Nienawiść – nic osobistego. Tomasz Lis o Owsiaku

4 godzin temu
Zacznę, wbrew tytułowi – trochę osobiście. Nie jest łatwo nienawidzić. Nie mówię o chwilowych napadach nienawiści jak u dziecka drącego się "nienawidzę Cię", gdy mu się coś odbierze, czegoś nie da czy czegoś zabroni. To nie nienawiść zresztą, ale głośno artykułowana złość. Ja mówię o tym, iż nie jest łatwa nienawiść prawdziwa, taka z trzewi, która buzuje, kipi, trawi ciało i duszę.


Wiem, bo nie wychodziło mi choćby gdy próbowałem. Czasem nienawiść mogłem, a może choćby powinienem odczuwać, jak w przypadku niezupełnie stabilnego psychicznie atencjusza, narcyza i medialnego stalkera, który od lat mnie gnoi, wylewa mi na głowę szambo, szczuje i próbuje poniżyć. Nie odpuszcza nigdy, jakby wewnętrzny zegar czy budzik regularnie pobudzał go, wysyłając mu do głowy sygnał, iż już dawno nie dał upustu swej nienawiści, więc już chyba czas. Któremu to impulsowi niezmiennie ulega.

Więc na przykład w jego przypadku przychodziło mi do głowy, iż w zasadzie powinienem sobie wyłączyć hamulce i oddać się nienawiści. Że jemu ta moja nienawiść jak psu buda się należy. Ale to był moment. choćby jak przez chwilę próbowałem, to nie dawałem rady i po chwili odpuszczałem, i to nie dlatego, iż kazałoby mi to zakwestionować moje chrześcijaństwo. To też. Po prostu czułem, iż stawiając opętańcowi pomnik z mojej nienawiści, jakoś bym go wywyższał, a siebie poniżał. Na końcu dawałbym mu zwycięstwo, na które żadną miarą nie zasłużył.

Ale tyle o tym, bo już prawdopodobnie się domyślacie, iż nie ta historia mnie zainspirowała do napisania tego tekstu, iż ta osobista historia to w tym tekście tylko taka rozbiegówka.

Inspiracją była doroczna eksplozja nienawiści do Owsiaka i jego Orkiestry. I powiecie może odruchowo, w sumie logicznie, iż ta historia pokazuje, iż nienawiść jest jednak prosta, skoro można ją tak łatwo w sobie i w innych odpalić. I tu moja teza. Uważam, iż nie ma w tej dorocznej orgii antyowsiakowej nienawiści absolutnie nic spontanicznego, iż wszystko jest tu absolutnie zaprogramowane.

Taki Kaczyński oczywiście nienawidzi Tuska szczerze, podobnie jak szczerze nienawidzi Wałęsy. Wałęsy, bo poza okresem „wojny na górze” nie pozwolił mu stać się narzędziem jego planów. A Tuska, bo go regularnie leje i ogrywa. Taki Ziobro z kolei jest w nieustannym nienawistnym amoku, którego obiektem są wszyscy stojący na drodze do jego celu, całkowitego podeptania praworządności w Polsce. Ale już taki Kurski, pewnie byście się zdziwili, głowę daję, a znam go dobrze, w sumie kilkadziesiąt lat, osobiście nie ma nic do Tuska (może teraz zaczyna mieć), a prawdopodobnie nie miał też nic do Adamowicza.

Gdybyście go zapytali, to powiedziałby zapewne, iż to nie był żaden hejt ani żadna nienawiść, ale zwykła polityczna gra. Partia i lud potrzebują wroga, kozła ofiarnego i pewnej eksternalizacji zła, to się im podsuwa wykreowaną figurę wroga. A iż akurat tu figura przestała być teoretyczna i zamordowano ją całkiem realnie, to już, sorry, pech, wypadek przy pracy poniekąd. Ja wiem, iż to nieuchronny skutek, a nie wypadek, ale mówię, co on by wam prawdopodobnie powiedział.

Było zapotrzebowanie na wroga, więc spuszczał z łańcucha swoje psy, by rozszarpywały ofiarę. Że rozszarpywały ofiary z bliskiego Kurskiemu trójmiejskiego środowiska, to prawdopodobnie też przypadek.

Teraz o Owsiaku. Nie sądzę, iż ktokolwiek z decyzyjnego kręgu PiS Owsiaka osobiście nienawidzi. Wyobrażam sobie nawet, iż szeregowi działacze PiS ukradkiem wrzucają coś do puszki WOŚP, a choćby nie mieliby problemu z tym, żeby ich własne dzieci z puszkami chodziły, byle koledzy z partii się nie dowiedzieli. Są więc jak kiedyś liczni członkowie PZPR, którzy głośno udawali wrogów Kościoła, religii, zabobonu i zacofania, a po cichu prowadzili dzieci do pierwszej komunii. Panu Bogu świeczkę i partii ogarek.

Owsiak, znowu, jest PiS-owi potrzebny jako figura wroga. Zabiera kasę, którą mogliby dostać Rydzyk i Sakiewicz, a do tego się jąka, więc łatwiej go wyszydzić, co zresztą w swoim gronie i w swoich mediach robią.

