Nie kończąca się debata nad wydarzeniem wielkim i związanym z przerażającą skalą ofiar – to oczywistość. Zarówno jednak od jednoznacznych zwolenników czynu zbrojnego, podjętego sierpnia 1944, jak i jego zapiekłych przeciwników, mamy prawo oczekiwać wiedzy na poziomie choćby elementarnym. A także choć odrobiny zdolności rozumowania logicznego oraz – przynajmniej szczypty przyzwoitości.
Powstanie Warszawskie to temat bardzo złożony, do oceny – nie tak łatwy. I może stąd właśnie wynika, iż tak wielu daje dowody tego, iż temat ten intelektualnie i moralnie ich przerasta. Taki np. Stanisław Tyszka swą oceną gorzej, niż prostacką, krańcowo wręcz trywialną i najzwyczajniej głupią dowiódł dobitnie, iż dla osobnika jego formatu – to temat stanowczo zbyt skomplikowany. Jak widać można skończyć kilka kierunków studiów, pracować na wyższej uczelni, zasiadać w prezydium Sejmu i Europarlamencie i przynajmniej na niektóre tematy nie mieć do powiedzenia – literalnie nic. A pomimo tego – „pchać się na afisz” wraz ze swoją paplaniną skleconą wyłącznie z nikczemnych andronów.
W latach siedemdziesiątych, kiedy najstraszliwsze z ran po wykrwawionej Warszawie jeszcze się nie zabliźniły (pomimo kolosalnych inwestycji i napływu kolejnych setek tysięcy stolicy daleko było przedwojennego ludnościowego rozmiaru) a Polacy mieli za sobą trzy dziesięciolecia huraganowej krytyki Powstania – profesor Henryk Zieliński przeprowadził interesujący eksperyment. Wartość tego eksperymentu była też o tyle znacząca, iż miał on miejsce w Instytucie Historii Uniwersytetu Wrocławskiego w czasach, w których studia historyczne oznaczały przyswajanie wiedzy w jakości i rozmiarach dużo lepszych, niż to bywa dzisiaj. Studentom czwartego roku profesor Zieliński (zresztą członek PZPR, tzw. „uczciwy partyjny”, daleki od bezkrytycznej afirmacji zbrojnej walki AK w roku 1944) rozdał kartki z jednym pytaniem. Brzmiało ono: „Jesteś generałem Tadeuszem „Borem” Komorowskim. Jest koniec lipca 1944. Czy ogłaszasz „Godzinę W”? Ludzie, którym zadawał to pytanie, świetnie znali wszystkie „za i przeciw”. Doskonale znali wszystkie konteksty i okoliczności i oczywiście – skutki decyzji podjętej przez „Bora”. Wszyscy, często bardzo wiele razy, wcześniej temat wnikliwie analizowali, dyskutowali o nim, często – toczyli długotrwałe spory. W kilkudziesięcioosobowej grupie dobrze znających temat było mniej więcej tyle samo kobiet i mężczyzn. Wynik testu: Oprócz jednej dziewczyny (należącej do Świadków Jehowy) wszyscy na zadane przez profesora pytanie odpowiedzieli: TAK.
Jakie przyczyny mogły stać za tym, iż osoby w najwyższym stopniu świadome tego, jak zakończyło się Powstanie Warszawskie, decyzję o jego rozpoczęciu uznały za słuszną? Bez wątpienia pogląd ten był skutkiem odpowiedzi na pytanie, które każdy zdolny do myślenia postawić sobie – musiał. Czyli na pytanie o to, jakie skutki przyniosłoby nie wydanie rozkazu rozpoczęcia walki w Warszawie w sierpniu 1944. A odpowiedź na to pytanie jest taka, iż brak rozkazu rozpoczęcia powstania i tak nie zapobiegłby skutkom o skali katastrofalnej. Można jedynie spierać się o to, która katastrofa byłaby większa – czy ta, do której rzeczywiście doszło, czy też ta, jaką zakończyłoby się niewydanie rozkazu o „Godzinie W”. Proponuję krótki opis kilku wariantów biegu wydarzeń. Któryś – musiałby się zrealizować.
