Na zdjęciach z oficjalnych uroczystości widać coraz wyraźniej zmianę: to nie Jarosław Kaczyński stoi w centrum, ale Karol Nawrocki – nowy prezydent, dawny historyk z IPN, który z każdym tygodniem umacnia pozycję nie tylko w Pałacu Prezydenckim, ale i w samym sercu prawicy. Z twarzy spokojny, z tonu stonowany, ale w jego działaniach czuć chłodny instynkt politycznego gracza. W PiS coraz częściej mówi się po cichu: to już nie partia Kaczyńskiego. To partia Nawrockiego.
Karol Nawrocki od początku swojej kadencji stara się łączyć patos z pragmatyzmem. W publicznych wystąpieniach mówi o „odbudowie wspólnoty narodowej”, o „dumie z historii” i „moralnej jedności Polaków”. Ale za tym patriotycznym frazesem kryje się coś więcej niż ceremonialna misja. Nawrocki buduje własny system wpływów — w samorządach, instytucjach kultury, mediach publicznych i wewnątrz samego PiS.
To już nie prezydent z drugiego szeregu, jakim był przez lata Andrzej Duda. Nawrocki nie czeka na sygnały z Nowogrodzkiej. Sam je wysyła. Gdy zaprasza na Radę Gabinetową, to nie po to, by debatować – ale by dyktować ton. To on ma dziś decydujący głos w sprawach symbolicznych: pamięci, tożsamości, historii. A w kraju, w którym polityka jest w dużej mierze wojną o symbole – to ogromna władza.
Jarosław Kaczyński, jeszcze kilka lat temu niekwestionowany przywódca obozu, dziś wygląda jak rekwizyt własnej legendy. Oficjalnie wspiera prezydenta, nieoficjalnie – traci nad nim kontrolę. Nawrocki nie potrzebuje jego błogosławieństwa. Sam zbudował wokół siebie sieć zaufanych doradców, wśród których dominują młodsi politycy i urzędnicy, dla których „stary prezes” jest już bardziej obciążeniem niż autorytetem.
W partii mówi się, iż Kaczyński „oddaje władzę w sposób niezamierzony”. Nie dlatego, iż chce – ale dlatego, iż nie ma komu jej utrzymać. Prezydent Nawrocki wypełnia tę pustkę z chłodną konsekwencją. Zamiast głośnych wystąpień i emocji, preferuje wizerunek spokojnego patrioty – ale to tylko pozór. W rzeczywistości krok po kroku przejmuje język, agendę i ludzi PiS-u.
W swojej retoryce Nawrocki nie odcina się od Kaczyńskiego, ale go udoskonala. Zamiast krzyczeć o „zdradzie elit” i „wojnie cywilizacyjnej”, mówi o „potrzebie wspólnoty opartej na wartościach”. Zamiast frontalnych ataków, wybiera ton profesorski – jakby tłumaczył Polakom, iż jego konserwatywna wizja jest jedyną racjonalną. W tym właśnie tkwi jego siła: potrafi być twardy bez agresji.
Ale nie łudźmy się — pod elegancką formą kryje się ta sama treść: zawłaszczanie instytucji, ideologiczna kontrola nad kulturą i narracja o państwie, które ma wychowywać obywateli. To Kaczyński 2.0 – bardziej gładki, bardziej medialny, ale równie autorytarny w myśleniu.
Wielu działaczy PiS mówi dziś półgębkiem o „procesie sukcesji”. Dla części z nich prezydent to szansa na nowy start – świeży język, nowe sojusze, mniej wojen wewnętrznych. Dla innych – zagrożenie, bo Nawrocki nie pochodzi z partyjnego układu i nie ma sentymentu do dawnych kadr.
Kaczyński widzi, co się dzieje, ale nie potrafi zareagować. Jego polityczna intuicja – kiedyś bezbłędna – dziś zawodzi. Wystarczy spojrzeć na ostatnie konwencje PiS: prezes mówi coraz ciszej, a oklaski brzmią coraz bardziej z grzeczności niż z przekonania. Tymczasem z Pałacu płyną sygnały, iż prezydent już buduje własne zaplecze – nie tylko do reelekcji, ale do przejęcia całej prawicy.
Władza w PiS nigdy nie przechodziła drogą formalną – zawsze przez dominację narracyjną. A dziś to nie Kaczyński nadaje ton, ale prezydent Nawrocki. On ma język, strukturę i emocjonalny ładunek, który Kaczyński dawno utracił.
Historia prawicy w Polsce zatacza więc ironiczny krąg. Kiedyś partia powstała w cieniu Pałacu Prezydenckiego Lecha Kaczyńskiego. Dziś kolejny prezydent, Karol Nawrocki, z tego samego pałacu krok po kroku przejmuje władzę nad partią.
Tylko iż tym razem nie robi tego w imię idei. Robi to w imię siebie.