrócie wrzuconych do wspólnego worka LGBT) ma genezę czysto marksistowską.

Ten krótki opis wydaje mi się konieczny choć zdaję sobie sprawę, iż piszę raczej do osób zaznajomionych z tzw. prawicowymi publicystami, z których część poruszała co najmniej część tych tematów i czy o tolerancji represywnej czy Długim Marszu przez Instytucje i czytelnicy nie raz spotkali się z tymi zagadnieniami. Ciekawie tematyką kreowania ofiar i wykorzystywania ich do postulowania rewolucji (zwłaszcza w USA) opracował Łukasz Winiarski „Razprozak” w swojej debiutanckiej książce „Manifest Antykomunistyczny”. Książka jest warta uwagi ze względu na dobre opracowanie tematu, zwrócenie uwagi na to, jak daleko już zaszedł nowoczesny marksizm (także w polskich warunkach dzięki tzw. pedagogice wstydu), a także liczne przykłady na to jak media, uczelnie i organizacje są w stanie stworzyć mit ofiary dla pospolitego złodzieja. Mimo publicystycznego stylu, ciętego języka, wszechobecnego humoru i licznych porównań (które mimo swojej liczby nie znudziły mnie, taki to kreatywny autor) Winiarski prezentuje sytuacje, gdzie wszystko staje na głowie.

Na przykład uczelniane autorytety bronią złodzieja i słuchają tylko jego wersji wydarzeń choć pobił z koleżankami kasjera, który złapał go na gorącym uczynku. Co więcej, apelują do sklepikarzy, by nie zgłaszali kradzieży jeżeli złodziej robi to po raz pierwszy i przed ustaleniem faktów znajduje się wielu studentów, którzy grają kartą rasizmu i wzywają do bojkotu sklepu. Uczelnia publicznie chwali swoich odważnych protestujących studentów, którzy bronią kolegę złodzieja. Sklepikarze po latach wygrywają milionowe odszkodowanie, ale o tym jest mniej głośno. Nie zbankrutowali dzięki poświęceniu pracowników, którzy często zgadzali się na długie oczekiwanie na wypłatę.

„Razprozak” pokazuje też naprawdę liczne przykłady autorytetów, które wykładają na uczelniach, pisują dla poczytnych gazet, które potrafią pisać o likwidacji białej rasy, śnieniu o zabijaniu białych itp. I dalej są autorytetami. Stwierdzenie, iż tylko biały może być rasistą to już w USA standard. Jednocześnie każe się wierzyć ludziom w białą supremację i systemowy rasizm gdy rasizm wobec białych nie jest ani trochę rzadki. interesujące są też opisane liczne przypadki ludzi, którzy dla rozgłosu i statusu ofiary zostawiały dla siebie pogróżki, a do skruchy skłaniała ich dopiero udowodniona wina i możliwość odpowiedzialności karnej.

Jest też rozdział o prekursorach ruchu LGBT, którzy są hołubieni przez ich następców choć powinni być ukrywani (jak by się wydawało) choćby z powodów taktycznych. Mowa o wyliczonych w jednym z rozdziałów pedofilów, ale też intelektualistów, którzy apelowali o legalizację pedofilii w latach siedemdziesiątych we Francji (tak głośne nazwiska jak Jean-Paul Sartre czy Michel Foucault występują tam w szerokim i znanym gronie).

Książkę, wydaną przez „Najwyższy Czas” polecam serdecznie.

Rasizm to nie kwestia rasowa

Już lata temu twórcy serialu „South Park” żartowali sobie z tego, iż kiedy czarny zabije białego albo czarnego to jest to zabójstwo, ale kiedy biały zabije czarnego to jest już to zbrodnia z nienawiści. Houellebecq w „Możliwości wyspy” pisał o komiku, który żył mniej więcej w dzisiejszych czasach (to książka pisana była wcześniej, bo wydano ją w 2005 roku) zastanawia się, jakie tematy może eksploatować w swoich występach i jedną z opcji było poruszenie wątku antyrasizmu, a raczej antybiałego rasizmu.

