"Nienawidzę Taylor Swift". Czarny tydzień Donalda Trumpa

2 dni temu
Zdjęcie: Fot. REUTERS/Piroschka Van De Wouw


Taylor Swift poparła Kamalę Harris, a Donald Trump nie potrafi sobie z tym poradzić. Panika moralna wokół "jedzenia psów i kotów" w Ohio ma coraz groźniejsze skutki. A na polu golfowym kilkaset metrów od Trumpa znalazł się człowiek z karabinkiem automatycznym. Na pigułkę wiedzy o stanie kampanii prezydenckiej w USA zapraszają autorzy podcastu "Co to będzie": Marta Nowak i Miłosz Wiatrowski-Bujacz.
O czym nie piszemy? O przebiegu debaty prezydenckiej Harris-Trump z ubiegłego wtorku. Kurz po tym starciu już opadł, a my dziś skupimy się raczej na jego powidokach niż na tym, kogo o co na niej pytano i kto co na to powiedział. Ale jeżeli ktoś przyszedł tu po więcej informacji o samej debacie - zanalizowaliśmy ją w specjalnym odcinku "Co to będzie w Ameryce" dostępnym na YouTube, Spotify albo Apple Podcasts.


REKLAMA


Zobacz wideo Debata prezydencka w USA: Trump mówił dłużej, ale czy wyszło mu to na dobre?


Taylor Swift poparła Kamalę


W wyborach prezydenckich 2024 oddam swój głos na Kamalę Harris i Tima Walza


- ogłosiła Taylor Swift w poście, który tuż po debacie opublikowała na Instagramie. Taylor podpisała się "bezdzietna kociara" (jawny przytyk w stronę tego, jak o kobietach mówi JD Vance). Odniosła się też do wygenerowanych przez AI grafik, według których miała rzekomo popierać Trumpa, a które rozpowszechniał wcześniej sam kandydat. "Prawda to najprostszy sposób na walkę z dezinformacją" - napisała Swift.
Dlaczego to takie ważne? Nie chodzi wyłącznie o to, jak uwielbiana i wpływowa jest Taylor Swift. Jej zaangażowanie ma też znaczenie ze względu na to, co muszą zrobić w Stanach obywatele, żeby w ogóle móc zagłosować. W Polsce wystarczy przyjść do odpowiedniej komisji z dowodem osobistym. W USA w większości stanów trzeba się wcześniej zarejestrować jako wyborca. Dwa lata temu niezarejestrowanych było ponad 30 proc. osób uprawnionych do głosowania. A kiedy Swift dzieli się linkami do stron, które umożliwiają rejestrację, ruch na nich rośnie lawinowo. Mówimy o liczbach idących w setki tysięcy. To oznacza, iż Kamala skorzystałaby choćby na oświadczeniu, w którym Taylor Swift namawia do głosowania bez zdradzania swoich własnych preferencji. Bo jej widownia to raczej młode osoby i raczej kobiety, czyli elektorat, który zdecydowanie chętniej wybiera demokratów.
Co na to sztab Kamali Harris? Był przygotowany. W kampanijnym sklepie demokratów od razu pojawiły się charakterystyczne dla fanek Swift bransoletki z napisem "Harris - Walz". Parę dni później sztab opublikował oświadczenie, w którym poutykano maksymalnie dużo nawiązań do tytułów jej piosenek. Sama Harris zaraz po debacie wystąpiła przy dźwiękach utworu "The Man" (tekst jest o tym, jak to by było łatwo, kobieto, odnosić sukcesy w świecie, gdybyś tylko, no właśnie, nie była kobietą). A Tim Walz na wiecu podzielił się z innymi panami radą, iż w życiu warto słuchać mądrych kobiet - w tym właśnie Taylor Swift.


Co na to Donald Trump? Cóż, Donald Trump - który jeszcze trzy miesiące temu pytany o Swift powtarzał, iż to utalentowana i bardzo piękna kobieta - nie wytrzymał. W środę skomentował na antenie Fox News, iż po pierwsze on Taylor nie lubi, a po drugie artystka "zapłaci na rynku" za poparcie demokratów. Ale temat najwyraźniej przez cały czas drążył mu duszę niczym robak jabłko. W niedzielę były prezydent zatweetował: "NIENAWIDZĘ TAYLOR SWIFT!". Można żartować, iż 78-letni miliarder zachowuje się jak dziecko, ale sprawa jest poważna. Donald Trump ma bogatą historię wypowiedzi, które były choćby mniej jednoznaczne, a i tak podburzyły jego fanów do aktów politycznej przemocy. Po jego przemowie pod Kapitolem tłum chciał wieszać Mike'a Pence’a. Kiedy napisał o Alu Schmidcie, polityku z Filadelfii, iż "wykorzystują go media fake news", rodzina Schmidta zaczęła dostawać od trumpistów groźby śmierci. Więcej o tym, jak Trump podsyca w ten sposób emocje swoich wyznawców, w tekście poniżej.


