Nowe centrum władzy. Prezydent zamiast Prezesa

22 godzin temu
Zdjęcie: Prezes


Wywiad Marka Jakubiaka dla wPolityce.pl można czytać jako polityczną fantazję, próbę autopromocji albo – co najbardziej niepokojące – jako projekt pozornej zmiany, która ma zakonserwować kryzys prawicy pod nowym szyldem. Bo choć rozmówca deklaruje troskę o państwo, jedność obozu i skuteczność wyborczą, w istocie proponuje manewr znany aż nazbyt dobrze: zamianę jednego problemu na drugi, bez rozliczenia żadnego z nich.

Jakubiak występuje w roli politycznego realisty. Z przekonaniem mówi o „partaczach” rządzących Polską i o prezydencie jako ostatniej zaporze przed „złym prawem”. „Przykro mi to powiedzieć, ale władzę w Polsce sprawują partacze, którzy choćby nie potrafią napisać ustawy” – stwierdza bez mrugnięcia okiem. Problem w tym, iż ta diagnoza jest jednocześnie wygodna i niepełna. Wygodna, bo całą odpowiedzialność przenosi na obecny rząd. Niepełna, bo całkowicie pomija fakt, iż instytucjonalny chaos, z którym dziś mierzy się państwo, jest w ogromnej mierze spuścizną ośmiu lat rządów prawicy.

Jeszcze bardziej problematyczna jest rola, jaką Jakubiak przypisuje Karol Nawrocki. Prezydent w tej narracji staje się kimś więcej niż strażnikiem konstytucji – urasta do rangi politycznego demiurga. To on ma „zatrzymywać złe prawo”, on ma jednoczyć prawicę, on wreszcie miałby powołać Radę, która ułoży wspólną listę wyborczą. „Myślę, iż ta odpowiedzialność na niego spadnie” – mówi Jakubiak, jakby mówił o naturalnym biegu rzeczy.

Tyle iż ten pomysł jest ustrojowo wątpliwy i politycznie niebezpieczny. Prezydent, który staje się architektem partyjnych sojuszy, przestaje być arbitrem, a zaczyna być graczem. To nie jest sanacja życia publicznego, ale jego dalsza personalizacja. jeżeli krytykujemy podporządkowanie instytucji państwa jednej partii, trudno jednocześnie klaskać, gdy te same instytucje mają zostać podporządkowane jednemu politycznemu projektowi – choćby jeżeli nosi on ładniejszą nazwę.

Jeszcze bardziej uderzające jest to, co w wywiadzie nie wybrzmiewa. Jarosław Kaczyński – człowiek, który przez lata sprawował faktyczną władzę w państwie, odpowiadał za konflikt z instytucjami europejskimi, degradację standardów legislacyjnych i brutalizację języka polityki – zostaje tu niemal całkowicie pominięty. Nie ma rozliczenia, nie ma refleksji, nie ma choćby krytyki. Jest za to delikatna sugestia, iż PiS stanie się „jednym z elementów” większej układanki.

To klasyczny zabieg politycznej ewakuacji: nie odcinać się od lidera, ale też nie brać za niego odpowiedzialności. Kaczyński ma zniknąć z pierwszego planu bez zadania trudnych pytań o bilans jego rządów. To nie jest odnowa – to ucieczka do przodu.

Na tym tle sam Jakubiak również nie wypada przekonująco. Jego wizja wspólnej listy prawicy opiera się na banałach o arytmetyce wyborczej. „Jeżeli z naszej strony powstaną cztery listy, a z tamtej jedna, to Donald Tusk za darmo dostaje 10 mandatów” – argumentuje. To prawda, ale to także argument redukujący politykę do techniki, a wyborców do liczb w tabeli. Nie ma tu ani słowa o programie, o błędach przeszłości, o tym, dlaczego prawica przegrała zaufanie części społeczeństwa.

Wreszcie pozostało jeden paradoks. Jakubiak ostro atakuje Donald Tusk, nazywając go outsiderem i sugerując, iż „Polska nie prowadzi żadnej polityki międzynarodowej”. Tymczasem proponowane przez niego rozwiązania – centralizacja, personalizacja, nieformalne ciała decyzyjne – są dokładnie tym, co wcześniej osłabiało pozycję Polski na arenie międzynarodowej.

Wywiad Jakubiaka nie jest więc zapowiedzią nowego otwarcia. Jest raczej próbą estetycznego opakowania starego problemu: braku odpowiedzialności, braku autorefleksji i przekonania, iż wystarczy zmienić twarze, by nie zmieniać zasad. A to droga donikąd – choćby jeżeli prowadzi przez Pałac Prezydencki.

Idź do oryginalnego materiału