Losy naszego kraju są wciąż niepewne. Wyzwolenie się spod mafijnego autorytaryzmu, dzięki wynikowi wyborów w 2023 roku, nie jest ani kompletne, ani przesądzone. Powrót do władzy populistycznej mafii jest wizją znacznie wyraźniejszą na początku 2025 roku aniżeli wydawało się to rok temu. Wcale bowiem nie jest pewne zwycięstwo kandydata obozu demokratycznego w wyborach prezydenckich. Aby uniknąć tragedii, jaką byłoby wyrwanie Polski z cywilizacji zachodniej opartej na ustroju demokracji liberalnej i skierowanie jej w stronę wschodniego autorytaryzmu osadzonego na mafijnych zasadach pogardzających praworządnością i prawami człowieka, trzeba przede wszystkim uniknąć ślamazarności, która cechowała kampanię wyborczą Bronisława Komorowskiego.
Potencjalnych wyborców, którzy, najpewniej w drugiej turze, zadecydują o wyborze prezydenta, można podzielić na cztery grupy. Są to: wyznawcy Prawa i Sprawiedliwości, żelazny elektorat Koalicji Obywatelskiej oraz „obojętni” i „rozczarowani”. Cała siła kampanii powinna być skierowana na te dwie ostatnie grupy. Wyznawców PiS-u się nie przekona, a żelazny elektorat KO nie wymaga przekonywania. „Obojętni” stanowią grupę dość zróżnicowaną. To, co ich łączy, to lekceważący stosunek do formy ustrojowej państwa. Należą do nich symetryści, których nie rażą delikty konstytucyjne i którzy gotowi są szukać kompromisu między demokracją a autorytaryzmem. Należą do tej grupy również ci, którzy mało interesują się życiem publicznym i polityką, ponieważ są skoncentrowani na sobie i swoim najbliższym otoczeniu. Z kolei do „rozczarowanych” należą ci, którzy po objęciu władzy przez obóz demokratyczny liczyli na szybkie spełnienie swoich konkretnych oczekiwań, jak legitymizacja związków partnerskich, liberalizacja prawa aborcyjnego, opanowanie kryzysu humanitarnego na granicy z Białorusią czy kwestia ułatwień dla przedsiębiorców. W tej grupie są również tacy, którzy spodziewali się szybkiej sanacji wymiaru sprawiedliwości i powrotu do stanu praworządności sprzed rządów Zjednoczonej Prawicy. Niespełnienie tych rozmaitych oczekiwań w ubiegłym roku wyborcy ci traktują jako niespełnienie obietnic przez rządzącą koalicję i grożą zmianą swoich dotychczasowych preferencji wyborczych. Od tego czy uda się choć w części przekonać „obojętnych” i „rozczarowanych” zależy zwycięstwo kandydata Koalicji 15 Października.
Kampania skierowana na „obojętnych” i „rozczarowanych” powinna obejmować działania, które można określić mianem dobrej komunikacji ze społeczeństwem i konsekwencji w rozliczeniach poprzedniego rządu.
Komunikacja
PiS od początku bycia w opozycji stosuje brutalną akcję propagandową opartą na kłamstwie i odwracaniu znaczeń. Inwektywy pod adresem Tuska, oskarżanego o chęć podporządkowania Polski Niemcom i działania sprzyjające Putinowi, są w swojej głupocie groteskowe, ale wciąż powtarzane pozostawiają ślad w umysłach ludzi mało interesujących się polityką. Z uporem powtarzane są idiotyzmy o stosowaniu tortur w aresztach, czemu zaprzeczają choćby ci, wobec których jakoby je stosowano. Podstawowym zarzutem stawianym rządzącej koalicji jest łamanie konstytucji i niszczenie praworządności, czyli dokładnie tego, co czyniła Zjednoczona Prawica w czasie swoich ośmioletnich rządów. Wszelkie próby powrotu do rządów prawa podejmowane przez Adama Bodnara traktowane są jako bezprawne i prowadzące do chaosu w wymiarze sprawiedliwości.
PiS przyjął prostą metodę: zgodne z prawem jest tylko to, co oni sami ustanowili odchodząc od zasady trójpodziału władzy przez obsadzenie instytucji konstytucyjnych swoimi nominatami. PiS nie respektuje wyroków trybunałów europejskich ani wcześniejszych orzeczeń Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego, zgodnie z którymi Krajowa Rada Sądownictwa została powołana niezgodnie z konstytucją, a Trybunał Konstytucyjny i Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego nie są sądami. Ignorowanie orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego przez rząd Tuska, co w tej sytuacji jest oczywiste, wywołuje falę oskarżeń ze strony prezydenta Dudy i środowiska PiS-u o łamanie konstytucji i wywoływanie chaosu prawnego. Rząd, który powstał po to, aby zgodnie z wolą wyborców przywrócić praworządność i ustrój demokracji liberalnej, według prezydenta i pisowskiej opozycji, nie ma prawa tego robić. Z chaosem prawnym istotnie mamy do czynienia, ale z powodu braku niezawisłości organów konstytucyjnych, za co odpowiedzialność ponosi PiS. Świadczą o tym decyzje Trybunału Julii Przyłębskiej chroniące dygnitarzy PiS-u przed odpowiedzialnością i podejmowane zawsze w interesie obecnej opozycji. Typowym przykładem jest też decyzja Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN nakazująca Państwowej Komisji Wyborczej przyjęcie sprawozdania PiS-u i przyznania tej partii subwencji mimo oczywistych dowodów naruszeń prawa wyborczego. A jednak w środowiskach słabo zorientowanych w wydarzeniach politycznych wiele osób skłonnych jest przyznać rację opozycji. Dość często niestety spotyka się wypowiedzi, iż rząd Tuska, który miał uzdrowić wymiar sprawiedliwości, nie tylko tego nie zrobił, ale doprowadził do chaosu prawnego, którego w czasach PiS-u nie było.
