Nie chodzi tylko o tanią wołowinę. Oto prawdziwy powód, dla którego UE zawarła pakt z gigantem

1 dzień temu
Odrzucenie umowy UE – Mercosur przedstawiane jest w tej chwili jako polska racja stanu. No bo przecież jest dla Polski zła. Ale czy naprawdę? Sprawdźmy, jakie są fakty, bo jakimś dziwnym trafem większość UE przyjęła ją bez wielkich emocji. Oto co oznacza to dla Polski.


Komisja Europejska przyjęła właśnie umowę handlową z Mercosurem. Na razie proponuje porozumienie tymczasowe, które w dalszej kolejności zaakceptują Parlament Europejski i państwa członkowskie UE.

Jednocześnie Komisja zapowiedziała "hamulec bezpieczeństwa", czyli reakcję w przypadku nadwyżki produktów z państw Mercosuru oraz możliwość wypłacenia rekompensat dla rolników do 6,3 mld euro.

Dlaczego KE parła do umowy z Mercosurem?


Po pierwsze: polityka i to globalna. Unia Europejska, której jesteśmy częścią, potrzebuje bardzo silnych partnerów, zarówno politycznych, jak i gospodarczych. Z oczywistych powodów w interesie UE, również polskim, nie leży zacieśnianie więzów z Chinami czy Rosją. Szeroko pojmowana Azja jest i pewnie będzie ważnym partnerem handlowym Unii, ale nie najważniejszym.

Sprawa stosunków z USA jest z kolei skomplikowana. Wszyscy dobrze wiedzą, iż Stany to potęga, ale chimeryczna i grająca na własnym fortepianie, co dokładnie pokazuje polityka Donalda Trumpa. UE potrzebuje partnera stabilnego i takim wydaje się właśnie Mercosur.

Mercosur to taka południowoamerykańska UE


Pod tym pojęciem kryje się twór często nazywany "UE Ameryki Południowej". Może i brzmi to fajnie, ale w sumie to jakie my mamy interesy w handlowaniu i zacieśnianiu więzów z krajami tak odległymi, zarówno jeżeli chodzi o odległość, jak i systemy gospodarczo–polityczne?

Otóż mamy. Mercosur to skrócona (hiszp. Mercado Común del Sur) nazwa regionalnej organizacji polityczno-gospodarczej. Jej członkami są Argentyna, Boliwia, Brazylia, Paragwaj i Urugwaj. Była jeszcze Wenezuela, ale w 2016 roku została zawieszona. A teraz popatrzmy na mapę.

Kraje Mercosur zajmują prawie 60 proc. powierzchni Ameryki Południowej. Łącznie mają ok. 10,5 miliona kilometrów kwadratowych. Unia Europejska ma 4,2 mln km kw., Stany Zjednoczone niecałe 9,9 mln. Dla porównania: Rosja ma 17,1 mln, Chiny 9,6 mln km kw. W UE żyje UE 450 mln ludzi, w krajach Mercosur ok. 260 mln ludzi.

Więc tak: umowa z taką grupą byłaby dla UE korzystna. Tym bardziej iż kraje Mercosur mają ten sam problem: nie bardzo widzą się w roli partnerów Rosji czy Chin, a łaska USA na pstrym koniu jeździ. Na poziomie globalnym kooperacja UE z Mercosurem byłaby czymś ważnym i opłacalnym. I wiadomo to nie od dziś, bo sama umowa negocjowana jest od… 25 lat. Zaczęto o niej rozmawiać w 1999 roku.

Co ciekawe, w Polsce temat też nie był gorący. Rządy PiS wcześniej nie widziały zagrożenia w umowie z Mercosurem, dopóki władzy nie objęła Koalicja 15 października.

A co strony na niej zyskają?


Kluczowe założenia umowy UE-Mercosur to zniesienie barier handlowych, w tym wielu ceł i ograniczeń. W największym skrócie chodzi o to, by kraje Mercosur mogły do nas eksportować żywność i nawozy, my zaś im sprzedamy samochody, maszyny i usługi. Skorzysta na tym i Polska, która nie ma własnej marki motoryzacyjnej, ale jest wielką fabryką podzespołów dla tego sektora, ma też silny przemysł.

Z kolei do UE trafi bez cła m.in. 180 tys. ton drobiu, 190 tys. ton cukru, 450 tys. ton etanolu (kolejne 250 tys. ton z obniżonym cłem), 45 tys. ton miodu, 30 tys. ton serów. Niską stawką zostanie obłożone m.in. 99 tys. ton wołowiny i 26,5 tys. ton wieprzowiny. Te produkty mają spełniać wyśrubowane europejskie normy jakościowe dla żywności.

To nie wszystko: kraje z Ameryki będą wdrażały europejskie standardy ochrony środowiska, praw pracowniczych, norm sanitarnych itp.

