Marian Banaś, szef Najwyższej Izby Kontroli, w oczach wielu Polaków stał się ostatnią instytucją, która realnie może rozliczyć ludzi Kaczyńskiego. I to nie w teorii, a w praktyce – aktami oskarżenia wobec Mateusza Morawieckiego, Zbigniewa Ziobry, Bogdana Święczkowskiego, Mariusza Kamińskiego czy Macieja Wąsika. Ale właśnie teraz, gdy NIK przygotowuje się do uderzenia w serce pisowskiego bezprawia, na stole pojawił się scenariusz zmiany. Banaś miałby zostać zastąpiony Mariuszem Haładyjem – człowiekiem, który od dawna funkcjonuje w orbicie politycznych układów.
Scenariusz jest prosty: jeżeli Banaś zostanie, PiS musi liczyć się z prokuratorskimi aktami oskarżenia i realnymi konsekwencjami. jeżeli jednak do gry wejdzie Haładyj, oznacza to jedno – koniec marzeń o rozliczeniu, a początek nowego etapu politycznej bezkarności. I to nie tylko dzięki cichej zgodzie Koalicji 15 października, ale też premiera Donalda Tuska.
– „To byłby sygnał, iż rządy Tuska to kontynuacja bezkarności PiS, a nie jej koniec” – komentuje Eliza Michalik.
To idealny moment, by głośno postawić pytanie, które od dawna kłębi się w głowach obywateli: Dlaczego Koalicja Obywatelska i premier Tusk są tak spolegliwi wobec PiS od pierwszego dnia swoich rządów? Czy PiS dysponuje potężnymi „hakami” na polityków obecnej władzy? Czy mamy do czynienia ze strachem, który paraliżuje decydentów? A może – i to byłby najczarniejszy scenariusz – zawarto polityczną umowę, o której wyborcy nigdy nie mieli się dowiedzieć?
Na szali leży nie tylko przyszłość NIK, ale i przyszłość Polski jako państwa prawa. jeżeli Banaś zostanie usunięty, będzie to znak, iż nie chodzi już o rozliczenia, tylko o zachowanie kruchego układu politycznych interesów. Bo w całej tej rozgrywce chodzi o coś więcej niż personalne roszady. Chodzi o to, czy Polacy będą mieli wreszcie poczucie, iż ci, którzy łamali prawo, staną przed sądem. A może znów – jak zawsze – wszystko rozejdzie się po kościach?