Pisowska propaganda obwinia rząd Demokratycznej Koalicji za wszelkie niedostatki w funkcjonowaniu państwa, za które nie kto inny, tylko rząd PiS-u jest odpowiedzialny. To Zbigniew Ziobro zaostrzył rygor wobec zatrzymanych i aresztowanych, twierdząc publicznie, iż więzienie to nie sanatorium, a teraz ci sami ludzie żalą się na procedury, które sami wprowadzili. Politycy PiS-u próbują wmówić społeczeństwu, iż rząd Tuska nie jest w stanie poradzić sobie z drożyzną. Pokazywane są lodówki z artykułami żywnościowymi, których ceny wzrosły jakoby o kilkadziesiąt procent. Liczy się więc na bardzo krótką pamięć społeczeństwa, bo z piętnastoprocentową inflacją, a nie pięcioprocentową, jak teraz, mieliśmy do czynienia w czasach rządu Zjednoczonej Prawicy. Od tamtego czasu ceny rosną coraz wolniej, a ich stabilizacji oczekuje się w połowie bieżącego roku.
Komunikacja ze społeczeństwem nie jest niestety silną stroną rządu Koalicji Demokratycznej. Błędem jest brak rzecznika prasowego, mały nacisk na prezentowanie sukcesów rządu i częsty brak reakcji na wysuwane przez opozycję oskarżenia. Trzeba pamiętać, iż kampania prezydencka to nie tyle pojedynek między Rafałem Trzaskowskim a Karolem Nawrockim, bo najpewniej między nimi dojdzie do ostatecznej rozgrywki, ale jest to walka między PiS-em, a Koalicją Obywatelską, czyli między dwoma przeciwstawnymi wizjami Polski, z jednej strony zwolennikami opcji liberalno-demokratycznej, a z drugiej – nacjonalistyczno-autorytarnej, lub inaczej – opcji zachodniej i wschodniej. Ten krytykowany przez niektórych duopol Tuska i Kaczyńskiego nie pojawił się dopiero w XXI wieku, ale trwa od początku odzyskania niepodległości w 1918 roku. Podział Polaków na dwa plemiona ma wieloletnią tradycję i niekoniecznie musi być tak wrogi, jak stara się to uczynić Kaczyński, ale marzenia o zlikwidowaniu tego podziału są zwykłą iluzją, zwłaszcza gdy stawia to sobie za cel Karol Nawrocki, skrajny nacjonalista i klerykał, poszukujący w ludziach genu polskości. Prowadząc kampanię, trzeba więc skupić się nie tyle na błędach i wadach Nawrockiego, co na opisywaniu podłości i kłamstw pisowskiego środowiska oraz długofalowych konsekwencji jego rządów. Trzeba przekonywać, iż kiedy PiS ponownie dojdzie do władzy, to już jej nie odda, dopóki nie zamieni Polski w nacjonalistyczno-autorytarną dyktaturę.
Aby Trzaskowski wygrał wybory, trzeba zdecydowanie poprawić komunikację rządu ze społeczeństwem. Ten rząd, mimo iż jeszcze wiele obietnic pozostało do spełnienia, ma także sukcesy, którymi nie potrafi się chwalić. Dobrze byłoby, aby w tym wypadku wziął przykład z PiS-u, który podczas swoich rządów wszędzie gdzie się dało umieszczał komunikaty o swoich działaniach na rzecz społeczeństwa: rozmaitych tarczach, dopłatach i ulgach. Trzeba pamiętać, iż o zwycięstwie Trzaskowskiego zadecyduje nie tyle jego sposób prowadzenia kampanii, co sytuacja gospodarcza kraju.