– Polska powinna podpisać tę umowę - otwiera ona nowe szanse dla polskich przedsiębiorców w czasach protekcjonistycznego szaleństwa oraz może ona pomóc wzmocnić pozycję UE na arenie międzynarodowej. Myślę tu głównie o szansie na pozyskanie nowych sojuszników w Ameryce Południowej oraz zacieśnienie współpracy w obszarze surowców krytycznych – mówi naTemat.pl Mateusz Michnik, analityk ekonomiczny Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Czy to ma sens?


Kraje Ameryki Południowej mogą naprawdę tanio produkować żywność. Są tam świetne ku temu warunki oraz tania siła robocza. Wbrew pozorom uprawa soi czy hodowla bydła i przewiezienie tych produktów na drugi koniec świata może odbyć się z mniejszymi stratami dla środowiska, niż produkcja żywności w UE.

Z kolei Europa jest silnie uprzemysłowiona i będzie miała gdzie tę swoją produkcję wysyłać. No i kraje Mercosur nieco się zmienią, może skończą z rabunkową eksploatacją środowiska i lepiej zadbają o pracowników. Może zaczną też bardziej dbać o jakość eksportowanej żywności. Tu UE ma dużo doświadczeń i rozwiązań, które warto eksportować.

– Zacznijmy od tego, iż nie wszyscy rolnicy w Polsce stracą. Stracić mogą tylko ci, którzy nie będą w stanie konkurować cenowo z produktami z państw Mercosur. Przewidziane w umowie kwoty taryfowe stanowią niewielką część unijnej produkcji – mówi naTemat.pl dr hab. Barbara Wieliczko, prof. Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk.

Gdzie jest problem?


Na papierze i w tabelkach wszystko wygląda pięknie, ale diabeł tkwi w szczegółach. W UE na umowie zyskają kraje, które są importerami żywności. Po prostu będą ją kupować taniej. Gorzej z eksporterami, w tym Polską. Umowa osłabi polskich producentów drobiu, wołowiny, cukru, miodu oraz sera. Konsumenci raczej nie odczują negatywnych skutków importu taniej żywności.

Nie ma się jednak co dziwić, iż polscy rolnicy są przeciwko umowie z krajami Ameryki Południowej. choćby jeżeli kupią np. tanią soję na paszę dla zwierząt, to będą mieli trudności z eksportem mięsa.

Ale czy wielkie? To właśnie zagadka. Bezcłowe kontyngenty produktów z państw Mercosur wydają się stosunkowo nieduże. Wspomniane 180 tysięcy ton drobiu to wręcz drobnostka. Dla porównania: w Polsce w zeszłym roku wyprodukowano ok. 3,5 miliona ton drobiu, z czego ok. 2 mln ton poszło na eksport. Ale patrząc z drugiej strony: te 180 tysięcy ton to jakieś 15-20 procent polskiej nadwyżki eksportowej w tej kategorii w ramach handlu wewnątrzunijnego (wyliczenia Credit Agricole).

Nie ma się więc co dziwić, iż polscy producenci żywności biją na alarm. Wielu będzie po prostu trudniej. Ale cała gospodarka i konsumenci na umowie z Mercosurem zyskają. Zobaczmy jednak, jakim kosztem.

– Faktyczne ewentualne straty trudno ocenić. Zależy to od tego, na ile oferta państw Mercosur będzie atrakcyjna dla unijnych nabywców i czy nastąpi przesunięcie importu z innych rynków na rzecz państw Mercosur. Poprzednie umowy handlowe zawierane przez UE pokazują, iż prognozy i obawy poszczególnych grup nie w pełni się sprawdzają – dodaje dr Barbara Wieliczko.

– Generalnie, umowa jest tylko pretekstem dla unijnych rolników do przypomnienia, iż budżet Wspólnej Polityki Rolnej w obliczu inflacji z ostatnich lat realnie bardzo się skurczył, a w obliczu nowych celów UE – przemysł, obronność – nie ma szans na zwiększenie wsparcia dla rolnictwa – tłumaczy.

– jeżeli chodzi o rolników - tak, wystawienie na konkurencję może być odebrane jako strata z perspektywy europejskiego rolnictwa. Niemniej, należy zaznaczyć, iż europejskie rolnictwo jest w dobrych warunkach – od lat utrzymuje nadwyżkę handlową a produkcja rośnie. Co więcej, w obszarze rolno-spożywczym nie zajdzie znacząca liberalizacja. W przypadku wołowiny czy drobiu będą obowiązywać kwoty. W takiej sytuacji trudno mówić, iż import z państw Mercosur nas zaleje – wyjaśnia Mateusz Mihcnik.

Dodaje, iż zamiast o stratach rolników, powinniśmy bardziej zastanowić się na ile rolnictwo jest produktywne.

– W Polsce rolnicy w 2022 roku stanowili aż 8,5 proc. zatrudnionych i wygenerowali jedynie 3 proc. wartości dodanej w relacji do PKB. Rządowe przywileje oraz dopłaty utrzymują polskie rolnictwo mniej produktywnym i mogą wręcz spowolniać zmiany w zakresie zwiększenia wielkości gospodarstw – przypomina.

Pieniądze to nie wszystko?


