Wizyta prezydenta Karola Nawrockiego w Berlinie miała być pokazem siły i asertywności. W końcu – jak zapowiadano – Polska miała po raz kolejny podnieść sprawę reparacji wojennych i wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Problem w tym, iż zamiast powagi i skuteczności dostaliśmy groteskowy spektakl, który ostatecznie zakończył się kompromitacją.
Według niemieckiego „Der Spiegel”, Nawrocki miał złożyć zaskakującą propozycję: jeżeli Niemcy wypłacą Polsce reparacje, Polska „znacząco wzmocni wschodnią flankę NATO”. To sformułowanie brzmi jak polityczna transakcja rodem z bazaru. „To powiązanie dlatego zasługuje na uwagę, ponieważ kwestia reparacji i wzmocnienia wschodniej flanki NATO nie mają ze sobą nic wspólnego” – zauważyli dziennikarze tygodnika, dodając, iż podobnie skomentował to sam prezydent RFN Frank-Walter Steinmeier.
Trzeba jasno powiedzieć: kwestia reparacji od Niemiec to temat poważny, historycznie i moralnie obciążony. Polska poniosła niewyobrażalne straty w czasie II wojny światowej, a bilans 6 bilionów złotych – choć trudny do zrealizowania – pokazuje skalę tragedii. Ale jeżeli traktować tę sprawę poważnie, to nie wolno jej mieszać z bieżącymi rozgrywkami militarnymi czy dyplomatycznymi.
Nawrocki, stawiając reparacje w kontekście NATO, w istocie umniejszył oba tematy. Zamiast podkreślić moralną i historyczną odpowiedzialność Niemiec, sprawił, iż wygląda to na próbę handlu: „dajcie nam pieniądze, a my w zamian coś zrobimy”. To nie jest polityka godna prezydenta państwa, to jest dyplomacja na kolanach.
Nie powinno dziwić, iż strona niemiecka przyjęła ten pomysł chłodno. Dla Berlina kwestia reparacji jest prawnie zamknięta od dekad. Donald Tusk już w lutym 2024 roku, stojąc w stolicy Niemiec, mówił otwarcie: „w sensie formalnym i prawnym kwestia reparacji została zamknięta wiele lat temu”, choć dodał, iż „kwestia moralnego, finansowego, materialnego zadośćuczynienia nigdy nie została zrealizowana”. To realistyczne podejście – pokazujące, iż o ile na miliardy euro wprost liczyć nie możemy, o tyle możemy szukać innego rodzaju wsparcia i gestów.
Nawrocki zamiast kontynuować tę linię, wybrał drogę, która ośmiesza nas w oczach partnerów. Bo jak poważnie traktować państwo, które próbuje łączyć temat moralnych rozliczeń z militarnymi obowiązkami wobec sojuszu?
Cała wizyta w Berlinie wygląda na pokazówkę pod polską publiczkę. Zamiast realnych efektów – mamy ostre hasła, które dobrze brzmią w mediach społecznościowych, ale nie przekładają się na rzeczywistość. Bo jakie były owoce rozmów z kanclerzem Friedrichem Merzem i prezydentem Steinmeierem? Żadne. Nawrocki wrócił z Berlina z pustymi rękami, a niemieckie media rozpisują się o „dziwnym” i „niezrozumiałym” zestawieniu reparacji z NATO.
To nie była więc wizyta dyplomatyczna, ale kolejny odcinek spektaklu, w którym prezydent udaje twardego gracza, podczas gdy w rzeczywistości nikt w Berlinie nie traktuje jego propozycji serio.
Najgroźniejsze jest jednak to, iż takie działania obniżają wiarygodność Polski. Sojusznicy w NATO mogą zadawać sobie pytanie: czy Warszawa naprawdę traktuje bezpieczeństwo regionu jako wartość samą w sobie, czy jako kartę przetargową w sporze z Berlinem? To fatalny sygnał wysyłany w czasach, gdy realne zagrożenia – rosyjskie drony, wojna w Ukrainie – wymagają od nas maksymalnej odpowiedzialności.
Polska powinna być postrzegana jako kraj, który mówi jednym głosem w sprawach bezpieczeństwa i który potrafi prowadzić poważny dialog z partnerami. Tymczasem Nawrocki zrobił z nas państwo, które próbuje grać na emocjach i miesza historyczne rachunki z sojuszniczymi obowiązkami.
Nawrocki chciał wrócić z Berlina jako lider, który upomniał się o polskie interesy. Wrócił jako polityk, który pogubił się w retoryce i zafundował nam dyplomatyczny blamaż. Reparacje nie drgnęły choćby o milimetr, a kwestia wschodniej flanki NATO została tylko zamącona.
Trzeba to nazwać wprost: ta wizyta była porażką. Porażką prezydenta, porażką polskiej dyplomacji i porażką wizji, w której wielkie słowa mają zastąpić realne działania. Bo poważne państwo nie prowadzi negocjacji na zasadzie: „zapłaćcie nam, a my zadbamy o wspólne bezpieczeństwo”.
I właśnie dlatego po wizycie Nawrockiego w Berlinie nikt nie ma wątpliwości – straciliśmy czas, straciliśmy twarz, a Polska zamiast wzmocnić swoją pozycję, tylko ją osłabiła.