Ruch „Black Lives Matter”, który manipulując już samą nazwą dąży raczej do wojny rasowej niż do wyrównania szans dowodzony jest przez kobiety, które same o sobie mówią, iż są marksistkami (o tym też można poczytać w polecanej powyżej książce). To bardzo istotne. Nie chciałbym sprawiać wrażenia, iż to czarni swoimi absurdalnymi reakcjami żądają teraz życia na koszt białych, wiecznego kajania się i specjalnego traktowania i to jest cała istota sprawy. jeżeli czarni tego się domagają i uważają, iż to sprawiedliwe, robią tak dlatego, iż też stali się proletariatem nowej rewolucji. Zamiast być uczonymi, iż trzeba się uczyć, starać i pracować, są uczeni niewiary w swoje możliwości, ale ubierane jest to w lepiej brzmiące hasła wynagradzania dawnych krzywd czy bycia ofiarą systemu, czego nie da się przeskoczyć i tylko systemowe rozwiązania, a nie (broń Boże) praca nad sobą i wysiłek mogą coś dać w życiu.

Tak wychowani ludzie plądrują sklepy po śmierci George’a Floyda i nie spotyka ich za to żadna kara. Politycy i dziennikarze ich tłumaczą, ale wciąż należy wierzyć w systemowy rasizm i groźbę białej supremacji jeżeli tylko prezydentem zostanie nie ten co trzeba. I podobnie jest z innymi mniejszościami. Można skazać organizatora pikiety za „zniesławianie” grup LGBT choćby jeżeli nie podaje się w wątpliwość danych, które publikował, ale to właśnie grupy LGBT są oficjalnie prześladowane. Żaden parasol ochronny nad jakąś mniejszością nie każe dojść do wniosku, iż one wcale nie są prześladowane skoro nie można ich krytykować. To wymaga orwellowskiego dwójmyślenia.

Dlatego ja nie winię ludzi, którzy wierzą w taką propagandę. To marksiści wykorzystują kolejne mniejszości do własnych celów. Nie ma co emocjonalnie nastawiać się przeciwko czarnym czy homoseksualistom jako takim, bo są programowani przez propagandystów i aktywistów. Ale przecież nie tylko oni. Przecież to i z założenia reakcyjna większość daje się temu wszystkiemu usypiać. I właśnie nie reaguje. Przez co oddajemy kolejne pozycje i może dojść do sytuacji, iż opór wzrośnie dopiero gdy już zarówno media, władze państwowe, międzynarodowe osiągną taką pozycję, iż opór ten nie będzie mógł być skuteczny. Czasem, może paradoksalnie, opór rośnie jeżeli próbuje się przeprowadzić rewolucję zbyt gwałtownie. Ludzie mogą udawać, iż małżeństwa mogą być zarówno dwu jak i jednopłciowe. Można o tym milczeć, ale rewolucjoniści czasem przyspieszają i przez to potem muszą się cofnąć. Problem polega na tym, iż po takim cofnięciu z czasem czujność znowu maleje i mogą iść do przodu. Czując się po stronie, jak by to pompatycznie nie brzmiało, kontrrewolucji, wciąż żyję nadzieją, iż uda się doprowadzić do stałego cofania się przeciwnika.

Terror – stały element

Wracając do pana Karonia, głosił on, iż cała istota praktyczna marksizmu to było doprowadzenie do gospodarczej niewydolności i utrzymywanie systemu przy życiu terrorem. A skoro gospodarcza niewydolność była oczywistą konsekwencją rewolucji to terror stawał się niezbędnym narzędziem. Nie był on jednak smutną koniecznością odkrytą w toku postępów rewolucji, ale jej nieodzownym elementem przewidzianym z góry. Nowa rewolucja ma tę samą logikę. ZSRR również zaczynał od liberalizacji obyczajów, działań Aleksandry Kołłontaj i temu podobnych, niszczących tkankę społeczną. Jednocześnie obecny był fizyczny i psychiczny terror. Z czasem Stalin zakończył epokę rewolucji seksualnej, kiedy niejako stał się nowym carem. Poniekąd te rozważania doprowadziły do pomysłu do napisania opowiadania „Miliard”, które portal narodowcy.net opublikował na swoich łamach.

