Nie ma chyba bardziej gorzkiego widoku dla partyjnego sztabowca niż własny kandydat, który mimo wsparcia całej machiny, mimo legionu życzliwych dziennikarzy, telewizji na usługach i agitacyjnych pasków w TVP – po prostu nie daje rady. Kampania Karola Nawrockiego to festiwal niemocy, a nastroje w sztabie PiS wahają się już tylko między wściekłością a rezygnacją.
Bo przecież miało być tak pięknie. Miała być walka o drugą turę, marsz po zwycięstwo na plecach wiernego elektoratu, którego wystarczyło tylko zmobilizować, postraszyć Tuskiem, Niemcem, gender i uchodźcą. Tymczasem rzeczywistość okazała się brutalna: Nawrocki grzęźnie gdzieś w okolicach 25% – a więc nie tylko daleko od wygranej, ale choćby niżej niż samo PiS. A to już polityczny dramat w czystej postaci. Bo co to znaczy, jeżeli kandydat partii ma mniejsze poparcie niż partia? To znaczy, iż choćby najwierniejsi wyborcy PiS patrzą na Nawrockiego z niechęcią albo z obojętnością. To znaczy, iż nie kupili tego produktu, choć podano im go na srebrnej tacy, opakowanego w patriotyczne frazesy i historyczne wzniosłości. Nawrocki miał być kandydatem „niezależnym”, ale przecież wszyscy widzą, iż to polityczny podopieczny Nowogrodzkiej. A jak widać – choćby elektorat PiS nie lubi być traktowany jak idioci.
Frustracja w sztabie narasta. Kombinują, przekładają akcenty, szukają kolejnych tematów zastępczych. Jednego dnia rekonstrukcje historyczne, drugiego – wyprawa na groby bohaterów, trzeciego – kolejny wywiad u zaprzyjaźnionych pismaków, którzy z uporem maniaka próbują wmówić Polakom, iż Nawrocki to ktoś ważny. Ale wszystko to odbija się od elektoratu jak groch od ściany. Bo to już nie są czasy, kiedy wystarczy wrzucić parę frazesów o „polskości”, „dumie narodowej” i „wstawaniu z kolan”, żeby zdobyć serca wyborców. Ludzie, choćby ci wierni PiS-owi, oczekują choćby minimum charyzmy, minimum wiarygodności. A Nawrocki? Nawrocki to kandydat jak z castingu na bohatera akademii ku czci. Poprawny, potulny, bez wyrazu. I to właśnie słychać w szeptach po sztabowych korytarzach: „No nie pociągnie tego…”.
PiS liczył na efekt fali, na zorganizowany marsz elektoratu w szyku bojowym. A wyszło na to, iż ich własny kandydat jest kulą u nogi. jeżeli Nawrocki nie potrafi przekonać choćby twardego elektoratu partii, to można już mówić nie o problemie, nie o chwilowym kryzysie – tylko o pełnowymiarowej klęsce. A kampania, zamiast nakręcać morale w szeregach PiS, pogłębia tylko kryzys wizerunkowy i wewnętrzne tarcia. I choć w telewizji Sakiewicza dalej będą mówili, iż „wszystko pod kontrolą”, a Nawrocki to „kandydat z misją”, to w sztabie dobrze wiedzą, jak jest naprawdę.
Bo jak mówi stare porzekadło: jeżeli choćby swoi nie chcą na ciebie głosować – to znaczy, iż jest bardzo, bardzo źle.