Nerwowo w Pałacu. Czego boi się Nawrocki?

11 godzin temu
Zdjęcie: Nawrocki


W Pałacu Prezydenckim zrobiło się nerwowo — mówią politycy koalicji, którzy z satysfakcją obserwują kulisy sprawy Patryka M., znanego jako „Wielki Bu”.

Decyzja hamburskiego sądu o dopuszczeniu ekstradycji to dla Karola Nawrockiego nie tylko prawny problem, ale przede wszystkim bolesna polityczna kompromitacja. Prezydent, który z maniakalną konsekwencją kreował się na strażnika etosu państwa, dziś milczy, gdy jego nazwisko odbija się echem w kontekście zatrzymanego freak-fightera i śledztwa w sprawie grupy przestępczej. To więcej niż wizerunkowa wpadka — to spektakularna lekcja, iż moralny ton nie wystarczy, gdy zabraknie politycznego instynktu.

Hanzeatycki Sąd Apelacyjny w Hamburgu 30 października uznał ekstradycję za dopuszczalną. „W następnym kroku Prokuratura Generalna podejmie decyzję w sprawie zatwierdzenia ekstradycji” — informowała rzeczniczka prokuratury, Mia Sperling-Karstens. Sprawa nabrała tempa, a urzędnicy w Niemczech najwyraźniej uznali, iż polskie nerwy nie powinny być czynnikiem opóźniającym procedury. Tymczasem w Warszawie — cisza, jakby prezydenckie otoczenie wciąż wierzyło, iż najgorsze przeminie samo, jeżeli wystarczająco długo udawać, iż nic się nie dzieje.

Patryk M. został zatrzymany 12 września na lotnisku w Hamburgu, tuż przed lotem do Dubaju. Zarzuty są poważne, śledztwo toczy się w Lublinie, a zatrzymany twierdzi, iż padł ofiarą gry politycznej. Jego adwokat, Gregor P. Jezierski, przekonuje, iż istnieje „uzasadniona obawa”, iż M. stanie się narzędziem „rozgrywek politycznych między rządem a urzędem prezydenta”. To już nie tylko sensacja medialna, ale logiczny koszmar dla Pałacu. Relacja sprzed urzędowania? Owszem. Jednak każdy, kto śledzi politykę dłużej niż jeden sezon, wie, iż władza nie rozgrzesza lekkomyślności — przeciwnie, podwaja jej koszt.

W Pałacu panuje atmosfera, którą współpracownicy prezydenta określają jako „gorączkową uprzejmość” — wszyscy udają normalność, ale każdy czeka na cios. Nie ma już miejsca na bagatelizowanie tematu. Prezydencka strategia „przeczekać i wyjść suchą stopą” zaczyna przypominać bierną kapitulację. Zamiast inicjatywy, zamiast jasnego komunikatu — głucha cisza i liczenie na to, iż wyborcy mają krótki wzrok.

Kampania Trzaskowskiego próbowała wykorzystać wątki „Wielkiego Bu”, ale wtedy jeszcze Nawrocki wierzył, iż to tylko przelotny szum. Dziś to już polityczna detonacja, a rząd — chcąc nie chcąc — patrzy prezydentowi na ręce. Państwo nie może być odbierane jako klub koleżeńskich koneksji, choćby jeżeli te są niewinne. A Nawrocki musi zrozumieć, iż urząd nie jest parasolem chroniącym przed pytaniami, ale reflektorem, który bezlitośnie oświetla każdy cień.

Równoległe postępowania — ekstradycja i wniosek o azyl — czynią sprawę jeszcze bardziej palącą. jeżeli Niemcy chociażby zasugerują, iż obrona przed politycznym naciskiem może mieć podstawy, wizerunek polskiego państwa oberwie. Ale najbardziej oberwie wizerunek prezydenta, który miał być symbolem powagi instytucji. Zamiast tego dostaliśmy przywódcę, który w decydującym momencie chowa się za zasłony.

To starcie między realną polityką a pałacową autopromocją. I jeżeli Nawrocki nie zrozumie, iż państwo wymaga aktywnego przywództwa, a nie ceremonialnego zadęcia, za chwilę nie tylko jego przeciwnicy będą mówić o kryzysie autorytetu — ale również jego dotychczasowi sojusznicy.

Na razie dominuje nerwowy spokój — ten najniebezpieczniejszy, bo wyczuwalnie sztuczny. W Hamburgu decyzja już zapadła. Teraz czas na Warszawę. I na prezydenta, który musi zdecydować, czy woli być komentatorem własnej słabości, czy w końcu spróbuje być przywódcą, którym od początku obiecywał być.

Idź do oryginalnego materiału