„Nie mamy szczęścia do przywódców”

zorard.wordpress.com 1 rok temu

Tytułowa fraza typowo pojawia się w rozmowach Polaków, a ściślej tych z nich, którzy już zdali sobie sprawę z głupoty, niekompetencji czy zaprzaństwa naszych przywódców. I to nie tylko obecnych, ale także tych historycznych. Niestety, ma ona jednak mało sensu, bo to iż mamy „wodzusiów narodu” takich jakich mamy nie jest kwestią „szczęścia” a konsekwencją naszej zakłamanej historii pełnej toksycznych mitów. A także kultury – w tym także tej artystycznie wielkiej, która owe toksyczne mity petryfikuje i zatruwa nimi umysły kolejnych pokoleń.

Najważniejszym takim mitem – można powiedzieć „meta-mitem” czy korzeniem wszystkich mitów – jest narracja o dobrym, niewinnym i nieskazitelnym narodzie polskim gnębionym przez złych i podłych Rosjan i Niemców. Stworzenie tego mitu było niejako psychologiczną koniecznością po upadku I Rzeczypospolitej – dużo łatwiej było sobie wyjaśnić upadek niegdyś potężnego państwa podłością i knowaniami sąsiadów niż spojrzeć w twarz temu, iż padło ono na skutek złego zarządzania i zmarnowanych politycznych szans. Najnowszą inkarnacją tego mitu jest oczywiście kwestia II Wojny Światowej, która zależnie od władzy i okresu po owej wojnie jest używana do wymachiwania albo Niemcom Palmirami i Oświęcimiem albo Rosji Katyniem i paktem Ribbentrop-Mołotow.

Dlaczego to jest toksyczny mit?

Po pierwsze dlatego, iż całkowicie pomija on ten fakt, iż II Rzeczypospolita skończyła tak jak skończyła na skutek – powtórzę się – złego zarządzania i zmarnowanych politycznie szans. Wielki Wódz Józef Piłsudski był świetną ilustracją prawidła o tym, iż człowiek wznosi się na poziom swojej niekompetencji. Jego najgorszą cechą była fatalna ręka do kadr, w efekcie której po jego odejściu u steru państwa pozostały miernoty dużo gorsze od niego samego. Miernoty te wybrały najgorszą możliwą opcję skazując kraj na pewną zagładę.

Co gorsza, żaden z odkrytych dokumentów nie potwierdza by Józef Beck czy Edward Rydz-Śmigły byli świadomymi agentami wrogów Polski, celowo i świadomie dążącymi do jej zniszczenia. Nie, oni byli tak ograniczeni i głupi (a także wychowani na toksycznym micie „daniny krwi”) iż nie umieli rozegrać politycznie sytuacji, ba! zdradzali objawy utraty kontaktu z rzeczywistością w sposób, który wśród współczesnych im polityków z innych państw budził zdziwienie czasem pomieszane z litością.

Głupcy ci zerwali rozmowy z Niemcami i odrzucili ich propozycję w imię „bycia w przyzwoitym towarzystwie”, wierząc w brytyjskie gwarancje oraz żywiąc złudzenia co do Gdańska. A, dodajmy, niemiecka propozycja z 1938 roku była jedyną poważną geopolityczną propozycją jaką Polska wtedy dostała zaś Adolf Hitler był ostatnim ważnym politykiem Europejskim, który traktował Polskę podmiotowo i poważnie. Zamiast np. zorganizować u nas „kolorową rewolucję”, podpłacić jakichś agentów by wywrócili rząd, zorganizować jakieś „organizacje pozarządowe” jak to robią w tej chwili Hitler zwrócił się do Polskiego rządu z propozycją a jej odrzucenie przyjął poważnie i wyciągnął z niego konsekwencje. Naprawdę warto się zadumać na tym faktem, iż właśnie to był ostatni raz kiedy Polskę potraktowano serio a jej przywódców jako poważnych ludzi.

Że w efekcie Niemcy zgnietli Wojsko Polskie a potem zaprowadzili tu okrutną okupację? No pewnie, a czego się należało po nich spodziewać? Że Sowieci wykorzystali okazję, by odebrać trochę terytorium a niebezpieczne elity zlikwidować w Katyniu? No tak. Tacy byli i Naziści i Sowieci (z tą różnicą, iż Naziści swoich sojuszników traktowali uczciwie i poczuwali się choćby do pomagania im dopóki ci nie próbowali odwrócić sojuszy i zwrócić się przeciwko nim jak Włosi czy Węgrzy w końcu wojny). Ale jacy byli Sowieci było wiadomo w Polsce już dużo wcześniej (jak wiemy Niemcy przed 1939 z okrucieństwami byli raczej powściągliwi). Tak więc wiadomo było, iż rzucając się jako pierwsi do wojny zostaniemy potraktowani jak najgorzej przez jednych i drugich.

