Karol Nawrocki, kandydat na prezydenta popierany przez PiS, w swoim najnowszym apelu na antenie Telewizji wPolsce24 próbuje nas przekonać, iż wybory 18 maja to nie zwykła kampania, ale epicka „walka o polską suwerenność”.
Słuchając jego słów, można odnieść wrażenie, iż Polska stoi na skraju katastrofy, a on sam jest ostatnim bastionem obrony przed… no właśnie, przed czym? Nawrocki serwuje nam mieszankę patosu, historycznych bredni i teorii spiskowych, które bardziej nadają się do kabaretu niż na poważną debatę polityczną. Przyjrzyjmy się, jak kandydat z drewnianym nosem próbuje nas przekonać do swojej bohaterskiej krucjaty.
Zacznijmy od jego wizji „walki o suwerenność”. Nawrocki twierdzi, iż zagrożona jest edukacja, Wojsko Polskie i – uwaga – polskie lasy, które rzekomo atakuje ideologia Rafała Trzaskowskiego. Serio, lasy? Czyżby Trzaskowski planował sadzić tęczowe dęby albo uczyć saren gender studies? Nawrocki nie raczy wyjaśnić, o jaką ideologię chodzi, ani jak miałaby ona zagrozić gospodarstwom rolnym czy szkołom. Zamiast konkretów dostajemy tanią próbę straszenia wyborców widmem nieokreślonego zła. To tak, jakby ostrzegał przed inwazją kosmitów – brzmi groźnie, ale nikt nie wie, o co chodzi. Jego słowa są tak mgliste, iż równie dobrze mógłby walczyć o suwerenność polskich jezior przed atakiem unijnych karpi.
Dalej robi się jeszcze zabawniej. Nawrocki ostrzega przed „demokracją warczącą Donalda Tuska” i „jedynowładztwem”. „Demokracja warcząca” – czy to oznacza, iż Tusk szczeka na posiedzeniach rządu? A może chodzi o to, iż koalicja rządząca warczy na opozycję? Nawrocki nie wyjaśnia, tylko rzuca hasła, które mają brzmieć groźnie, ale w rzeczywistości wywołują śmiech. Zarzut „jedynowładztwa” w ustach kandydata PiS to już czysty kabaret – partia, która przez lata centralizowała władzę i podporządkowywała instytucje, teraz udaje, iż jest ofiarą systemu. Czy Nawrocki myśli, iż wyborcy mają pamięć złotej rybki?
Najbardziej komiczne są jednak jego historyczne analogie. Nawrocki porównuje kampanię wyborczą do walki z zaborami, komunizmem i represjami po 1945 roku. Serio? Czy on naprawdę uważa, iż starcie z Trzaskowskim to taka sama batalia jak powstanie styczniowe? Takie hiperbole nie tylko obrażają pamięć o prawdziwych bohaterach narodowych, ale też pokazują, jak bardzo Nawrocki jest oderwany od rzeczywistości. Współczesna Polska ma swoje problemy, ale sugerowanie, iż wybory to walka o przetrwanie narodu, to poziom absurdu, który zasługuje na Oscara za najlepszy scenariusz komediowy.
Nie mogło też zabraknąć teorii spiskowych. Nawrocki twierdzi, iż „wszystkie służby” zostały wysłane przeciwko niemu. Jakie służby? Jakie działania? Tego już nie mówi, bo po co zawracać sobie głowę dowodami, skoro można rzucić oskarżenie i liczyć na to, iż elektorat kupi narrację męczennika. To klasyczna zagrywka polityka, który nie ma nic konkretnego do zaoferowania, więc buduje wizerunek ofiary systemu. Może jeszcze powie, iż Tusk wysłał ABW, by podkradała mu hasła wyborcze?
Na koniec Nawrocki deklaruje, iż „będzie stał” i będzie „głosem Polaków”. Brzmi ładnie, ale gdzie są konkrety? Nie ma żadnego programu, żadnych propozycji – tylko puste hasła i straszenie ideologią. jeżeli to jest jego wizja prezydentury, to może lepiej, żeby stał… ale z dala od Pałacu Prezydenckiego. Nawrocki bardziej przypomina Pinokia niż męża stanu – im więcej mówi, tym bardziej rośnie mu drewniany nos. Jego „walka o suwerenność” to kabaret, który może i bawi, ale na pewno nie przekonuje.