Nawrocki jako „geopolityczny gracz”? Propaganda i rzeczywistość

3 dni temu

Debata publiczna w Polsce ma to do siebie, iż często więcej mówi o marzeniach niż o faktach. Ostatnie komentarze publicystów związanych z PiS to podręcznikowy przykład tej zasady. Józef Orzeł, Tadeusz Płużański czy Dorota Kania przedstawiają prezydenta Karola Nawrockiego jako kluczowego partnera Ameryki i jedynego polityka zdolnego do prowadzenia rozmów z Donaldem Trumpem. Ich tezy brzmią jednak nie jak analiza, ale jak rozpaczliwa próba podtrzymania resztek znaczenia obozu PiS.

Według Orła „idzie czas geopolityki, w geopolityce liczy się Ameryka, więc liczy się Nawrocki, a nie Tusk”. Tego rodzaju stwierdzenie jest klasycznym przykładem przeceniania roli prezydenta, który nie posiada ani realnych kompetencji w polityce zagranicznej, ani zaplecza, by takie ambicje realizować. Nawrocki, co najwyżej, uczestniczy w telekonferencjach zorganizowanych przez innych. To premier i jego rząd podpisują wspólne oświadczenia z przywódcami UE, to Tusk prowadzi rozmowy i wypracowuje decyzje, które faktycznie mają konsekwencje.

Oceniając chłodno – prezydent Nawrocki nie jest żadnym „geopolitycznym graczem”. Jest figurą symboliczną, której znaczenie w polityce międzynarodowej kończy się w chwili, gdy kamera gaśnie po jego wystąpieniu.

Komentarze w „Salonie Dziennikarskim” Jacka Karnowskiego nie miały wiele wspólnego z analizą. To raczej desperacka próba narzucenia narracji, w której Tusk jawi się jako „malutki”, a Nawrocki jako polityk obdarzony niemal nadprzyrodzonymi wpływami. Tego rodzaju przekaz służy jedynie mobilizowaniu resztek elektoratu PiS, który coraz wyraźniej traci wiarę w swoją partię.

Sondaże nie pozostawiają złudzeń – poparcie dla PiS szoruje po dnie. Nic więc dziwnego, iż publicyści związani z tym środowiskiem uciekają w fantazje o wszechmocnym prezydencie, który przejął „na życzenie Ameryki” kompetencje od premiera. Problem w tym, iż takie teorie nie wytrzymują zderzenia z faktami.

Pozycję Polski w Europie i świecie buduje rząd Donalda Tuska. To on uczestniczy w pracach Rady Europejskiej, to jego podpis widnieje obok Macrona, Scholza czy von der Leyen pod deklaracjami dotyczącymi Ukrainy. To on koordynuje działania dyplomatyczne, które mają realny wpływ na sankcje wobec Rosji czy na system wsparcia dla Kijowa.

Prezydent Nawrocki w tym układzie jest jedynie dodatkiem, którego znaczenie ogranicza się do wewnętrznej propagandy. Próby przedstawiania go jako równorzędnego partnera Zachodu to nie tylko przesada – to jawne wprowadzanie opinii publicznej w błąd.

Warto zauważyć, iż choćby sami publicyści PiS, chcąc dowartościować Nawrockiego, muszą sięgać po tezę o „słabości Tuska”. To opowieść zupełnie sprzeczna z rzeczywistością. W ostatnich miesiącach to właśnie premier Tusk był jednym z architektów wspólnej deklaracji europejskich przywódców w sprawie gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. To Polska, dzięki jego działaniom, znalazła się w gronie państw wyznaczających kierunek polityki UE wobec Rosji.

Tymczasem Karnowski, Orzeł czy Płużański snują narrację o „malutkim” premierze, który musi odbywać „Canossę” przed Nawrockim. To obraz groteskowy, nieprzystający do realnych układów sił.

Nie sposób nie zauważyć, iż ta narracja ma jedno zadanie: przykryć fakt, iż PiS stracił wpływ na politykę państwa. Utrata władzy oznacza dla tego środowiska nie tylko odsunięcie od decyzyjnych stanowisk, ale i utratę możliwości kształtowania opinii publicznej w oparciu o fakty. Pozostają więc iluzje: opowieści o wielkim prezydencie, o „prztyczkach w nos” wymierzanych Tuskowi przez Trumpa, o rzekomym lekceważeniu ze strony zachodnich przywódców.

Tego rodzaju konstrukcje mają jednak coraz mniejszy zasięg. Odbiorcy, choćby ci przywiązani do PiS, widzą, iż rzeczywistość wygląda inaczej.

Polska polityka zagraniczna nie dzieje się w „Salonach Dziennikarskich” ani w studiach telewizyjnych z udziałem zaprzyjaźnionych publicystów. Polska polityka zagraniczna to decyzje podejmowane w Brukseli, Berlinie, Paryżu i Waszyngtonie – i tam obecny jest Donald Tusk.

Prezydent Nawrocki może być bohaterem wieczornych audycji w mediach PiS, ale nie jest bohaterem sceny międzynarodowej. Próby przedstawiania go w tej roli są nie tylko niepoważne, ale i szkodliwe, bo rozmywają obraz tego, kto w Polsce naprawdę odpowiada za politykę zagraniczną. A fakty są jednoznaczne – odpowiada za nią rząd, nie prezydent.

Idź do oryginalnego materiału