Pierwszy – powstanie nie wybucha, w związku z czym Niemcy postanawiają wykorzystać Warszawę jako twierdzę zatrzymującą lub spowalniającą marsz Armii Czerwonej. Jest to o tyle wysoce prawdopodobne, iż w ostatnich dniach lipca Niemcy zażądali od zamieszkałych w Warszawie mężczyzn stawienia się do wielkich prac o charakterze budowlanym. O cóż innego mogło im chodzić, jeżeli nie o kopanie okopów, rowów przeciwczołgowych, budowanie zapór i bunkrów? Podobnego manewru Niemcy chwycili się w wielu miastach. Dla białoruskiego Mińska zakończyło się to porównywalnymi z Warszawą stratami w ludziach i nie mniejszymi – w tkance miejskiej. Jako twierdze Niemcy wykorzystywali też miasta z terenu Trzeciej Rzeszy i zamieszkane przede wszystkim przez Niemców. Dla wszystkich – skończyło się to katastrofą, podzieleniem losu Warszawy. Wrocław, którego ludność skutkiem wypełnienia więźniami i uchodźcami, pod koniec roku 1944 liczył ponad milion mieszkańców. Prowadzenie w nim walki spowodowało śmierć co najmniej osiemdziesięciu tysięcy ludności cywilnej (może być, iż znacznie więcej, trudno o precyzyjne liczby zamarzniętych w czasie zimowej ewakuacji) a skala zniszczeń w zabudowie była podobna do warszawskiej.
Drugi wariant – zamiast powstania pod komendą AK dochodzi do tego powstania, do jakiego w lipcu warszawiaków wzywały polskojęzyczne stacje radiowe nadające z Moskwy. Skutkiem tego powstanie ma mniejszą skalę. Biorą w nim udział prosowieckie oddziały Armii Ludowej, część mieszkańców miasta a może też grupy młodych, zbuntowanych akowców. Taki rozwój wypadków skończyć się mógł na dwa sposoby. W pierwszym Niemcy opanowują sytuację w ciągu góra kilku dni, po czym całe miasto traktują tak, jak w pierwszych dniach sierpnia potraktowali ludność Woli. Efekt – wyrżnięcie zdecydowanej większości mieszkańców miasta oraz argument w rękach Stalina, iż „całe to AK to jedynie grupka kolaborantów Hitlera a w sensie wojskowym – całkowita fikcja”. Mogło się to też jednak skończyć i tak, iż to ludzie z AL -u, PPR -u, wspomagani przez sowieckich komandosów najważniejsze punkty Warszawy opanowują i natychmiast otrzymają wsparcie Armii Czerwonej. Efekt: skuteczne „udowodnienie światu”, iż „AK to kolaboranci Hitlera”. Skutkiem czego bez słowa sprzeciwu ze strony aliantów – wszyscy związani z Polskim Państwem Podziemnym wywożeni są na Sybir. I nie upomina się o nich – nikt.
Trzeci wariant – ani nie wybucha powstanie ani Niemcy nie zamieniają Warszawy w twierdzę. W efekcie miasto zajmuje Armia Czerwona, ale od razu zaczyna rozprawę z Armią Krajową. Bo „nie walczy, więc jest agenturą Hitlera”. Bez sprzeciwu ze strony aliantów zachodnich wszyscy związani z AK zostają albo zamordowani, albo zapakowani w pociągi i wywiezieni na Syberię. Akowcy nie walczyli, czym uwiarygodnili wersję Stalina, wg którego byli poplecznikami Hitlera, w związku z czym nikt się o nich nie upomina.
Tylko ostatni z tych trzech wariantów daje szansę uniknięcia katastrofalnych strat w cywilnej ludności miasta i w jego substancji. Dla państwa polskiego – też byłby on katastrofą. Być może przy takim biegu wypadków Stalin zdecydowałby o włączeniu Polski do Związku Sowieckiego w charakterze kolejnej sowieckiej republiki?
