W polityce, jak w życiu, są dni, które miały być końcem jednego etapu, a okazują się tylko kolejnym zakrętem. Zaprzysiężenie Karola Nawrockiego na urząd Prezydenta RP miało być – dla milionów Polaków – momentem przełomu. Punktem, w którym kończy się era pogardy, przemocy symbolicznej i retoryki dzielącej społeczeństwo na „lepszych” i „gorszych”. Tak się nie stało.
I dlatego właśnie premier Donald Tusk nie unika trudnych słów. Nie koloryzuje rzeczywistości, nie próbuje sprzedać rozczarowania jako sukcesu. Mówi wprost: „Dobrze wiem, co czujecie. Rozumiem was”. To nie jest tani empatyczny gest – to polityczna decyzja: pozostać z ludźmi wtedy, gdy przychodzi zwątpienie. A nie tylko wtedy, gdy roznosi ich entuzjazm.
Tusk nie szuka wrogów. Nie wytyka palcem. Nie ogłasza politycznego odwetu. Robi coś, co w obecnym klimacie medialnym i politycznym zakrawa niemal na akt odwagi: apeluje o cierpliwość i wytrwałość. „Musimy być jeszcze silniejsi. Musimy być wytrwali. Musimy być razem” – mówi do tych, którzy poczuli się oszukani, zawiedzeni, może choćby bezsilni.
Dla wielu, którzy w ostatnich latach maszerowali w obronie demokracji, praw kobiet, wolnych sądów, wolnych mediów – ten dzień miał być domknięciem. Momentem, w którym Polska symbolicznie wraca na adekwatne tory. Ale polityka nie zna finałów. Demokracja nie rozdaje medali. Demokracja wymaga pracy – codziennej, często niewidocznej, niewdzięcznej. Wymaga odporności na ciosy. Na niepowodzenia. Na momenty, w których łatwiej się odwrócić i zamilknąć, niż iść dalej.
I o to właśnie apeluje Tusk. O wytrwałość.
To wystąpienie nie było spektakularne. Nie było pompatyczne. Było ciche i spokojne. Ale właśnie dlatego było ważne. W czasach, gdy większość polityków buduje swoją pozycję na emocjonalnym wybuchu, Tusk proponuje coś bardziej wymagającego – stałość. A to w dzisiejszym świecie znaczy więcej niż jakikolwiek program.
Gdy mówi: „Bez tej waszej wiary nie ma Polski. Jesteście solą tej ziemi”, brzmi to jak wyznanie człowieka, który naprawdę rozumie, co znaczy walczyć latami o to, co słuszne. Bo Tusk wie, jak smakuje porażka. Ale wie też, co znaczy przetrwać ją z podniesioną głową.
Przypomina: „Na porażkę jest tylko jeden sposób: wiara w zwycięstwo i samo zwycięstwo”. To nie slogan. To instrukcja przetrwania.
Jest w tej postawie coś, co może być antidotum na współczesne wypalenie obywatelskie. Bo zmęczenie demokracją to dziś realne zjawisko. Zmęczenie konfliktem, powtarzającymi się aferami, cynizmem polityki. Ale właśnie wtedy potrzebny jest ktoś, kto nie ucieknie w łatwy cynizm, kto nie porzuci wartości, gdy nie przynoszą one szybkiego efektu.
Tusk nie jest bohaterem z memów. Nie operuje emocją. Operuje pamięcią. Przypomina o marszach, o milionach, które poszły do urn. O tym, iż zmiana już się dzieje, choćby jeżeli dziś wydaje się nieskończona. „15 października – ponad 11 milionów”, mówi, i zapowiada: „Zróbmy wszystko, żeby za dwa lata było nas jeszcze więcej”.
To nie jest pusty optymizm. To świadoma decyzja, by nie dać się złamać chwilowej przegranej.
Polska nie zmieni się od jednej decyzji, jednych wyborów czy jednego prezydenta. Polska zmienia się wtedy, gdy jej obywatele nie odpuszczają. Gdy nie znikają z życia publicznego po pierwszym rozczarowaniu. Gdy rozumieją, iż każda demokracja potrzebuje nie tylko wyborów, ale codziennego współuczestnictwa.
Tusk przypomina o tym w najprostszy możliwy sposób: mówiąc spokojnie. A to, w dzisiejszym świecie wrzasku, jest być może najodważniejsze, co można zrobić.
Jesteśmy razem. Jesteśmy wytrwali. Idziemy dalej! pic.twitter.com/eraRD94Okk
— Donald Tusk (@donaldtusk) August 6, 2025