Raz na jakiś czas poseł Robert Winnicki dzieli się z ludzkością perłami swoich przemyśleń. Uczynił to także ostatnio. Perły te są tak rozliczne, iż przytoczę tutaj jedynie ich próbę.
„Sowieci nie przynieśli Polakom „wyzwolenia od komór gazowych” i „banderowców”, tylko razem z Niemcami zniszczyli państwo polskie, które było naszym gwarantem bezpieczeństwa. – napisał Winnicki. Po czym wyraźnie się rozkręcił i pisał dalej – Niemieckie komory gazowe w Polsce i ludobójstwo banderowskie na Polakach są bezpośrednimi skutkami polityki ZSRS i agresji zbrodniczej, ludobójczej Armii Czerwonej we wrześniu 1939. Polska miała w czasie II wojny światowej dwóch zbrodniczych okupantów, hitlerowskie Niemcy i sowiecką Rosję. Ich armie były naszymi wrogami na każdym etapie wojny. choćby wtedy, gdy wzajemnie walczyły. Próby przedstawienia Sowietów jako „wyzwolicieli” . Próby przedstawienia Sowietów jako „wyzwolicieli” to antypolskie brednie.”
Urocze, nieprawdaż? Jaka szkoda, iż z myślą polityczną Roberta Winnickiego nie zapoznał się na przykład Jan Paweł II, który w książce „Dar i tajemnica” z 1996 r. owe „antypolskie brednie” głosił. Papież pisał bowiem: „Przebywałem w tym szczególnym seminarium, pod bokiem umiłowanego Księcia Metropolity, począwszy od września 1944 roku i tam doczekałem wraz z kolegami dnia 18 stycznia 1945 roku, dnia – a raczej nocy – wyzwolenia. W nocy bowiem Armia Czerwona dotarła w okolice Krakowa. Cofający się Niemcy wysadzili most Dębnicki. (…) Muszę jednak wrócić do długich miesięcy, które poprzedziły wyzwolenie”. Zresztą gdyby Winnicki pofatygowałby się by znaleźć jakiekolwiek świadectwa z epoki, skądinąd wyjątkowo bogate i opracowane naukowo, odkryłby, iż postrzeganie tych wydarzeń jako „wyzwolenia” było wówczas powszechne.
Kuszące byłoby zapytać: „dlaczego Winnicki opowiada takie kocopły?” . Po czym natychmiast odpowiedzieć sobie, iż czyni to z nieuctwa. Jako, iż faktycznie nie da się go określić mianem osoby przesadnie wyedukowanej, byłaby to zasadniczo odpowiedź poprawna. Nie byłaby jednak ona prawdziwa, w tym znaczeniu, iż nie dotykałaby ona istoty problemu. Bowiem analogiczne mądrości padają w tej chwili w równej mierze nie tylko z ust wiecznych chłopców, którzy nie potrafili ukończyć żadnych studiów, ale i z ust wielce utytułowanych profesorów.
Ciekawsze jest zatem pytanie „po co?”. Po co politycy i komentatorzy powtarzają tezy jakby żywcem wzięte z propagandy „Gońca Krakowskiego”. Otóż czynią to z różnorakich przyczyn. Jedni robią to ideowo, najczęściej groteskowym antykomunizmem nieudolnie maskując faktyczną rusofobię. Inni z zapałem neofitów powtarzają natchnione androny by wymazać treści nie tyle niegdyś wygłaszane, ale choćby takie, które im przypisywano. Jeszcze inni, a tych jest najwięcej, zwyczajnie pragną ryczeć w najsilniejszym chórze. Do której z tych grup należy Winnicki – nie mam pojęcia. I zresztą nie ma to najmniejszego znaczenia, bo do której by nie należał przekreśla go to w moich oczach jako polityka.
Na przekór oportunistom, nawiedzeńcom i ordynarnym kłamcom warto głosić prawdę. Nie tylko dlatego, iż tego wymaga przyzwoitość. Przede wszystkim dlatego, iż fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki. Postrzegając przeszłość przez pryzmat własnych fobii, marzeń i urojeń skazujemy się na jej niezrozumienie, a co zatem idzie wyciąganie z niej błędnych wniosków. Dlatego po raz kolejny przypomnijmy podstawowe fakty.
Na początek rzut oka na statystyki, które pozwalają porównać skalę pewnych zjawisk. Działania wojenne i lata niemieckiej okupacji przyniosły Polsce bezmiar cierpień w tym około sześć milionów (szacunki wahają się od 4,5 do 6,1 mln) ofiar śmiertelnych wśród obywateli. Spośród nich niemal połowę stanowili etniczni Polacy. Dla porównania IPN szacuje liczbę ofiar komunizmu w latach 1939-1989 na 150 tysięcy z czego lwia część przypada na okres 1939-1941, więc znacząco przed rokiem 1944. Zatem porównując oba okresy mamy do czynienia z zagrożeniem dla biologicznego istnienia narodu z jednej strony i znaczącymi uciążliwościami z drugiej. To gigantyczna różnica.
Wojujący antykomuniści zdają się nie zauważać także, iż okres okupacji niemieckiej był właśnie… okresem okupacji. Polska jako państwo przestała istnieć, wprowadzono obcą administrację. Tymczasem w okresie zależność od ZSRR państwowość polska nie tylko de iure ale i de facto istniała. Choć początkowo PRL była całkowicie uzależniona od wschodniego sąsiada z czasem uzyskiwała coraz większą przestrzeń suwerenności. Zatem sytuacja jest całkowicie niewspółmierna. Opowiadanie o tym iż „jedna okupacja zastąpiona została przez drugą” jest w kontekście powyższego ilustracją stanu emocjonalnego a nie faktów. To wszystko oczywistość, łatwa do zweryfikowania w dowolnych źródłach i opracowaniach. Jednak w kontekście wylewającej się z wszystkich stron nachalnej, opartej na fałszu propagandzie warto ją przypomnieć.
