Od września w polskich szkołach pojawi się nowy przedmiot – edukacja zdrowotna.
Reforma ta, przygotowana przez minister edukacji Barbarę Nowacką, już teraz wzbudza ogromne emocje. Przedmiot obejmujący tak istotne kwestie, jak zdrowie psychiczne, dieta, ruch, profilaktyka medyczna czy podstawowe informacje o funkcjonowaniu systemu ochrony zdrowia, w założeniu ma służyć uczniom jako praktyczny przewodnik po wyzwaniach współczesnego świata. Jednak zamiast merytorycznej dyskusji, opinia publiczna została zdominowana przez gromkie głosy krytyki ze strony polityków poprzedniej ekipy rządzącej.
Najgłośniejszym z nich jest były minister edukacji Przemysław Czarnek, który od miesięcy prowadzi krucjatę przeciwko wszelkim próbom unowocześnienia polskiej szkoły. W wywiadzie dla telewizji wPolsce24 stwierdził, iż edukacja zdrowotna „ma w sobie komponent edukacji seksualnej, która deprawuje, która podaje informacje o seksualności człowieka dzieciom w wieku całkowicie nieadekwatnym do ich rozwoju psychofizycznego”. W jego narracji nowy przedmiot to wręcz „promocja dewiacji”.
Problem polega jednak na tym, iż Czarnek po raz kolejny walczy z urojeniami, a nie z realnym kształtem programu. Barbara Nowacka trafnie zauważyła: „To, iż pan Czarnek jest arogantem, to wiemy. Natomiast to, iż jest ignorantem, bardzo mnie smuci, ponieważ ewidentnie nie przeczytał podstawy programowej”. Rzeczywiście, treści nowego przedmiotu nie sprowadzają się do rozmów o seksualności, ale obejmują całościowe spojrzenie na zdrowie – od psychiki po profilaktykę chorób.
Nie oznacza to jednak, iż temat seksualności zostanie z edukacji wyłączony. I słusznie. Jak podkreśliła Nowacka: „Życie seksualne jest elementem naszego życia. Możemy, jak Czarnek, krzyczeć, iż tak nie jest, ale tak jest”. Właśnie dlatego szkoła – miejsce, w którym młodzi ludzie spędzają większą część swojego dorastania – powinna dostarczać im rzetelnej wiedzy, zamiast zostawiać ich samych wobec internetowych mitów i półprawd.
Czarnek w swoich wystąpieniach nieustannie powtarza mantrę o „deprawacji”, „braku rodziny” czy „różnych płciach i orientacjach seksualnych, zrównanych ze sobą”. W jego wizji szkoły nie ma miejsca na naukę dostosowaną do realiów XXI wieku – jest za to nostalgia za edukacją rodem z lat 50., kiedy to uczniom serwowano wizję jedynej słusznej rodziny i jedynego słusznego modelu życia. Tyle iż młodzi ludzie już w tej rzeczywistości nie żyją.
Uczniowie spotykają się na co dzień z różnorodnością – w internecie, w kulturze, w relacjach rówieśniczych. Ignorowanie tego faktu nie sprawi, iż ta różnorodność zniknie. Wręcz przeciwnie – brak wiedzy i otwartej rozmowy prowadzi do wykluczenia, lęku i stereotypów. Czy naprawdę lepiej, by nastolatek dowiadywał się o własnym ciele z memów i filmów w sieci, zamiast od przygotowanego pedagoga?
Nowy przedmiot nie jest narzucony siłą – podobnie jak w przypadku wychowania do życia w rodzinie, uczestnictwo w zajęciach jest dobrowolne. Rodzice lub pełnoletni uczniowie mogą złożyć pisemną rezygnację do 25 września. Gdzie więc tu rzekoma „indoktrynacja”? o ile ktoś nie chce, by jego dziecko uczestniczyło w zajęciach, ma pełne prawo odmowy. Ale niech nie odbiera prawa do edukacji innym.
Różnica między Czarnkiem a Nowacką jest zasadnicza: on woli straszyć „urojonymi dewiacjami”, ona – realnie odpowiada na potrzeby młodych ludzi. Nowacka mówi wprost: edukacja zdrowotna ma budować odporność na wyzwania współczesności. I trudno się z tym nie zgodzić. Stres, problemy z odżywianiem, brak ruchu, hejterstwo w sieci, depresja – to są prawdziwe zagrożenia, z którymi boryka się młodzież.
Debata o edukacji nie może być zakładnikiem politycznych wojenek ani ideologicznych obsesji. Przemysław Czarnek swoją postawą pokazuje, iż zamiast rozmowy woli krzyk i oskarżenia. Ale szkoła nie może być miejscem, w którym strach zastępuje wiedzę. Współczesna edukacja zdrowotna to inwestycja w mądrzejsze, zdrowsze społeczeństwo.
Możemy więc ulec retoryce Czarnka i dalej udawać, iż pewne tematy „nie istnieją”. Możemy też – jak Barbara Nowacka – spojrzeć w oczy rzeczywistości i przygotować młodych ludzi do życia w świecie takim, jaki jest, a nie takim, jaki ktoś chciałby sobie wyobrazić.