Pierwszy kryzys na linii Pałac Prezydencki i Nowogrodzka miał nastąpić niemal zaraz po wyborach, przynajmniej takie były nieoficjalne wersje przedstawione w anonimowych rozmowach z mediami. I chociaż ta wersja się powtarza dość często, to przyczyny konfliktu wskazywane są różne. W jednym wariancie poszło o Smoleńsk i miękkie stanowisko Andrzeja Dudy, podczas gdy Jarosław Kaczyński w całości zawierzył wersji Antoniego Macierewicza. Drugi wariant dotyczył samego Antoniego Macierewicza i wojny z prezydentem o zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi, choć akurat to jednoznacznie określa konstytucja.
Były też rozmaite teorie spiskowe i skandale obyczajowe, ale źródło nieoficjalnego konfliktu znane jest tylko stronom i w dodatku pewnie każda z nich ma swoje wytłumaczenie. Pewne natomiast jest to, iż pierwszy oficjalny konflikt Andrzeja Dudy z PiS to zawetowanie ustaw związanych z reformą sądowniczą. Działo się to latem 2017 roku i prawie doprowadziło do totalnego kryzysu, ale ostatecznie został on zażegnany dzięki wizycie Jarosława Kaczyńskiego w Pałacu Prezydenckim. Od tamtego czasu elektorat PiS podzielił się na zwolenników i przeciwników Andrzeja Dudy i powstał też obraz „miękkiego prezydenta”.
Potem mieliśmy jeszcze inne konflikty, głównie ze Zbigniewem Ziobro, ale i Jackiem Kurskim, dochodziły także kolejne weta, w tym głośne zawetowanie ustawy degradacyjnej, która miała pozbawiać stopni wojskowych komunistycznych oficerów. W obliczu zagrożenia, jakim niewątpliwie była ewentualna porażka Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich 2020 roku, elektorat PiS zjednoczył się ponownie i dzięki temu Rafał Trzaskowski przegrał wybory. Kolejne trzy lata z uwagi na „pandemię” i konflikt na Ukrainie nie przyniosły większych sporów i co najwyżej pojawiały się nieporozumienia. Dopiero utrata władzy przez PiS w 2023 roku sprawiała, iż napięcie pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim i Andrzejem Dudą znów wróciło na wysoki poziom.
Twarde jądro PiS zarzucało prezydentowi, iż nie przeciwstawia się powołaniu rządu Donalda Tuska i nie reaguje na łamanie prawa. Było to zachowanie dość żałosne i dziecinne, bo prezydent nie ma instrumentów, których mógłby użyć do skutecznego zablokowania powołania rządu, czy osadzenia w celach winnych łamania prawa. Sfrustrowani utratą władzy politycy PiS po prostu przerzucali odpowiedzialność za własne porażki i cześć elektoratu poszła w tę samą stronę. Jednak to co się wydarzyło po podpisaniu ustawy budżetowej i odesłaniu do Trybunału Konstytucyjnego budzi jeszcze większe zdziwienie. Ostra rekcja działaczy PiS i bojowo nastawionych wyborców wskazuje na kompletny brak wiedzy albo skłonności do awanturnictwa.
Przede wszystkim trzeba podkreślić, iż ustawa budżetowa to jedyna ustawa, której prezydent nie może zawetować. Owszem prezydent mógł nie podpisać ustawy i skierować do TK, ale w praktyce nic by to nie zmieniło, ponieważ w takim przypadku wystarczy sięgnąć po znane rozwiązanie, jakim jest prowizorium budżetowe. Natomiast niepodpisanie ustawy budżetowej dostarczyłoby politycznego paliwa koalicji rządzącej, szczególnie Donaldowi Tuskowi, specjaliście od kłamstw, manipulacji i propagandy.
Wystarczyłoby, żeby Tusk odniósł się do podwyżek zapisanych w budżecie dla tak zwanej budżetówki, w tym nauczycieli i mielibyśmy wielką awanturę. Przyjęte przez prezydenta rozwiązanie jest optymalne i tym razem pretensje do Andrzeja Dudy nie mają żadnej rozsądnej podstawy głównie z tego powodu, iż na awanturze budżetowej skorzystałby też Rafał Trzaskowski, co u progu kampanii prezydenckiej jest bardzo nierozsądnym podarunkiem dla największego przeciwnika.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!