Na to samo zanosi się i tym razem. Rewolucja seksualna, dalsze ataki na Kościół, rodzinę mają swoje miejsce i czas. Prześladowane zdaniem marksistów mniejszości LGBT czy rasowe mają stanowić wymówkę do zmian w prawie i orzecznictwie sądowym i przesuwać jeszcze dalej granice dopuszczalnej krytyki i by każdy zastanowił się czy warto się wychylić ze swoim zdaniem, skoro może przez to mieć jakieś nieprzyjemności, a może choćby konsekwencje finansowe, a na dalszym etapie rewolucji i więzieniem. Reakcyjni publicyści powinni się sami cenzurować. Poruszać w bezpieczniejszych granicach, które potem się przesuną, ale może choćby pozostawi się jakąś niszę, o ile się dostosuje, żeby pozostało wrażenie demokracji i pluralizmu.

Choć logika rewolucji jest dość prosta i kolejne etapy w ogólnym zarysie nietrudne do przewidzenia to jednak ciężko powiedzieć do czego zmierzamy. W końcu może zaskoczyć nas wojna albo jakieś nagłe tąpnięcie i to „populiści” zaczną przejmować kolejne kraje UE. Może się wydarzyć wiele. Jest niejeden aktor silniejszy od Polski, który może zmienić układ gry. jeżeli jednak kataklizmy nie nastąpią wystarczająco wcześnie, obawiam się, iż czeka nas nierówna walka w przekonywaniu społeczeństwa, iż składa się z przysłowiowych gotowanych żab i może przeoczyć moment, w którym jeszcze ma siłę wyskoczyć z wody. Warto czytać, promować autorów, którzy dociekają prawdy i ją propagują, ale też w miarę możliwości dawać im zarobić, by mogli dalej działać z możliwie wielkim rozmachem. Im bardziej antykulturowe treści będą wpajane od najmłodszych lat choćby systemowo, tym bardziej ważne książki mogą być wyjątkami stanowiącymi odtrutkę.

We wczesnym PRL-u artykuły w pismach naukowych cechowały się tzw. marksizmem deklaratywnym. Na przykład polscy archeolodzy na początku chwalili osiągnięcia marksizmu, w pierwszych kilku przypisach pojawiało się nazwisko samego Stalina i tytuły jego naukowych prac, a potem każdy już pisał artykuł bez większego związku z takim osobliwym wstępem. Dzisiaj zaczynają się już problemy z twierdzeniem, iż tylko kobiety mogą menstruować i rodzić dzieci. Sławna była okładka brytyjskiego pisma dla położnych (zdjęcie okładki tutaj), gdzie mężczyzna rodził). Może niedługo pisma naukowe będą musiały też składać swoisty hołd współczesnej ideologii, pomijać niewygodne tematy i dopiero na dalszym miejscu prezentować wyniki swoich badań, które mogą nie mieć nic wspólnego z gender. Tego nie wiem. Może będzie gorzej i każdy będzie musiał składać taki hołd i choćby przy znajomych będzie miał się bać z tego żartować. To zresztą kwestia szczegółowa jak dokładnie będzie to wyglądało. Myślę, iż problemem jest to, iż kolejne pokolenia będą już zindoktrynowane zanim wykształcą krytyczne myślenie i w przeciwieństwie do obecnych dorosłych, którzy jeszcze mają zdrowe odruchy, ale wybierają wygodę lub podejmują jakąś formę walki, oni nie będą się już zupełnie orientować w to, w jakie aberracje nauczono ich wierzyć. Czeka nas wysiłek, żeby naprawdę przyłożyć się do wychowania następnego pokolenia. W przeciwnym razie zarówno państwa, media jak i popkultura z łatwością przeciągną ich na stronę rewolucji. prawdopodobnie więcej dzieci będą mieć katolicy i konserwatyści. Więcej jednak środków na ich „wychowanie” będą mieć ich przeciwnicy. Sprawa jest otwarta. Może jawne działania rewolucyjne nowego rządu dadzą impuls mobilizacyjny swoim przeciwnikom, gdy fasadowy konserwatyzm dawnego rządu usypiał czujność. Jak zawsze, trzeba się modlić i pracować, a o efekty martwić się może mniej.

Idź do oryginalnego materiału