Czytaj także:


"Hej, przemoc jest OK". Tak by chwilę temu powiedzieli trumpiści


A skoro już mowa o tym, jak Trump sieje wiatr, a potem zbiera burzę - przejdźmy teraz do Springfield w stanie Ohio. I znów: łatwo śmiać się z okrzyków o imigrantach jedzących Reksia i Mruczkę, ale kryje się za tym nakręcanie nastrojów pogromowych.
Panika moralna w Springfield
"Jedzą psy. Jedzą koty. Jedzą zwierzątka domowe osób, które tam mieszkają". Jak wspominaliśmy w naszym podebatowym odcinku "Co to będzie w Ameryce", to właśnie ta kuriozalna wypowiedź Donalda Trumpa w segmencie dotyczącym imigracji była najbardziej zapadającym w pamięć momentem telewizyjnego starcia dwójki kandydatów walczących o Biały Dom. Z dyskusji na temat, który po debacie mógł łatwo stać się dla Harris niewygodnym nagłówkiem ("Kamala nie ma jasnej odpowiedzi na kryzys migracyjny"), wyborcy i media zapamiętają Trumpa bełkoczącego coś o Haitańczykach polujących na psy i koty.
Wydawałoby się, iż sztabowcy republikanów powinni zrobić wszystko, żeby całą sagę o psach i kotach wyciszyć, zakopać i liczyć, iż uwaga mediów przejdzie na nowe tematy. Trump i Vance uznali inaczej. Po tym, jak nie udało znaleźć się żadnych dowodów na to, iż haitańscy imigranci w Springfield polują na zwierzęta domowe, JD Vance płynnie przeszedł do oskarżania ich o to, iż doprowadzili do drastycznego wzrostu przestępczości i występowania chorób zakaźnych, w tym AIDS, i iż sprowadzili na Springfield "kryzys humanitarny". Skutek? Dwie szkoły podstawowe, urząd miasta oraz oddział stanowego wydziału komunikacji w Springfield zostały w czwartek ewakuowane w wyniku alarmów bombowych. Do tej pory alarmów było aż 33. Służby codziennie sprawdzają wszystkie szkoły, czy nie ma nigdzie bomby.


Trump wyśle Haitańczyków tam, skąd przyszli - do Wenezueli. W weekend Trump obwieścił, iż jako prezydent przeprowadzi masowe deportacje imigrantów ze Springfield "z powrotem do Wenezueli". Nie ma znaczenia, iż mowa o Haitańczykach. Dzień później odmówił potępienia gróźb bombowych, które wysłano do szkół i urzędów w Springfield. "Nic nie wiem o żadnych bombach, wiem za to, iż miasto zostało przejęte przez nielegalnych imigrantów" - powiedział Trump. Haitańczycy mieszkający w Springfield są w USA legalnie, pracują, płacą podatki, cieszą się świetną opinią pracodawców. Jak zauważyła Michele Grim, członkini kongresu stanowego Ohio należąca do Partii Demokratycznej, choć republikanie mają większość w obu izbach stanowej legislatywy, republikaninem jest stanowy gubernator, a jednym z dwóch senatorów reprezentujących Ohio w Kongresie jest sam Vance, to temat imigrantów z Haiti nie pojawił się w ciągu ostatnich lat w debacie publicznej ani razu.


Vance tworzy historyjki, bo troszczy się o los zwykłych ludzi zapomnianych przez media. W wywiadzie dla CNN Vance przekonywał ze swadą, iż jeżeli zwrócenie uwagi mediów głównego nurtu na cierpienie mieszkańców Springfield wymaga "tworzenia historyjek" o porywaniu i jedzeniu psów, to będzie to z dumą robił dalej. Oczywiście nie chodzi tu o żadne zwracanie uwagi mediów na problemy, z którymi zmagają się postprzemysłowe miasteczka amerykańskiego pasa rdzy. Bo ich rozwiązaniem nie jest deportacja legalnie przebywających w USA Haitańczyków do Wenezueli. Chodzi tylko i wyłącznie o zbicie politycznego kapitału na antyimigranckiej nagonce rodem z najczarniejszych kart historii. Na oskarżaniu ludzi o gwałty, mordowanie dzieci, roznoszenie chorób, porywanie i zjadanie zwierząt domowych. Ale czy ten kapitał udaje się Trumpowi i Vance’owi zbić? Niekoniecznie.
Liczby tygodnia: Amerykanie nie wierzą w kotożerczych imigrantów
Przeprowadzony 14 września sondaż pracowni YouGov na zlecenie Yahoo News wskazuje, iż wśród osób deklarujących chęć zagłosowania na Trumpa, 22 proc. całkowicie wierzy w opowieść o imigrantach porywających i jedzących w Springfield psy oraz koty, a 30 proc. uważa ją za prawdopodobną. Jednak wśród wyborców zarejestrowanych jako "niezależni", już tylko 7 proc. jest przekonanych o jej wiarygodności, a 17 proc. jest skłonna w nią uwierzyć. Jednocześnie 35 proc. widzi w niej ewidentne kłamstwo, a 16 proc podejrzewa, iż to nieprawda. Opinię, zgodnie z którą opowieść Trumpa jest na pewno lub najprawdopodobniej zmyślona, podziela większość wyborców w niemal wszystkich grupach demograficznych - bez względu na płeć, pochodzenie, majątek czy wiek.
Bezpieczne od zagrożenia psy zatem radośnie szczekają, a wyborcy patrzą z niedowierzaniem, jak karawana Trumpa i Vance’a jedzie dalej trasą wytyczoną przez faszystowskie nagonki z przeszłości.
Stan sondaży