Aby Trzaskowski wygrał wybory, trzeba również tropić i wydobywać na światło dzienne wszystkie pisowskie afery i uświadamiać ludziom warunki życia w państwie autorytarnym. Wiele ludzi jeszcze pamięta życie w PRL-u, a wizja państwa Kaczyńskiego łudząco przypomina tamte czasy, z tą różnicą, iż zamiast ideologii komunistycznej upowszechniana jest ideologia nacjonalistyczno-klerykalna. Trzeba gwałtownie reagować na każde kłamstwo pisowskiej propagandy, szeroko upowszechniając rzeczywisty stan rzeczy. Nie wystarczą do tego wystąpienia polityków Koalicji Demokratycznej w mediach tradycyjnych. Stosunkowo mało ludzi z grupy „obojętnych” i „rozczarowanych” ogląda telewizję TVN i czyta „Gazetę Wyborczą”. Kłamstwa PiS-u muszą być demaskowane w mediach społecznościowych, a choćby na ulicznych bilbordach. Nie wolno liczyć na to, iż ludzie sami potrafią odróżnić prawdę od kłamstwa. Kłamstwo wygłaszane z dużą pewnością siebie i wielkim ładunkiem emocjonalnym, z dobrze udawaną troską o dobro wspólne, zawsze brzmi bardziej przekonująco niż racjonalne argumenty. Kornel Morawiecki wywołał aplauz w Sejmie, gdy stwierdził, iż to ludzie muszą rządzić prawem, a nie prawo ludźmi. To jedno krótkie zdanie stało się kluczem do upadku praworządności w Polsce i otworzyło drogę dla władzy autorytarnej.
Konsekwencja
Z różnych środowisk nie związanych z PiS-em dochodzą głosy, żeby nieco poskromić proces rozliczania przedstawicieli poprzedniej władzy i jej beneficjentów. Padają uwagi, iż rygorystyczne ich ściganie przez prokuraturę Bodnara, pozbawianie immunitetów, stawianie przed komisjami śledczymi w asyście policji czy wracanie do spraw, co prawda niesłusznie, ale już zamkniętych, jak sprawa wież Kaczyńskiego, prowadzi niepotrzebnie do zaostrzania walki politycznej i pogłębiania podziału w społeczeństwie.
Słuchając takich wypowiedzi lub czytając je w prasie, można dojść do wniosku, iż w Polsce do władzy doszła ekipa żądna zemsty na swoich poprzednikach i mająca na celu zniszczenie opozycji. Wielu publicystów jakoś nie ma ochoty na krytykę rządów PiS-u, natomiast chętnie krytykują i doszukują się nieprawości w działalności obecnych władz. Często jest to związane z udawanym niepokojem, iż przecież teraz miało być lepiej, ale jakoś tej poprawy nie widać. Więc zamiast ścigać poprzedników za ich błędy i przestępstwa lepiej zająć się bieżącymi sprawami. W końcu każdy rząd ma coś na sumieniu, a w państwie demokratycznym wymiana władzy powinna dokonywać się w spokoju.
Takie poglądy są oczywiście z euforią przyjmowane w pisowskiej opozycji. Stara się ona wmówić społeczeństwu, iż dopiero teraz mamy do czynienia z gigantycznym bezprawiem, czego skutkiem było przejęcie TVP i zmiana prokuratora krajowego, a dochodzenia w sprawie afery wizowej, stosowania technologii Pegazus do śledzenia opozycji, wyborów kopertowych czy funduszu sprawiedliwości prowadzą do ścigania i karania niewinnych i uczciwych ludzi, którzy, jak były wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski muszą szukać azylu u gościnnego Orbana. Od polityków PiS-u dają się więc słyszeć coraz częściej powtarzane groźby, iż kiedy ponownie dojdą do władzy, zostaną przykładnie ukarani ci, którzy przykładają rękę do tej bandyckiej dintojry. Zbigniew Ziobro publicznie obwieścił, iż jak przyjdzie czas w tej chwili rządzący przekonają się na własnej skórze co znaczą prawdziwe kary.
Wbrew symetrystom, ludziom słabo orientującym się w sprawach publicznych oraz łagodnym publicystom, służącym w istocie interesom poprzedniej władzy, proces rozliczeń powinien ulec przyspieszeniu. Winni zniszczenia demokracji i okradania majątku narodowego muszą zostać sprawiedliwie osądzeni i ukarani. To nie jest rewolucyjna zemsta, tylko nauczka na przyszłość, aby już nigdy żądni władzy populiści i przestępcy nie rządzili Polską. W kampanii prezydenckiej skuteczność rozliczeń rządów PiS-u, będzie wsparciem dla Trzaskowskiego, bo świadczyć będzie o sprawczości obecnej władzy, co jest zawsze wysoko oceniane przez wyborców.
Konsekwencja w procesie rozliczeń polegać powinna również na tropieniu i usuwaniu wszelkich przeszkód, które w tym procesie się pojawiają. Przede wszystkim należy do nich zaliczyć lęk niektórych funkcjonariuszy państwowych przed zapowiadaną zemstą PiS-u, gdy partia ta odzyska władzę. Wspomniane wcześniej groźby polityków PiS-u mogą niewątpliwie wywoływać efekt „mrożący” i skłaniać ludzi uczestniczących w procesie rozliczeń do unikania zdecydowanych działań, powstrzymywaniu się od podejmowania decyzji i przerzucaniu odpowiedzialności na innych. Kierownictwa Ministerstwa Sprawiedliwości, Prokuratury Krajowej i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych muszą zdecydowanie zwalczać wszelkie przejawy kunktatorstwa i zaniedbań, stosując kary dyscyplinarne i usuwając ze służby takich funkcjonariuszy.