Niezwykły świat przyrody. Jak choroba nietoperzy wpłynęła na niemowlęta

1 miesiąc temu

Prawie dwie dekady temu w niektórych regionach USA zaczęły wymierać nietoperze. Niedawno opublikowane badanie pokazuje, iż tam, gdzie populacja nietoperzy została zdziesiątkowana, nastąpił też zauważalny wzrost śmiertelności niemowląt. Okazało się, iż te dwa zjawiska – choć miały różne bezpośrednie przyczyny – są ze sobą ściśle związane.

Od osób zajmujących się ochroną środowiska naturalnego często możemy usłyszeć, iż jesteśmy ściśle zależni od innych gatunków. Dlatego, jeżeli tu i ówdzie rozprujemy „sieć życia”, eksterminując jakieś zwierzęta lub rośliny, to sami sobie zaszkodzimy. Powinniśmy więc chronić każdy gatunek i dbać o bioróżnorodność – termin, który w ostatnich dekadach zrobił oszałamiającą karierę.

Problemy z takim stawianiem sprawy są przynajmniej dwa. Po pierwsze, przekaz często przybiera formę, którą wielu ludzi odbiera jako pretensjonalną, oderwaną od rzeczywistości, a przez to odrzucającą. Niektórzy ekolodzy mówiący o konieczności chronienia przyrody robią wiele, by być postrzegani jako egzaltowane sieroty po New Age – ze łzami w oczach opowiadają o Matce Ziemi i przytulając się do drzew, a czasem choćby całkiem serio twierdzą, iż słyszą, co drzewa do nich mówią.

Drugi problem z narracją o wzajemnej krytycznej zależności między różnymi gatunkami a człowiekiem jest znacznie poważniejszy: jest ona prawdziwa.

Czasem sprawa jest całkiem jasna. Pomyślcie na przykład, co by się stało, gdyby z dnia na dzień zniknęły pszczoły i inne owady zapylające, takie jak trzmiele. Jednak czasem te zależności są mniej oczywiste. Co dobrze pokazuje pewna historia zza oceanu.

  • Czytaj także: Trwa zagłada owadów. „To oznacza kres naszej cywilizacji”

Grzyb zabija nietoperze

W 2006 roku nietoperze w Nowej Anglii (północno-wschodnia część USA) zaczęły masowo ginąć.

Winna była zakaźna choroba zwana zespołem białego nosa (ZBN), powodowana przez grzyba o wdzięcznej łacińskiej nazwie Pseudogymnoascus destructans. Grzyb rośnie wokół nosa zakażonego zwierzęcia, a na pyszczku nietoperza pojawia się skupisko białych płatków. Głównym zagrożeniem, jakie choroba stanowi dla nietoperzy, jest ich przedwczesne wybudzenie z hibernacji, przez co zainfekowane osobniki zwykle nie przeżywają zimy.

W kolejnych latach ZBN rozprzestrzeniał się z Nowej Anglii na inne obszary wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Do 2010 roku śmiertelność zaatakowanych przez grzyba populacji wahała się między 30 a 99 proc., ze średnią równą 73 proc.

Naturalny eksperyment, który warto przeanalizować

Wymieranie nietoperzy można potraktować jako naturalny eksperyment, z którego możemy się wiele nauczyć, o ile tylko będziemy umieć zadać adekwatne pytania.

Tak podszedł do tego smutnego zjawiska Eyal G. Frank, ekonomista z University of Chicago, autor artykułu opublikowanego we wrześniu tego roku w Science. Frank postanowił sprawdzić, jakie dokładnie konsekwencje miało drastyczne zmniejszenie populacji nietoperzy.

Jego rozumowanie było mniej więcej takie: nietoperze dotknięte Zespołem białego nosa żywią się owadami. Jest więc prawdopodobne, iż na terenach, gdzie ich zabrakło, wzrośnie liczba różnego typu owadów, w tym takich, które są szkodnikami upraw. Zatem rolnicy (a może raczej: farmerzy, bo mowa o USA) będą musieli używać więcej środków ochrony roślin.

  • Czytaj także: Dziesiątki gatunków nietoperzy będą musiały zmienić miejsce bytowania. Przez zmianę klimatu

Mniej nietoperzy to więcej pestycydów…

I faktycznie, okazało się iż na terenach dotkniętych ZBN znacząco wzrosło tylko zużycie insektycydów (środków owadobójczych), ale już nie herbicydów (środków chwastobójczych) ani fungicydów (środków chroniących rośliny uprawne przed chorobami powodowanymi przez grzyby).

A tego właśnie należało się spodziewać, o ile wzrost użycia chemii w rolnictwie wynikał ze spadku liczby nietoperzy. Dokładniej, po przetrzebieniu przez grzyba populacji nietoperzy zużycie insektycydów wzrosło średnio o 2 kilogramy na kilometr kwadratowy, co stanowiło wzrost o 31 proc.

