Nic im nie zaszkodzi. Lubimy się cieszyć z politycznych porażek

3 miesięcy temu

Naturalnie byłaby ona większa, gdyby nie dostali się jeszcze następni chętni, a choćby wszyscy, ale trudno: ordynacja wyborcza jest nieubłagana i ktoś musiał wejść.

Rzeczpospolita skwitowała ogólne niepójście na wybory przez elektorat nie tylko z pełnym zrozumieniem i dużą aprobatą, ale wystosowała za to do niego rodzaj podziękowań. Nie tylko nie tłumaczy ostentacyjnej absencji przy urnach zniechęceniem, lenistwem, olewactwem, niedojrzałością społeczeństwa itp., jak to się zwykło robić, ale przeciwnie, właśnie w tym upatruje jego aktywności i uznaje za rozsądne, dojrzałe obywatelsko wyrażenie swojego zdania.

Radość z czyjejś porażki – choćby jeżeli dotyczy tak specyficznej grupy zawodowej – mogłaby wyglądać nie za elegancko jako erupcja zawiści, naigrawania się z czyjegoś nieszczęścia czy innych podobnie mało chwalebnych uczuć, ale choćby nie wygląda. Poszkodowani (chciałoby się powiedzieć: wreszcie) kandydaci nabyli w poprzednich kadencjach takich doświadczeń i kwalifikacji, iż łatwo mogą je wykorzystać w chwili niepowodzenia.

Dla posła (byłego) Czarneckiego utrzymywanie stałych połączeń z Jasła do Brukseli, choćby i kabrioletem, nie będzie żadnym problemem – ma wprawę w pokonywaniu tej trasy i kilka razy dziennie, tam i z powrotem. Może tak transportować każdą liczbę pasażerów w zawrotnym tempie. Niedoszłemu posłowi Jackowi Kurskiemu zawsze zostaje korzystanie ze swoich doświadczeń z otrzymywaniem rozwodów kościelnych, które potrafi załatwić i po kilkudziesięciu latach pożycia. Według niego rozwodu nie powinno się dostawać tylko z telewizją. Hanna Gronkiewicz-Waltz, której nie udało się w wyniku tych wyborów tym razem zasiedlić kamienicy w Brukseli, zawsze może za to wyczyścić z lokatorów kamienicę w Warszawie.

Idź do oryginalnego materiału