Nawrocki i iluzja wielkiej roli. Polska polityka naprawdę dzieje się gdzie indziej

3 dni temu

W polityce nie wystarczy mówić dużo i podnosić głos. Liczy się skuteczność, wiedza i realna sprawczość. Niestety, prezydent Karol Nawrocki zdaje się mylić konferencję prasową z rzeczywistym udziałem w polityce międzynarodowej. Jego ostatnie wystąpienia po telekonferencji zorganizowanej przez Donalda Trumpa to kolejny przykład na to, jak bardzo przecenia on własne kompetencje i znaczenie.

Rzecznik Rafał Leśkiewicz z dumą poinformował, iż prezydent Nawrocki wziął udział w telekonferencji, w której uczestniczyli m.in. Wołodymyr Zełenski i europejscy przywódcy. Sam fakt obecności został przedstawiony jako sukces – jakby udział w rozmowie był równoznaczny z realnym wpływem na decyzje.

Zacytujmy Leśkiewicza: „Karol Nawrocki podkreślił bardzo wyraźnie, iż dobrym krokiem w kierunku pokoju na Ukrainie jest rozpoczęcie rozmów przez Donalda Trumpa”. To zdanie brzmi jak oczywistość ubrana w nadętą formę. Nikt przy zdrowych zmysłach nie sądzi, iż Putinowi można ufać. Nikt nie ma złudzeń, iż rozmowy z agresorem wymagają ostrożności. Ale prezydent mówi to tak, jakby właśnie odkrył nową zasadę geopolityki.

Nawrocki lubi kreować się na polityka z wizją i wpływami. Tymczasem jego rola jest marginalna. W sprawie Ukrainy, NATO czy przyszłości europejskiego bezpieczeństwa decydujący głos mają rządy, a w Polsce – gabinet Donalda Tuska. To Tusk prowadzi negocjacje, podpisuje wspólne komunikaty z Macronem, Meloni, Scholzem czy von der Leyen. To premier, a nie prezydent, jest realnym graczem w rozmowach o gwarancjach bezpieczeństwa dla Kijowa.

Nawrocki nie ma tej pozycji. Jego słowa są raczej komentarzem do cudzych decyzji niż częścią procesu decyzyjnego. Tym bardziej rażące jest to, iż przedstawia je tak, jakby Polska odgrywała w tej rozmowie rolę centralną. W rzeczywistości prezydent pełni funkcję statysty, który próbuje udawać, iż stoi na środku sceny.

Trudno oprzeć się wrażeniu, iż prezydent i jego najbliżsi współpracownicy nie rozumieją, jak działa współczesna dyplomacja. Leśkiewicz powtarza banały w tonie odkryć epokowych. Nawrocki wygłasza uwagi, które mogłyby być komentarzem telewizyjnego eksperta, nie zaś głową państwa w czasie kryzysu międzynarodowego.

Problem polega na tym, iż Nawrocki otoczony jest ludźmi, którzy utwierdzają go w tym obrazie. Zamiast doradców zdolnych do chłodnej analizy i odwagi powiedzenia „panie prezydencie, to nie tak”, widzimy grupę politycznych lojalistów, gotowych oklaskiwać każde zdanie. W takiej atmosferze łatwo uwierzyć, iż bierne uczestnictwo w telekonferencji to „ważny krok w kierunku pokoju”.

Tymczasem prawdziwa polityka dzieje się gdzie indziej. To rząd Donalda Tuska publikuje wspólne deklaracje z europejskimi przywódcami, to premier koordynuje stanowisko Unii wobec Rosji i Ukrainy. To polski rząd wypracowuje rozwiązania dotyczące sankcji, bezpieczeństwa energetycznego i wsparcia militarnego dla Kijowa.

Porównanie roli Tuska i Nawrockiego jest wręcz bolesne. Premier przedstawia Polskę jako partnera w pierwszym szeregu europejskiej polityki, a jego podpis obok Macrona, Meloni, Scholza czy von der Leyen realnie waży w Brukseli i Waszyngtonie. Prezydent Nawrocki natomiast powtarza oczywistości, kreując się na uczestnika procesów, w których faktycznie nie odgrywa większej roli.

Jeśli spojrzeć chłodno na fakty, to rola prezydenta w tym procesie sprowadza się do dekoracji. Jego słowa nie zmieniają sytuacji na froncie, nie wpływają na decyzje NATO ani UE, nie kształtują amerykańskiej polityki wobec Rosji. Nawrocki przypisuje sobie znaczenie, którego nie ma. To polityczna iluzja, a my – jako obywatele – mamy prawo tę iluzję odrzucić.

Polska nie potrzebuje prezydenta, który przecenia własne kompetencje i myli udział w rozmowie z realnym wpływem. Polska potrzebuje polityków, którzy rozumieją mechanizmy międzynarodowe, budują sojusze i potrafią działać w interesie państwa. Tę rolę dziś pełni rząd Donalda Tuska.

Prezydent Karol Nawrocki może wciąż wygłaszać swoje „podkreślenia bardzo wyraźnie”, ale to nie zmienia faktu, iż prawdziwa polityka dzieje się bez niego. I właśnie dlatego jego słowa należy traktować nie jako głos w debacie, ale jako dowód na to, jak bardzo polityczne otoczenie prezydenta żyje we własnym świecie iluzji.

Idź do oryginalnego materiału