Jak było z samym wyzwoleniem? Zdanie: „Armia Czerwona, która w 1944 roku wkroczyła na tereny Polski, wyzwalała kraj spod niemieckiej okupacji.” jest literalnie prawdziwe. Wyzwolenie kogoś od czegoś nie oznacza dnia mu „wolności” w rozumieniu możliwości działania zgodnie z własną wolą. Tak w istocie rzeczy się stało i w naszym przypadku. Polacy wyzwoleni od śmiertelnego zagrożenia ze strony niemieckiego okupanta dostali w pakiecie wieloletnie uzależnienie od ZSRR, niechciany tu przez nikogo ustrój społeczno-polityczny – komunizm oraz marionetkowy rząd. Jednak jako naród przeżyliśmy i zachowaliśmy swoja państwowość. Mogło więc być o wiele gorzej.
Zresztą żadne wyzwalanie czy „wyzwalanie” nie było celem samo w sobie. Armia Czerwona nie przyszła na ziemie polskie z misją humanitarną. Tędy prowadziła najkrótsza droga na Berlin. Droga wiodąca nie tylko do pokonania hitlerowskich Niemiec, ale i zdobycia hegemonii w Europie Środkowo-wschodniej. W kontekście powyższego żale o to, iż czerwonoarmiści nie obdarzyli nas na powrót naszą złotą wolnością przystoją bardziej egzaltowanym dzieciom niż osobom poważnym. Nie żyjemy bowiem w królestwie szczęśliwych kucyków gdzie panuje dobro, harmonia i przyjaźń ale w świecie rzeczywistym gdzie rządzą interesy.
Zapewne i w roku 1944/1945 Polacy czuli się wyzwalani bądź „wyzwalani” w zdecydowanie różnorodnym stopniu. Dla siedmiu tysięcy więźniów obozu Auschwitz, których 27 stycznia 1945 roku Armia Czerwona wyciągnęła wprost z objęć śmierci było to z pewnością Wyzwolenie z wielkiej litery. Mieszkańcy „Kraju Warty” poddani szczególnie dotkliwej germanizacji poczuli ulgę, był to dla nich koniec kilkuletniej gehenny. I to pomimo dyskomfortu jaki wprowadzili na jakiś czas sami wyzwoliciele. Dla żołnierzy podziemia przyszłość rysowała się ciemnymi barwami. Oni nie chcieli takiego „wyzwolenia”. Tylko, iż żadnego innego nie dostali. Alternatywą było jedynie wyzwolenie do wszelkich krzywd i cierpień tego świata, które przynosi śmierć.
Osobnym wątkiem jest temat „wyzwalania” Ziem Odzyskanych. Tutaj cudzysłów zastosowałem w pełni świadomie i intencjonalnie. Ziemie Odzyskane zostały przez Armię Czerwoną i Wojsko Polskie zwyczajnie podbite i na skutek decyzji aliantów (de facto Stalina) przekazane Polsce. To jedna z nielicznych, ale za to gigantyczna korzyść jaka Polska wyniosła z hekatomby drugiej wojny światowej. W publicystce rodzimych „antykomunistów” pojawia się od kilkunastu lat ubolewanie nad losem ludności rzeczonych terenów. Jest ono niczym innym jak wpisywaniem się w niemiecką politykę historyczną.
Czy w związku z powyższym powinniśmy wiekuiście sławić Armię Czerwoną? Zdecydowanie nie. Związek Radziecki realizował u nas swoje interesy i czerpał z nich korzyści. Choć w roku 1944 (w przeciwieństwie do 1939) nie był agresorem narzucił nam niechciany sojusz i ustrój w którym tkwiliśmy przez pół wieku.
Realistyczne postrzeganie procesu dziejowego nie jednak stoi bynajmniej w sprzeczności na przykład z okazywaniem elementarnego szacunku poległym żołnierzom radzieckim. Radzieckim, a zetem nie tylko rosyjskim ale i ukraińskim, białoruskim a także polskim, gdyż w Armii Czerwonej służyło choćby kilkadziesiąt tysięcy wcielonych do niej Polaków. Oni wszyscy, niezależnie od pochodzenia etnicznego i społecznego, wyznania i wykształcenia byli ofiarami tej wojny.
Nie zakłamujmy zatem historii pod bieżące potrzeby polityczne, nie wynikające zresztą w żaden sposób z polskiej racji stanu. Nie przyjmujmy obcego punktu widzenia, co w ideologicznym zaślepieniu czynią nasi „prawdziwi patrioci”, bowiem często jest to punkt widzenia wobec Polski wrogi. Ale przede wszystkim nie popadajmy w emocjonalne histerie. Używajmy rozumu by nie dać się zwieść prymitywnej propagandzie. Żadnej ze stron.
Posłowi Winnickiemu pozostaje natomiast uzupełnienie braków we własnej edukacji. Jako, iż w sejmie się nie przepracowuje (znajduje się w ścisłej czołówce sejmowych „wagarowiczów”) ma prawdopodobnie na to dużo czasu. Poszerzenie wiedzy przyniesie korzyść nie tylko jemu ale i nam. Choćby taką, iż rzadziej będziemy czuć zażenowanie słuchając jego kolejnych przemyśleń.
Przemysław Piasta