Nienawiść w polityce, to częściej niż odruch, operacja i zadanie. Byłoby moralnym hazardem wchodzić w rozważania na przykład o stanie ducha i uczuć uczestników konferencji w Wannsee, którzy 83 lata temu przy kawie zdecydowali o wymordowaniu kilkunastu milionów Żydów, ale jest całkiem możliwe, iż przynajmniej część z nich, jeszcze kilka lat wcześniej, nie była antysemickimi świrami. Skoro jednak Führer zdecydował, iż naród żydowski ma zniknąć, przystąpili do realizacji zadania. Metodycznie, krok po kroku, jak to Niemcy. Bez namiętności czy zbędnej furii.

Adolf Eichmann na swym procesie w Jerozolimie zdawał się całkiem szczerze dowodzić, iż on do tych wszystkich Żydów nic nie miał. Himmler i Heydrich postawili przed nim do wykonania pewne zadanie, to je wykonywał. Ktoś przecież musiał te miliony Żydów do komór gazowych dowieźć. Eichmann zdawał się mówić, iż dla niego to nie były zbrodnia czy antysemityzm, ale kwestia logistyczna. Nic osobistego. Słynną Hannah Arendt przywiodło to do wniosku o swoistej "banalności zła", za którą spotkała ją w Izraelu i wśród Żydów na świecie druzgocąca krytyka. Według mnie słuszna. Banalna była może metoda, banalne były późniejsze tłumaczenia, ale samo zło w swej potworności banalne wcale nie było. Przeciwnie. Nienawiść była wykoncypowana, podszyta premedytacją i perfidią, usystematyzowana i sterowana. I zwykle tak jest. Zwykle jest dobrze sterowna.

Pewnie nie wszyscy Ukraińcy wyżynający Polaków na Wołyniu osobiście Polaków nienawidzili. Pewnie nie wszyscy Polacy palący Żydów, swych sąsiadów, w stodołach Jedwabnego i Radziejowa, osobiście Żydów nienawidzili. Zostali poszczuci, dostali gwarancję bezkarności, więc wpadli w amok, a jak już się polała wódka, to orgia była nie do zatrzymania.

Ale w obu wypadkach operacja była mało spontaniczna. Albo w ogóle. I tak to z nienawiścią na masową skalę zwykle bywa. Podaje się ją na gorąco, ale gotuje się ją na zimno.

Właśnie obchodziliśmy 30. rocznicę wymordowania w Rwandzie miliona Tutsich przez Hutu. Milion ludzi zabitych w 100 dni maczetami i pałkami nabitymi gwoździami sugeruje akcję spontaniczną. Ale rozgłośnia RTLM, "radio tysiąca wzgórz" (taka rwandyjska tv Republika) szczuła na Tutsich tygodniami. A 750 tysięcy rozdanych wieśniakom Hutu maczet też z Chin nie sprowadziło się samo. Był plan, była generowana nienawiść, akcja szczucia, wreszcie mord.

Za kilka miesięcy będziemy obchodzili 30. rocznicę zamordowania przez Serbów Milosevica, Mladica i Karadzicia, tysięcy muzułmanów ze Srebrenicy. Czy nienawidzili zabijanych osobiście i totalnie? Może nie. Ale czystka etniczna była zaplanowana i przeprowadzona na zimno. W bałkańskim kotle łatwo podgrzać nienawiść, ale gdy wrzątek się ulatnia, może być całkiem spokojnie. 34 lata temu Serbowie i Chorwaci toczyli krwawą wojnę, którą obserwowałem z bliska. Ale dziś (albo wczoraj) taki Chorwat Ivanisevic może być trenerem Serba Djokovica i też nikogo to nie dziwi. Mecze piłkarskie Chorwacji i Serbii to teraz też kopanie piłki, a nie łamanie sobie kości. Może taki Putin, a tym bardziej zwykli Rosjanie nie mają nic do Ukraińców, ale skoro Ukraińcy chcą się na amen odłączyć, to imperialna duma nie może tego zdzierżyć i każe zabijać.

Teraz pytanie nawiązujące do moralnej kwalifikacji monstrualnego zła według Arendt. Czy motywy i osobiste nastawienie siewców i promotorów zła i nienawiści ma dla moralnej oceny operacji aplikowania nienawiści jakiekolwiek znaczenie? Według mnie nie. Morderczy amok czy zaplanowana na zimno orgia śmierci i nienawiści, to w gruncie rzeczy bez znaczenia. Tym bardziej iż pierwszy jest zwykle skutkiem planu. Zło to zło, nienawiść to nienawiść. I nie o moralnych odcieniach zła jest ten tekst, bo tu nie ma co cieniować, różnicować i usubtelniać, ale o swoistej mechanice zła i nienawiści. O ogniu wzniecanym celowo i płomieniu, jak zawsze spontanicznym.

Na końcu szczypta odstręczającego dydaktyzmu. Tylko człowiek może powstrzymać tkwiące w nim i w innych zło. A metoda jest dość prosta i prozaiczna. Miłość i dobroć. Owsiakowi płacimy więc w tym roku podwójnie.

Idź do oryginalnego materiału