Wobec niezadowalających wyników sondaży, w których Karol Nawrocki nie był w stanie osiągnąć
pułapu poparcia dla PiS, stojąca za nim partia postanowiła zmienić strategię. Zamiast dalej upierać się
przy wizerunku „kandydata obywatelskiego”, otwarcie przyznano, iż jest to kandydat PiS na
prezydenta, a promotorem jego wystawienia do kampanijnego boju był Jarosław Kaczyński.
Gdyby prezes IPN wygrał tegoroczne wybory, to latem rozpoczęłaby się już trzecia z rzędu 5-letnia
kadencja z głową państwa wyselekcjonowaną Polkom i Polakom jednoosobowo przez prezesa Prawa i
Sprawiedliwości. W tej sytuacji łatwo jest uznać, iż stanęlibyśmy w obliczu kolejnych pięciu lat tego
samego – prezydenta-długopisu, będącego na każde zawołanie „partii-matki”, dyspozycyjnego i
uległego wobec Kaczyńskiego. Do takiego „stylu” sprawowania najwyższego urzędu niewątpliwie
przyzwyczaił opinię publiczną przez ostatnie 10 lat Andrzej Duda, choćby jeżeli – co trzeba przyznać – w
przypadkach dających się policzyć na palcach jednej ręki coś wbrew szefowi PiS robił.
Jednak co najmniej trzy okoliczności wskazują na to, iż Nawrocki – po upływie pewnej fazy
początkowej – zachowywałby się inaczej niż Duda. Są to: konfiguracja długu wdzięczności, osobowość
oraz zakres możliwości prowadzenia politycznej gry.
Andrzej Duda został pod koniec 2014 r. obwołany kandydatem PiS na prezydenta. Był to PiS
znajdujący się wówczas na fali absolutnie wznoszącej, czytelny faworyt wyborów parlamentarnych
zaplanowanych krótko po prezydenckich. Duda natomiast był politykiem niczym wielkim się nie
wyróżniającym spośród gromady choćby kilkudziesięciu podobnych, „standardowych” polityków partii
z drugiego czy trzeciego szeregu; bez nazbyt dużego doświadczenia, bez zaplecza, bez rozpoznawalności. Duda mógł inwestytury nie uzyskać, a stało się inaczej prawdopodobnie dzięki splotowi jego cech takich jak wiek, płeć, wykształcenie i status rodzinny oraz rezultatów fokusowych badań społecznych. Został kandydatem PiS na prezydenta w roku największej potęgi politycznej tej partii, a z potykającym się o własne nogi Bronisławem Komorowskim najpewniej wygrałoby także kilkunastu innych, odrzuconych przez Kaczyńskiego pretendentów. Duda, pomimo braku własnego dorobku czy zasług, został wyniesiony na najwyższy urząd w państwie przez PiS i jego prezesa. Swój dług wdzięczności spłacał solidnie pełną lojalnością, spolegliwością i dyspozycyjnością, posuniętą choćby do deliktów konstytucyjnych.
Nawrocki kandydatem PiS został w chwili słabości tej partii. Pozbawiona niedawno władzy i
większości wpływów, rozbita problemami z prawem niektórych jej liderów, walczy o przetrwanie w
pierwszej lidze wobec napierającej z prawej flanki Konfederacji. Utrzymanie prezydentury jest
kluczowym ogniwem wysiłków przetrwania, umożliwiłoby utrzymanie przyczółków w wielu
instytucjach i czytelnie zwiększyło szanse na powrót do władzy w 2027 r. jeżeli to by się udało, to
postawa i popularność (prezydentom w Polsce budowanie dużej popularności przychodzi z reguły łatwo) Nawrockiego byłyby tutaj podstawowym filarem. To partia miałaby wobec swojego kandydata
dług wdzięczności i to największego możliwego kalibru.
Duda i Nawrocki mają podobne poglądy, ale wydają się być radykalnie odmiennymi ludźmi. Duda to
osobowość słaba i zależna, idealny „usługodawca” dla samca alfa, jakim jest prezes PiS. Czytelnym
znakiem słabości Dudy jest instynktowne bicie pokłonów, maskowanie słabości bogatą mimiką
(czasem wręcz groteskowo imitującą twardość), przeżywanie prezydentury w sposób ceremonialno-
proceduralny, ciągłe powtarzanie, iż „jest prezydentem” oraz niezdolność do zbudowania w ramach
PiS istotnego zaplecza osobistego. Duda to człowiek, który wystawił swoją żonę, aby to ona
powiedziała Kaczyńskiemu publicznie, iż się go „nie boi”.
Karol Nawrocki wydaje się być natomiast człowiekiem bardzo mocnym, który tylko czeka na moment,
aby pozycja polityczna pozwoliła mu się z tą cechą w pełni ujawnić. Jest z reguły uprzejmy i dzięki
temu jest w stanie demonstrować czasowo ograniczoną tolerancję dla przewagi Kaczyńskiego w ich
układzie. Ale Kaczyńskiemu w kolejnych latach lejce partii będą powoli wymykać się z rąk ze względu
na wiek. Tymczasem Nawrocki, gdyby zdobył Pałac w okresie słabości PiS, a następnie – sypiąc piach
w tryby koalicji Donalda Tuska – poprowadził PiS do odzyskania większości w Sejmie, to zmieniłby
logikę tej relacji. To twardziel, w pełni świadomy swojej wartości, bez kompleksów, oporów czy
emocjonalnych huśtawek. W roli prezydenta nie zaakceptuje pozycji „numeru dwa” wobec
kogokolwiek. Jest dalece słabiej związany z PiS niż Duda, mniej uwiązany, a przez to bardziej
nieobliczalny, zwłaszcza iż jest na prawo od tego, co zwykł nam serwować główny przynajmniej nurt
PiS.
Oczywiście w latach 2025-30 Nawrocki stałby wobec dylematu uzyskania poparcia partii na drugą
kadencję. Duda drżał o to poparcie przed wyborami 2020 i nieustannie zabiegał o dostęp do ucha
prezesa, aby potem w drugiej kadencji i tak pozostać w roli uległej, choć już nie musiał. Rzecz w tym,
że Duda nigdy nie zbudował żadnego środowiska osobistego poparcia choćby w partii, co dopiero
poza nią. Tymczasem Nawrocki już teraz dysponuje potencjalną strukturą poparcia złożoną ze
środowisk kibicowskich, różnych ruchów i organizacji nacjonalistycznych, upamiętniających historię,
rekonstrukcyjnych. Ma spore kontakty do prawicowych środowisk naukowych. Do tego dochodzą
wiadome powiązania, które aktualnie – póki trwa kampania – usiłuje wyciszyć. Gdyby dodatkowo
zbudował sobie dużą osobistą popularność jako prezydent, to organizując tych ludzi mógłby w 2030 r. pokusić się o start samodzielny, albo ignorując kwestię inwestytury ze strony PiS, albo wręcz partię do poparcia zmuszając tokiem zdarzeń. Wówczas mógłby się zerwać z partyjnego „postronka” już w trakcie pierwszej kadencji.
Karol Nawrocki, gdyby został prezydentem, zupełnie odmieniłby oblicze tego urzędu w porównaniu z
latami Andrzeja Dudy. Uwolnienie się od partyjnej zależności, za którą Duda był tak krytykowany,
mogłoby jednak w jego wydaniu okazać się scenariuszem dla Polski bardziej, a nie mniej
niebezpiecznym. Nawrocki jest człowiekiem o silnym charakterze. Niewykluczone jednak, iż okazałby
się pozostawionym poza kontrolą fanatykiem bez hamulców.