Można porównać to do sytuacji, kiedy ktoś słaby idzie w nocy do szemranej dzielnicy murzyńskiej w Nowym Jorku z wystającym z tylnej kieszeni spodni grubym portfelem nabitym gotówką po czym ma pretensję, iż go tam obili i obdarli ze wszystkiego. No jasne, iż owi rabusie nie zachowali się ładnie i miło, iż nie powinni tak brzydko traktować bliźniego i tak dalej. Jak jednak nazwiemy kogoś kto tak by postąpił jeżeli nie skończonym głupcem? I czy nie pukalibyśmy się w czoło, gdyby ów jeszcze się swoim postępkiem szczycił pokazując rany z dumą mówiąc „zobacz jak mnie obili”? A my dokładnie to robimy!

Po drugie, to jaki ma w ogóle sens nadymanie się tym jacy to Rosjanie czy Niemcy są okropni i źli. Czy coś z tego pozytywnego wyniknie? Czy jest szansa, iż jakiś władca na Kremlu pomyśli sobie tak „faktycznie, źli byliśmy wobec tych Polaków, najeżdżaliśmy ich i okupowaliśmy, jeszcze ten Katyń, to nieetyczne było, oddamy im teraz Kresy Wschodnie i jeszcze trochę złota za koszty”? Czy jest szansa, iż gdyby tak powiedział to nie zostałby czym prędzej przez swoje otoczenie odstawiony do psychiatry?

Całe to kwękanie jacy to my byliśmy dobrzy a inni źli to myślenie ofiary, myślenie prześladowanego w szkole dziecka, które idzie do pani, żeby pani ukarała łobuzów. Bez wyjścia z tego myślenia nie ma szans na podmiotowe rozgrywanie politycznych gier w teraźniejszości.

Sąsiednie (i nie tylko mocarstwa) wykorzystują słabszych graczy, podporządkowują ich sobie, pozbawiają podmiotowości i sterowności, wykorzystują ekonomicznie a czasem posuwają się do fizycznej likwidacji elit. Tak w historii ludzkości było, jest i najpewniej niestety będzie. Niektóre reżimy są tu bardziej okrutne a inne mniej, ale nie ma czegoś takiego żeby się władcy jednego narodu pochylili nad drugim i otoczyli go czułą ale pełną szacunku opieką z samej sympatii czy nakazu moralnego. Takie rzeczy to absurd, niemożliwość. A tymczasem cała narracja mitu o „biednym prześladowanym narodzie polskim” to jest żebranie o taką właśnie opiekę.

Oczywiście, warto pamiętać ofiary, pomordowanych i wywiezionych i tak dalej. Ale w polityce należy się nimi posługiwać instrumentalnie – wyciągać kiedy to jest potrzebne i chować kiedy przeszkadza w zawarciu jakiegoś układu. Modelowo wygląda to np. na linii Turcja-Rosja. Przez wieki oba te narody zdążyły zebrać naprawdę długą listę wzajemnych bitew i okrucieństw. Ba, raptem kilka lat temu Turcy zestrzelili rosyjski samolot zabijając rosyjskich lotników. I co? I nic, bo układ interesów jest taki, iż obu stronom opłaca się na tą chwilę rzeczy tych nie wyciągać i nie mówić o nich zbyt głośno. No ale my tak nie możemy, my wciąż oczekujemy, iż łobuzy się pokajają i nas przeproszą.

Gdy dodamy do tego jeszcze mit o „daninie krwi” (jak się damy odpowiednio malowniczo, widowiskowo wymordować to się Bóg nad nami zlituje i da nam Wielką Polskę) oraz mit o „przyzwoitym towarzystwie” (jak będziemy tacy francuscy/europejscy/amerykańscy i na wyprzodki będziemy robić to co od nas chcą, tak, żeby nas chwalili i byli z nas zadowoleni w Paryżu/Brukseli/Waszyngtonie) to mamy trującą mieszankę, która powoduje, iż jeżeli choćby mamy polityków jakichś uczciwych, patriotów to są oni uczciwi w głupocie.

W efekcie Polska robi co może żeby znów znaleźć się po złej stronie historii. Różnica jest taka, iż tym razem nikt już nas o nic nie pytał ani nic naszym pożal się Boże władzom nie proponował. o ile z tego się podniesiemy i kiedyś wrócimy do gry jako samodzielny podmiot będzie to widomy znak na łaskę Bożą, bo po ludzku nie ma na to żadnych szans.

Idź do oryginalnego materiału