Średnie sondażowe dla kluczowych stanów Fot. Votehub.com


W porównaniu do zeszłego tygodnia w sondażach nie widać póki co większych zmian. Według średniej sondażowej portalu Votehub.us, Harris prowadzi z Trumpem o prawie 2,5 pp. w skali kraju, utrzymuje również przewagę w większości kluczowych dla wyniku wyborów stanów wahadłowych. Wyścig pozostaje na ten moment absolutnie niemożliwy do rozstrzygnięcia - średnia sondażowa daje Harris zaledwie 0,8 pp. przewagi w Pensylwanii - która przy obecnych szacunkach zadecydowałaby o tym, kto zostanie prezydentem - oraz 0,6 pp. w Nevadzie. Z drugiej strony Trump prowadzi w Georgii oraz Karolinie Północnej - dwóch stanach, które musi wygrać, by myśleć realnie o prezydenturze - odpowiednio o 0,1 i 0,2 pp. Czy oznacza to, iż debata nie wpłynęła w żaden sposób na preferencje wyborców? Jest zdecydowanie za wcześnie na taki wniosek. Większość pracowni sondażowych nie opublikowało jeszcze wyników badań opinii publicznej przeprowadzonych już po telewizyjnym starciu Trumpa z Harris.
Co się wydarzyło na polu golfowym
Prawdopodobnie kolejna - udaremniona - próba zamachu na Donalda Trumpa. W niedzielę 15 września były prezydent grał w golfa w pobliżu swojej rezydencji w Mar-a-Lago na Florydzie. Wtem obecni na miejscu agenci służb specjalnych dostrzegli, iż z zarośli kilkaset metrów od niego wystaje ni mniej, ni więcej, tylko lufa. Oddali w tamtym kierunku strzały. Z krzaków wybiegł człowiek, któremu udało się dobiec do samochodu i odjechać. Nie uciekał zbyt długo: "potencjalny podejrzany" został już zatrzymany.
Jak podają amerykańskie media, mężczyzna nazywa się Ryan Routh. Już odszukano konto na Twitterze odpowiadające tym personaliom, a na nim zestaw doprawdy eklektycznych poglądów. Routh jest prawdopodobnie zwolennikiem Nikki Haley, kontrkandydatki Trumpa w republikańskich prawyborach, który miał jednocześnie głosować w prawyborach demokratów; walczącą Ukrainę wspierał do tego stopnia, iż chciał kupić od Elona Muska rakietę i wystrzelić ją w Putina. W miejscu, w którym nakryto mężczyznę, służby znalazły karabinek automatyczny w typie AK-47, celownik optyczny, dwa plecaki i kamerkę GoPro. Wiemy już, iż Routh nie oddał strzałów ani do agentów, ani do Trumpa. Były prezydent jest cały, zdrowy i nic nie wskazuje na to, żeby miał zmieniać swoje kampanijne plany. Jak napisał w swoim newsletterze: nie zwalnia tempa i nigdy się nie podda.
Spot tygodnia


"Setki lat temu, kiedy ze wschodu maszerowali najeźdźcy, polski wartownik zadął w trąbkę, żeby ostrzec swój naród. Dziś kochający wolność Polacy i Ukraińcy ostrzegają nas przed nowym zagrożeniem". Tym zagrożeniem ma być Władimir Putin - i Donald Trump, który wydaje się mieć do rosyjskiego dyktatora raczej serdeczny stosunek. Tym spotem Kamala Harris walczy o amerykańską Polonię. I słusznie, bo jej głosy mogą mocno wpłynąć na wyniki w kluczowych stanach. Więcej o Amerykanach polskiego pochodzenia - i o tym, jak często głosują w wyborach prezydenckich na kandydata, który finalnie wygrywa - mówiliśmy w najnowszym odcinku programu "Co to będzie w Ameryce". Można go posłuchać na YouTube, Spotify i Apple Podcasts.


Chcesz, żeby nic cię nie ominęło, a nie chce ci się szukać? Dołącz do kanału nadawczego Gazeta.pl "Co to będzie w Ameryce". Znajdziesz tam najważniejsze informacje na temat kampanii wyborczej w USA.
Idź do oryginalnego materiału