Morawiecki obracał milionami złotych. Skąd? Są słowa, które zostają z człowiekiem na długo. Takie, które bolą, bo są prawdziwe. Takie, które pokazują skalę moralnego upadku ludzi, którzy mieli rządzić państwem, a zamiast tego zamienili je w prywatny folwark.
Sławomir Nitras powiedział głośno to, co wielu z nas czuje od dawna:
„Zawsze kiedy widzę Morawieckiego, przypominam sobie, iż szefowa jego gabinetu wezwała biznesmena do rezydencji premiera i kazała mu przynieść wielomilionową łapówkę.”
Nie są to luźne oskarżenia rzucone w eter. To echo głośnej afery, która do dziś nie została do końca rozliczona. To obraz państwa, w którym władza nie służy obywatelom, tylko chroni swoich. To symbol tego, co stało się z Polską przez ostatnie lata — gdzie interes publiczny przegrywał z prywatnymi układami, a odpowiedzialność została zastąpiona bezkarnością. Kiedy słyszymy dziś nazwisko Morawiecki, nie myślimy o reformach czy odpowiedzialnym przywództwie. Przed oczami mamy rezydencję premiera i milczenie, które miało wszystko przykryć.
Polska zasługuje na więcej. Zasługuje na przejrzystość, uczciwość i przywódców, którzy nie budzą skojarzeń z aferami i szemranymi interesami.
Zasługuje na premiera, którego nie trzeba się wstydzić. Bo kiedy premierem kraju został człowiek, którego cień sięga aż do gabinetów, gdzie oczekiwano łapówek — wtedy pytanie nie brzmi już czy coś poszło nie tak. Pytanie brzmi: jak długo jeszcze ten łapówkach będzie chodził na wolności?