Nawrocki mówi, Tusk decyduje. Hiperaktywność zamiast realnej władzy

3 dni temu

W ostatnich dniach trudno nie zauważyć hiperaktywności Karola Nawrockiego. Wystąpienia, komentarze, konferencje – obecny prezydent stara się być wszędzie. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć: oto polityk zaangażowany, pracowity, reagujący na każdy sygnał z życia publicznego. Ale przy bliższym spojrzeniu okazuje się, iż ta nadaktywność nie świadczy o sile jego pozycji, ale raczej o jej słabości.

Nawrocki jest dziś w sytuacji niezwykle niewdzięcznej. Jego mandat – zarówno polityczny, jak i moralny – jest kwestionowany przez znaczną część społeczeństwa. To nie jest naturalny prezydent, wokół którego naród gromadzi się w momentach kryzysu. To raczej figura wyłoniona w specyficznym układzie politycznym, nieprzekonująca ani opozycji, ani wielu osób z centrum sceny. Brakuje mu szerokiego poparcia, a to oznacza, iż każde jego wystąpienie bardziej przypomina desperacką próbę legitymizacji, niż realny akt przywództwa.

Rzeczywistość jest prosta: faktyczną władzę wykonawczą sprawuje rząd Donalda Tuska. Koalicja posiada stabilną większość parlamentarną, co w polskich warunkach jest wartością nie do przecenienia. To oznacza, iż decyzje dotyczące kluczowych reform, gospodarki czy polityki zagranicznej zapadają w rządzie i Sejmie. Pałac Prezydencki może komentować, krytykować, a czasem próbować blokować rozwiązania – ale nie ma narzędzi do tworzenia własnej polityki. Właśnie tu tkwi źródło nerwowej hiperaktywności Nawrockiego: skoro nie może decydować, pozostaje mu mówić.

Widać to niemal codziennie. Prezydent organizuje spotkania, wygłasza mocne tezy, ale realne przełożenie na życie obywateli jest minimalne. W praktyce jego rola ogranicza się do wytwarzania medialnego szumu. Dla części odbiorców może to sprawiać wrażenie energii i dynamizmu, ale w rzeczywistości chodzi o zasłonę dymną. Bo im częściej Nawrocki mówi, tym trudniej dostrzec, iż niczego istotnego nie może zmienić.

Psychologia polityczna zna ten mechanizm. Polityk pewny swojej pozycji mówi rzadko, ale wtedy, gdy ma coś naprawdę istotnego do zakomunikowania. Polityk niepewny – zasypuje opinię publiczną lawiną słów, bo liczy, iż w natłoku komunikatów znajdzie się coś, co zostanie zapamiętane. Nawrocki wpisuje się właśnie w ten drugi schemat. To nie jest strategia lidera, który ma plan, ale człowieka, który boi się, iż zostanie pominięty w debacie.

Trzeba też uczciwie powiedzieć: prezydentura Nawrockiego nie daje mu przestrzeni do budowania pozytywnego wizerunku. Relacja z rządem Tuska jest asymetryczna – premier dysponuje większością, inicjatywą i realnym poparciem. Prezydent zaś ma głównie prawo weta i mikrofon. Stąd bierze się pewien rodzaj dyskomfortu: każda próba wejścia w rolę przywódcy narodowego kończy się zderzeniem z faktem, iż ster państwa i tak trzyma ktoś inny.

Dla zwykłego obywatela liczy się przede wszystkim to, kto jest w stanie przełożyć słowa na realne decyzje – kto potrafi zadbać o bezpieczeństwo, rozwój gospodarczy, czy sprawne usługi publiczne. W tym porównaniu Nawrocki wypada blado. Może być aktywny medialnie, ale trudno wskazać, jakie konkretne rozwiązania jego działalność przyniosła Polakom. Ostatecznie to Tusk i jego większość odpowiadają za zmiany, które realnie dotykają ludzi.

Można więc powiedzieć, iż hiperaktywność Nawrockiego to nie dowód kompetencji, ale sygnał bezsilności. Prezydent próbuje nadać znaczenie swojej roli, ale w systemie politycznym, gdzie rząd ma stabilną większość, nie ma na to realnej przestrzeni. Zostaje mu więc mówienie – często głośne, czasem ostre, ale zawsze bardziej spektakularne niż skuteczne.

Nie ma nic złego w tym, iż prezydent jest obecny w debacie publicznej. Problem pojawia się wtedy, gdy jego obecność staje się substytutem działania. Wtedy słowa przestają być środkiem komunikacji, a stają się jedynym narzędziem w arsenale. I właśnie to widzimy w przypadku Marka Nawrockiego.

Polska polityka dawno nie miała prezydenta, którego aktywność tak wyraźnie kontrastowałaby z brakiem realnych kompetencji. To sytuacja paradoksalna: im więcej prezydent mówi, tym bardziej uwidacznia się, iż niczego nie może zrobić. A to dla obywateli jest sygnał czytelniejszy niż wszystkie jego konferencje prasowe razem wzięte.

Idź do oryginalnego materiału