Nietoperze w Austin (Teksas, USA). Fot. shutterstock/Kushal Bose

a więcej pestycydów to więcej zgonów niemowląt

Co jednak szczególnie zaskakujące i szokujące, w tych samych miejscach, gdzie zabrakło nietoperzy i gdzie rolnicy musieli obficiej „pryskać swoje uprawy chemią”, o prawie 8 proc. wzrosła też śmiertelność niemowląt. Ściślej, wzrosła liczba zgonów niemowląt związanych z chorobami i wadami wrodzonymi. Natomiast liczba zgonów spowodowanych wypadkami lub zabójstwami pozostała na tym samym poziomie.

Autor omawianej pracy łączy te dodatkowe zgony właśnie ze wzrostem ilości stosowanych środków owadobójczych, o których nie od dziś wiadomo, iż mogą być niebezpieczne, zwłaszcza dla dzieci w okresie prenatalnym i niemowląt. Istnieją badania z innych części świata pokazujące, iż zwiększone użycie pestycydów przekłada się na zwiększoną śmiertelność okołoporodową. Jest więc bardzo prawdopodobne, iż to właśnie pestycydy odpowiadają też za obserwowany wzrost liczby zgonów niemowląt w USA.

Narażenie na środki ochrony roślin we wczesnych etapach życia może prowadzić też do mniej dramatycznych, ale wciąż bardzo negatywnych efektów. Na przykład zaburzać rozwój układu nerwowego, który objawia się m.in. obniżeniem ilorazu inteligencji dzieci.

  • Czytaj także: Profesor Pomianek: to wyścig szczurów o względy gigantów. Tak wygląda polska produkcja

Brak nietoperzy generuje też ogromne koszty ekonomiczne

Paul Ferraro, naukowiec zajmujący się zrównoważonym rozwojem na Uniwersytecie Johna Hopkinsa uważa pracę Francka za „najbardziej przekonujący do tej pory dowód” na istnienie związku między stratami zdrowotnymi i ekonomicznymi a utratą dzikich gatunków. Tak, również ekonomicznymi, bo przecież za dodatkowe zużycie insektycydów farmerzy musieli zapłacić. A nietoperze świadczyły „usługę środowiskową” polegającą na tępieniu szkodników zupełnie za darmo (a szacuje się, iż w USA jest ona warta od 3,7 mld USD rocznie do choćby 53 mld USD rocznie, z najbardziej prawdopodobną wartością 23 mld USD rocznie).

Podobnie jak na naszym polskim podwórku bobry zupełnie za darmo poprawiają „małą retencję”, a szerzej: gospodarkę wodną.

  • Czytaj także: Znów mamy suszę, bo bobry nie mogą wystawiać faktur

Gorzka, ale cenna lekcja

Analiza przeprowadzona przez Francka przypomina nam o u kilku ważnych rzeczach.

Po pierwsze, widać jak nieoczekiwane i dramatyczne konsekwencje dla nas, ludzi może mieć drastyczne zmniejszenie – wszystko jedno, czy z naszej winy, czy nie – populacji jednego lub raptem kilku gatunków dzikich zwierząt.

Po drugie, pokazuje wartość dobrej nauki. A konkretnie, to jak cenne mogą być dobrze przeprowadzone badania w dziedzinie epidemiologii środowiskowej. O ile oczywiście ktoś tak mądrze, jak Eyal Frank wykorzysta różnego typu „naturalne eksperymenty”, które los podsuwa nam na tacy. Podobnie jak mądrze analizowali inne tego typu zdarzenia dziewiętnastowieczni pionierzy klasycznej epidemiologii chorób zakaźnych: Ignac Semmelweis i John Snow, o których możecie przeczytać w tekście Tomka Borejzy.

Warto na koniec przypomnieć inny znany przykład „naturalnego eksperymentu” z dziedziny badań nad środowiskiem, również ze Stanów Zjednoczonych.

Był nim strajk zakładów metalurgicznych w Utah Valley w USA (sierpień 1986 – wrzesień 1987), podczas którego znacznie spadły stężenia zanieczyszczeń powietrza. Wraz z poziomem zanieczyszczeń spadła w tym rejonie nie tylko całkowita umieralność (o 3,2 proc.), ale także liczba hospitalizacji z powodu zapalenia oskrzeli i zaostrzeń astmy. Po zakończeniu strajku i wznowieniu produkcji ponownie wzrosły i stężenia zanieczyszczeń i liczba hospitalizacji.

Analiza strajku huty z Utah Valley była swego czasu kolejnym mocnym argumentem pokazującym, dlaczego warto dbać o jakość powietrza. Miejmy nadzieję, iż niedawno opublikowane badania Francka pomogą nam chronić nietoperze, ale przede wszystkim nasze dzieci.

  • Czytaj także: Walczył ze śmierdzącym problemem Polski. Ludzie umierali, a jego wyśmiewano

Zdjęcie tytułowe: shutterstock/BENZINE

Idź do oryginalnego materiału