Zostaje jeszcze sporo kwestii co najmniej zastanawiających i spornych. Nie od dziś wiadomo, iż w Ameryce Południowej na potęgę wycina się dziewiczą puszczę i lasy deszczowe, byle tylko zmieścić więcej pól. Powstają tam plantacje soi i kukurydzy, która służy jako pasza dla zwiększających się stad krów, ferm świń i drobiu.

Nawet jeżeli kraje Mercosur zagwarantują jakość żywności, to nie są dziś w stanie połączyć tego z dobrostanem zwierząt, zrównoważonym rozwojem czy minimalizowaniem szkód środowiskowych, o zaprzestaniu wyzysku najbiedniejszych warstw społeczeństwa choćby nie wspominając.

Rolnicy w UE muszą spełniać coraz więcej wyśrubowanych norm, a to wiąże się z kosztami. W krajach Mercosur takie standardy są po prostu nieznane, więc produkcja rolna jest o wiele tańsza.

Fakt, iż europejscy rolnicy są przeciw umowie, nie zaskakuje. UE najpierw obłożyła ich potężnymi obowiązkami, aby zapewnić jak najwyższą jakość żywności, a potem zdecydowała się na import tanich produktów z drugiego końca świata. To nie brzmi logicznie.

Osobną kwestią jest bezpieczeństwo żywnościowe. Ono nie wydaje się zagrożone. Cała UE jest pod tym względem w zasadzie niezależna. Owszem, kraje Unii importują pasze i jedzenie, ale produkują wystarczająco dużo, by wyżywić cały kontynent. Na dodatek kontyngenty Mercosur nie są na tyle duże, by poważnie zachwiać produkcją rolną w UE.

Lobbyści sektora rolniczego dodają za to, iż bezpieczeństwo żywności sprowadzanej z Ameryki Południowej może być iluzoryczne. W krajach Mercosur nie ma bowiem tak rygorystycznych kontroli hodowli i jakości, jak w UE. Komisja Europejska zapewnia jednak, iż unijne standardy dotyczące bezpieczeństwa żywności będą zachowane i rygorystycznie przestrzegane wobec importu z państw Mercosur.

Mało mówi się za to o tym, iż UE z Ameryki Południowej będzie ściągać nie tylko żywność. Mercosur ma całkiem sporo rzeczy, których bardzo nam (Europie) brakuje: lit (niezbędny do akumulatorów), grafit, nikiel, mangan i pierwiastki ziem rzadkich. Pytanie, retoryczne zresztą, brzmi: czy wolimy kupować je od Chin, czy np. Brazylii?

Ktoś może poprzeć Polskę?


Kolejną kwestią, którą warto wziąć pod lupę, jest polityczne poparcie dla umowy z Mercosurem. Polska ma silne lobby rolnicze i jest eksporterem żywności. Ta umowa wpłynie na rolników negatywnie, więc i Polska jest przeciw. Problem w tym, iż na placu boju możemy zostać sami.

Do niedawna wydawało się, iż za nami stoją Francja i Włochy. Te kraje też mają silne rolnictwo, ale mają też silny przemysł. Zdradziły nas? Nie, raczej policzyły koszty i zyski.

Policzmy i my. Rolnictwo przynosi do unijnego budżetu zaledwie 1,3 proc. jego wartości (ok. 234 mld euro). W tym sektorze pracuje 4 proc. zatrudnionych. Całe PKB Unii to ok. 18 bilionów euro. W Polsce wskaźniki zatrudnienia i wpływu na PKB są mniej więcej 2 razy wyższe od unijnej średniej. Problemem jest duże rozdrobnienie.

Polskie gospodarstwa są stosunkowo nieduże i mało wydajne, przynoszą więc względnie niskie dochody. Dlatego też jesteśmy krajem, który na umowie może stracić sporo. Inne kraje nie mają takiego problemu (albo o wiele mniejszy), dlatego też umowa z Mercosur nie budzi tam dużych emocji. Owszem, trochę stracą, ale o wiele więcej zyskają.

Finansowo zarówno UE, jak i Mercosur wyjdą na umowie na plus. Wedle szacunków London School of Economics doprowadzi do wzrostu PKB obu partnerów – o 0,1 proc. w przypadku UE i o 0,3 proc. w Mercosur do 2032 roku. Dodatkowo europejskie firmy zaoszczędzą ok. 4 mld euro na cłach.

Być może 0,1 proc. PKB nie wygląda imponująco, ale w tej chwili to ok. 18 miliardów euro, a więc suma zdecydowanie nie do pogardzenia. Do tego dochodzą niewymierne (ale niezaprzeczalnie pozytywne) względy geopolityczne. Pozostaje więc kwestia pilnowania, czy umowa przypadkiem nie przynosi jakichś ukrytych kosztów. I to w zasadzie jedyne, co w tej chwili może zrobić polski rząd.

Bo wszystko wskazuje na to, iż na umowie i tak zarobimy, poza częścią rolników. Ci mają jednak obiecane rekompensaty, więc problem może się sam rozwiązać.

Idź do oryginalnego materiału