Kandydatura Karola Nawrockiego nie jest przypadkowa. To przemyślany wybór, wynikający z podręcznika marketingu politycznego, w którym każdy szczegół służy ucieleśnieniu sprzecznych tęsknot społeczeństwa. Jednak, jak uważa EasyRider, te wybory prezydenckie mogą przynieść przełom – Polacy być może nie chcą już wybierać „Wuja Narodu”, ale kogoś zupełnie innego.
Opowiadała mi ostatnio powracająca z Ameryki dziennikarka (której nazwiska nie wymienię, gdyż dziś nie wiadomo, czyby jej to nie zaszkodziło), iż doradca demokratów w ostatnich amerykańskich wyborach tłumaczył jej różnicę w komunikacji pomiędzy Kamalą Harris a Donaldem Trumpem. Trump obiecywał wyborcom, iż jeżeli na niego zagłosują, to ich życie będzie lepsze, a my obiecywaliśmy wyborcom, iż o ile zagłosują na Kamalę, to będą lepsi.
Trump obiecywał likwidację podatków od napiwków i nadgodzin, Harris – pochylenie się nad niedolą transpłciowych mężczyzn dotkniętych ubóstwem menstruacyjnym. Harris intensyfikowała walkę z globalnym ociepleniem, Trump obiecywał obniżkę cen energii. Harris środki na integrację migrantów, Trump ich deportację i karę śmierci dla przemytników ludzi. Harris obiecywała federalne prawo do aborcji, Trump mówił, iż w tej sprawie decyzje powinny zapadać na poziomie stanów. Podobnie mówił o likwidacji Departamentu Edukacji, by rząd federalny nie narzucał stanom programów nauczania.