Wyniki drugiej tury wyborów prezydenckich w 2025 roku, w których Karol Nawrocki, popierany przez Prawo i Sprawiedliwość, pokonał Rafała Trzaskowskiego z Koalicji Obywatelskiej wywołały burzę.
Frekwencja na poziomie 71,63% świadczy o zaangażowaniu Polaków, ale zamiast świętowania demokratycznego wyboru, scena polityczna zamieniła się w pole bitwy o wiarygodność procesu wyborczego. Głos w tej sprawie zabrał prezydent Andrzej Duda, którego kadencja dobiega końca 6 sierpnia. Jego reakcja budzi jednak więcej pytań niż odpowiedzi i każe zastanowić się, czy mamy do czynienia z troską o demokrację, czy raczej z próbą zagłuszenia niewygodnych wątpliwości.
Duda, w swoim charakterystycznym, pełnym patosu stylu, opublikował apel, w którym ostrzega przed „postkomunistami” i „liberalno-lewicowymi”, którzy rzekomo chcą „przekręcić” wybory i „odebrać wolność wyboru”. Słowa te, choć emocjonalne, brzmią jak desperacka próba mobilizacji elektoratu PiS w obliczu rosnących podejrzeń o nieprawidłowości wyborcze. Mecenas Roman Giertych, wprost zarzucił partii rządzącej fałszerstwa, wskazując na doniesienia o incydentach w poszczególnych komisjach. Choć na razie brak dowodów na masową skalę tych naruszeń, minister sprawiedliwości Adam Bodnar zasugerował, iż decyzja Izby Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego w sprawie ważności wyborów może nie zostać uznana, co stawia pod znakiem zapytania zaprzysiężenie Nawrockiego. W tym kontekście słowa Dudy o „pilnowaniu Polski” brzmią jak próba zakrzyczenia tych, którzy domagają się rzetelnego wyjaśnienia sytuacji.
Prezydent, zamiast wzywać do spokoju i transparentnego rozpatrzenia protestów wyborczych, sięga po retorykę polaryzacji. Jego słowa o „resztkach demokracji” po 13 grudnia 2023 roku – dacie, która w jego narracji symbolizuje rzekome przejęcie władzy przez siły antydemokratyczne – są nie tylko manipulacją, ale i kpiną z zasad państwa prawa. Duda, jako strażnik konstytucji, powinien stać na straży procedur demokratycznych, a nie dolewać oliwy do ognia, sugerując spisek przeciwko woli narodu. Jego apel nie tylko ignoruje powagę zarzutów o nieprawidłowości, ale też podważa zaufanie do instytucji, takich jak Sąd Najwyższy, który ma rozpatrzyć protesty wyborcze do 2 lipca. W ciągu 14 dni od ogłoszenia wyników (do 16 czerwca) każdy obywatel może zgłosić protest, a Sąd Najwyższy w składzie trzech sędziów wyda opinię w tej sprawie. jeżeli uchwała o nieważności wyborów zostanie podjęta, nowe głosowanie musi odbyć się w ciągu trzech miesięcy. To przejrzysta procedura, której Duda zdaje się nie szanować, woląc siać niepokój.
Krytycy prezydenta słusznie zarzucają mu hipokryzję. Przez lata kadencji Duda nie raz przymykał oko na działania PiS, które budziły wątpliwości co do standardów demokratycznych – od zmian w sądownictwie po kontrowersje wokół mediów publicznych. Teraz, gdy pojawiają się pytania o uczciwość wyborów, zamiast wzywać do rzetelnego śledztwa, prezydent wybiera narrację oblężonej twierdzy. Jego słowa o „odbieraniu wolności” są nie tylko oderwane od faktów, ale też niebezpieczne – podsycają podziały i mogą prowadzić do dalszej destabilizacji sceny politycznej. Co więcej, Duda zdaje się ignorować, iż to właśnie brak przejrzystości w procesie wyborczym, a nie same protesty, jest największym zagrożeniem dla demokracji.
Polacy zasługują na prezydenta, który w obliczu kryzysu staje po stronie prawdy i prawa, a nie tego, kto głośniej krzyknie. Andrzej Duda, zamiast uspokajać nastroje i wspierać niezależne instytucje, wybiera drogę konfrontacji i manipulacji. Jego apel to nie obrona demokracji, ale próba zagłuszania tych, którzy mają odwagę pytać o uczciwość wyborów. jeżeli chce zapisać się w historii jako strażnik wolności, powinien zacząć od szacunku dla procedur i faktów, a nie od populistycznych haseł, które dzielą Polaków. Czas pokaże, czy Sąd Najwyższy potwierdzi ważność wyboru Nawrockiego, ale jedno jest pewne – Duda swoją postawą już przegrał szansę na bycie prezydentem wszystkich Polaków.