O korzyściach, jakie Polska odniosła z dwumiesięcznej walki na ulicach stolicy, trudno jest mówić precyzyjnie. Pod wpływem takiego a nie innego biegu zdarzeń duża część decyzji w sprawie przyszłego losu Polski zapadała w głowie Stalina. Trudno więc operować dostateczną ilością namacalnych faktów. Wiele przesłanek pozwala jednak na stawianie wniosków. Niestety nie niepodważalnych, ale wysoce uzasadnionych i po prostu – bardzo logicznych. Pierwszy jest taki, iż w obliczu skali akcji zbrojnej w Warszawie Stalin mógł zweryfikować część planów w stosunku do Polski. Wiemy, iż mawia potem, iż „wprowadzanie komunizmu w Polsce jest niczym siodłanie krowy”. Komunizm był oczywiście w Polsce wprowadzony i to metodami tak brutalnymi, iż życiem za owe wprowadzanie zapłaciło sto a może i ponad sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Ostatecznie cofnięto się jednak przed całkowitym zniszczeniem Kościoła i indywidualnych gospodarstw rolnych. Niewykluczone, iż to właśnie świadomość skali potencjalnego polskiego oporu, takiej na miarę Powstania Warszawskiego sprawiła, iż Stalin nie posunął się w Polsce do metod ludobójczych o rozmiarze największym. Z kolei podjęte po wybuchu Powstania decyzje Stalina o jeszcze dalszym przesunięciu polskiej granicy zachodniej – najprawdopodobniej motywowane były dążeniem do jeszcze większego, długotrwałego skonfliktowania Polski z Niemcami, do wywołania w Polakach poczucia jeszcze większego zagrożenia niemieckim odwetem i tym samym – do wejścia w rolę jeszcze bardziej potrzebnego Polakom gwaranta ich bytu. To po wybuchu Powstania Warszawskiego Stalin uparł się, iż południowy odcinek zachodniej polskiej granicy biegł będzie po linii Nysy Łużyckiej. A nie – Nysy Kłodzkiej. Wynikła z tego różnica to ponad połowa Dolnego Śląska, całość a nie jedynie wschodnie dzielnice Wrocławia w obrębie polskiego państwa. Nie inaczej – z fragmentem wyspy Uznam, z wyspą Wolin, ze Szczecinem i Świnoujściem. Wcześniej – mówiło się po prostu o granicy na Odrze. Czyli – bez Polic, Świnoujścia, bez większej części Szczecina. A dla okrojonej o połowę Polski były to nabytki o znaczeniu egzystencjalnym. Jest wielce prawdopodobnym, iż rekompensaty te zawdzięczamy właśnie temu, iż po wielkiej bitwie Powstania Warszawskiego Stalin wyszedł z założenia, iż dając Polsce więcej na zachodzie – będzie miał z Polakami trochę więcej spokoju.
„Za zabitą Warszawę Niemcy Polsce zapłacą Wrocławiem” – taki pogląd od jesieni 1944 wyrażany był w niemal wszystkich polskich partiach politycznych. I z urzeczywistnienia takiej właśnie idei skorzystali ci, którzy przystąpili do odbudowy Polski w jej postaci narzuconej przez Stalina.
Studenci profesora Henryka Zielińskiego wiedzieli, iż choćby jeżeli generał Tadeusz „Bór” Komorowski nie ogłosiłby „Godziny W” – do potwornych strat w Warszawie i tak by doszło. Wysoce prawdopodobnym było – iż mogłyby one być jeszcze większe. Czy mogły być mniejsze? Zasadniczo mniejsze – raczej nie… A jak potraktowani zostaliby wszyscy w jakikolwiek sposób związani ze sprawą polskiej niepodległości, którym stokroć łatwiej byłoby wtedy przyprawić gębę niemieckich kolaborantów?
Jeden w tych rozważaniach wniosek jest do podważenia wręcz niemożliwy. Taki, iż gdyby nie wybuch Powstania Warszawskiego, to od osiemdziesięciu lat zajmowalibyśmy się pluciem sobie w brodę, iż „mogliśmy wtedy niepodległość uratować a choćby nie zdecydowaliśmy się z szansy takiej spróbować skorzystać”. Bez wątpienia też nie dyskutowalibyśmy o tym ani w Wałbrzychu ani w Legnicy, Jeleniej Górze czy w okolicach wrocławskiego Rynku. Bo gdyby nie Powstanie Warszawskie – ta część Polski wręcz na pewno – do Polski by nie należała.
Artur Adamski