Nieuznane wybory, nierozpoznane protesty. Giertych mówi to, co wielu myśli

1 dzień temu

Roman Giertych po raz kolejny udowodnił, iż jest jednym z nielicznych polityków, którzy potrafią przekroczyć wygodną granicę oportunizmu i wejść na twardy grunt obywatelskiego sprzeciwu. Opuścił Zgromadzenie Narodowe w momencie, gdy Karol Nawrocki składał przysięgę prezydencką, a swój protest dołączył do oficjalnego protokołu posiedzenia. Nie był to gest teatralny, ale działanie głęboko zakorzenione w logice państwa prawa i konstytucyjnej przyzwoitości.

„Złożyłem do Marszałka Sejmu protest w formie załącznika do protokołu Zgromadzenia Narodowego, w którym wyrażam sprzeciw wobec przyjęcia przysięgi od Karola Nawrockiego bez uchwały Sądu Najwyższego” – poinformował Giertych. I trudno się z nim nie zgodzić. Zgromadzenie Narodowe odebrało przysięgę od osoby, której mandat – choć poparty wynikiem wyborów – nie został oficjalnie potwierdzony przez organ konstytucyjnie do tego powołany: Sąd Najwyższy.

Zgodnie Konstytucją, ważność wyborów prezydenckich stwierdza Sąd Najwyższy. Tymczasem dziesiątki tysięcy protestów wyborczych zostały zignorowane lub rozpoznane pobieżnie przez upolitycznioną Izbę Kontroli Nadzwyczajnej, której skład i niezależność od dawna budzą poważne wątpliwości nie tylko wśród obywateli, ale i w środowiskach prawniczych oraz międzynarodowych instytucjach.

Giertych mówi wprost: „Nie przyjmuję do wiadomości tego, iż grupa kolegów pana Jarosława Kaczyńskiego, podających się za Sąd Najwyższy, pozostawiła bez adekwatnego rozpoznania protesty, które przysługują obywatelom”. W tych słowach nie ma egzaltacji. Jest chłodna diagnoza stanu praworządności – lub raczej jej braku.

Co istotne, Giertych nie wezwał do bojkotu państwa ani nie zanegował jego instytucji. Nie przerwał obrad, nie zakłócił ceremonii, nie zakpił z hymnów czy symboli. Jego protest był milczący, ale jednoznaczny. Był aktem sprzeciwu wobec legitymizowania procesu, który nie spełnia konstytucyjnych warunków przejrzystości i rzetelności.

Tymczasem część opinii publicznej i komentatorów – głównie z obozu PiS lub mediów z nim związanych – próbowała ośmieszyć jego gest, nazywając go „pajacowaniem” lub „niedojrzałością do demokracji”. W rzeczywistości mamy do czynienia z czymś zupełnie odwrotnym. Giertych właśnie dlatego, iż dojrzale traktuje zasady państwa demokratycznego, nie zgadza się na ich łamanie – choćby jeżeli jest w tym osamotniony.

W swoim oświadczeniu Giertych zaznaczył, iż „nie jest znany wynik wyborczy”, ponieważ „Prokuratura ujawnia coraz to kolejne komisje, w których dochodziło do fałszowania głosów”. Dodał: „Wprost: były to po prostu fałszerstwa”. Słowa ostre, ale przecież nie bez pokrycia – wciąż pojawiają się doniesienia o nieprawidłowościach, a opinia publiczna nie otrzymała wiarygodnych, wyczerpujących wyjaśnień. Czy w takim kontekście protest jest bezzasadny? Wręcz przeciwnie – jest konieczny.

Trzeba przyznać, iż Giertych wykazuje się w tej sprawie nie tylko odwagą, ale i konsekwencją. Od początku domaga się pełnej przejrzystości w sprawie wyborów. Robi to nie dla poklasku – przeciwnie, jego działania spotykają się z ostrą krytyką także wśród części środowisk demokratycznych. Ale praworządność nie może być wygodna. Albo obowiązuje wszystkich i zawsze, albo przestaje być wartością.

Krytycy próbują zbyć jego sprzeciw jako „gest jednego posła”. Ale w państwie prawa choćby jednostkowy sprzeciw, jeżeli oparty na konstytucyjnych zasadach, ma znaczenie. Tym bardziej jeżeli chodzi o wybór głowy państwa.

Dziś nie chodzi już tylko o legalność mandatu Karola Nawrockiego. Chodzi o to, czy jako obywatele akceptujemy sytuację, w której protesty wyborcze są ignorowane, a sędziowie powołani z naruszeniem procedur stwierdzają ważność wyborów bez rzetelnego uzasadnienia. jeżeli odpowiedź brzmi „tak” – państwo prawa jest tylko fasadą.

Roman Giertych pokazał, iż są jeszcze politycy, którzy traktują konstytucję poważnie. Jego protest nie jest problemem. Problemem jest to, iż zbyt wielu udaje, iż nie ma problemu.

W wystąpieniu K. Nawrockiego zainteresował mnie fragment, w którym stwierdził, iż otrzymał 10 i pół miliona głosów. Skąd on to wie? Bo z uchwały PKW wynika, iż fałszerstwa mogły mieć wpływ na ten wynik.

— Roman Giertych (@GiertychRoman) August 6, 2025

Idź do oryginalnego materiału