„Mogę tylko wszystkich polskich obywateli przeprosić, iż takie sytuacje mają miejsce” — powiedział Waldemar Żurek w Luksemburgu, komentując sprawę warszawskiego sędziego Jakuba Iwańca. I choć jego słowa natychmiast wywołały furię wśród obrońców dawnego układu, to właśnie w tym jednym zdaniu kryje się sens nowej rzeczywistości: w Polsce po rządach PiS nie ma już nietykalnych kast.
Według informacji przekazanych przez prokuraturę w Zamościu, Jakub Iwaniec miał spowodować kolizję drogową, prowadząc samochód w stanie nietrzeźwości. Badanie alkomatem wykazało 0,96 mg alkoholu w litrze wydychanego powietrza, czyli blisko dwa promile. Dodatkowo pobrano od niego krew do dalszych badań.
Jak podał rzecznik prokuratury Rafał Kawalec, „osobą, która prowadziła pojazd, był Jakub I.”, a zdarzenie miało miejsce w godzinach wieczornych w rejonie Krasnegostawu. Pojazd uderzył w inne auto, nikt nie odniósł poważnych obrażeń, ale uszkodzenia były na tyle duże, iż interweniowała policja.
Sprawa została natychmiast przekazana do Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej, który zajmuje się przypadkami funkcjonariuszy publicznych, w tym sędziów. W normalnych warunkach oznaczałoby to szybkie uruchomienie procedury uchylenia immunitetu, jednak w tym wypadku — jak przypomniał Żurek — pojawił się mur: „Próba uchylenia immunitetu sędziemu Iwańcowi już raz rozbiła się w Sądzie Najwyższym, bo orzekali tam tzw. neosędziowie.”
Jeszcze tego samego dnia sędzia Iwaniec opublikował na portalu X (dawniej Twitter) oświadczenie swojego obrońcy, mec. Michała Skwarzyńskiego. Prawnik zapewnił, iż jego klient „nie prowadził samochodu, a był pasażerem”. Według tej wersji, Iwaniec miał zostać odwieziony przez znajomego, a sam został zatrzymany już „na swojej posesji, nie w samochodzie”.
Co więcej, Skwarzyński oskarżył prokuraturę o działanie polityczne. „Prokuratorów interesowało bardziej zabezpieczenie sprzętu sędziego, przeszukanie jego domu, jego osoby wbrew immunitetowi. (…) Doszło do zabezpieczenia telefonu pana sędziego, mimo iż znajdowały się tam dane objęte tajemnicą adwokacką” – napisał prawnik.
Narracja obrony była więc jasna: nie chodzi o wypadek, ale o „nagonkę” i „próbę przejęcia korespondencji” sędziego. To tłumaczenie gwałtownie podchwyciły media sprzyjające dawnemu obozowi władzy.
„To skandal i nagonka na pana sędziego” — oburza się prokurator Michał Ostrowski, dawny zastępca Ziobry, dziś zawieszony. To charakterystyczna scena z polskiej debaty po 2023 roku: gdy ktoś z byłego układu władzy ponosi konsekwencje, natychmiast pojawia się chórek obrońców, którzy nazywają to „represją”.
Problem w tym, iż sędzia Iwaniec nie jest symbolem niezależności, ale raczej człowiekiem, który przez lata uczestniczył w budowie partyjnego wymiaru sprawiedliwości. To on był jedną z osób wskazywanych w tzw. aferze hejterskiej — wewnętrznej operacji wymierzonej w sędziów krytykujących „reformy” Zbigniewa Ziobry.
Wtedy, gdy Waldemar Żurek był oczerniany, przenoszony, pozbawiany funkcji, Iwaniec milczał. Dziś, gdy sytuacja się odwraca, nagle domaga się empatii i delikatności. Ale jak mówi Żurek: „Nie ma świętych krów. Nieważne, czy ktoś był sędzią propisowskim, czy sędzią Rzeczpospolitej – każdy musi ponieść odpowiedzialność.”
Wypowiedź Żurka z Luksemburga — spokojna, rzeczowa, ale stanowcza — obnaża rozdźwięk między nowym a starym rozumieniem sprawiedliwości. Dla Iwańca i jego środowiska immunitet był tarczą. Dla Żurka – to tylko procedura, która nie może chronić przed prawdą. „Jeżeli wszystko się potwierdzi, o ile dowody pokażą winę – będzie wniosek o uchylenie immunitetu” – mówi minister.
Nie oskarża, nie przesądza, ale nie pozwala na zamiatanie sprawy pod dywan. To nowa jakość w resorcie, który przez lata służył politykom, nie obywatelom.
Sprawa Iwańca to coś więcej niż epizod z pijanego wieczoru sędziego. To test, czy instytucje potrafią dziś działać według zasad, nie według znajomości.
Prokuratura w Zamościu zrobiła to, co powinna: przekazała sprawę wyżej. Minister sprawiedliwości nie uciekł od tematu. A opinia publiczna – po latach manipulacji – ma wreszcie prawo domagać się jawności i odpowiedzialności.
Obrona Iwańca, pełna oskarżeń o „nagonkę”, brzmi jak echo dawnych czasów, gdy każda próba rozliczenia władzy była traktowana jako „atak polityczny”. Dziś ten język traci siłę. Bo coraz więcej Polaków widzi, iż równość wobec prawa to nie zemsta, ale element normalności.
Nie ma tu mowy o odwecie. Jest próba naprawy państwa, które przez lata udawało, iż ma wymiar sprawiedliwości. Żurek symbolizuje dziś to, czego w polskiej polityce brakuje najbardziej: konsekwencję.
Nie szuka poklasku, nie rzuca oskarżeń w ciemno, ale jasno mówi: „Każdy, kto złamał prawo, odpowie – niezależnie od przeszłości”.
A sędzia Iwaniec? Jego wypadek to tylko epizod, który odsłonił coś znacznie głębszego – system przywilejów, który przez lata był chroniony immunitetem, lojalnością i milczeniem.
I właśnie ten system dziś upada – nie z powodu polityki, ale dlatego, iż wreszcie wraca prawo.