Pewien Rosjanin, mój kiedyś powiedzmy, iż przyjaciel, teraz już tylko znajomy z dawnych i bezpowrotnie minionych czasów, wiekowo mniej więcej mój przedział, zdecydowanie odjechał, to znaczy przeszedł na pozycje narodowo-godnościowo-nacjonalistyczne, co oczywiście u Rosjan nie jest niczym nadzwyczajnym. Podobnie zresztą jak u Polaków, ale to inna sprawa, nie na teraz.
Kiedyś pełna gębą demokrata, wróg sowietyzmu w każdej postaci i z bardzo nieufnym podejściem do pop-patriotyzmu i tak dalej, teraz z wiekiem stał się zdeklarowanym nacjonalistą, rzec można wielkorusem, impregnowanym na jakiekolwiek argumenty, z pretensjami do wszystkich i o wszystko.
W czasie naszej ostatniej rozmowy via jeden z komunikatorów, wyłożył mi swoją filozofię, mówię tu tylko o wątku dotyczącym naszych wzajemnych polsko rosyjskich stosunków, tych tu i teraz, oraz w dalszej nieco perspektywie.
I powiedział mi, skracam całą opowieść, iż w ich rosyjskich duszach, ludzi bezwarunkowo i bezgranicznie kochających swoją „wielką i wspaniałą ojczyznę”, klęska z roku 1920, wciąż głęboko zalega i mierzi i zatruwa i spokoju nie daje, no i iż jedynym wyjściem, żeby to odwrócić, odpędzić złe duchy, poczuć nie lepiej i odzyskać honor jest teraz/jutro/pojutrze, odegranie się, odzyskanie w ten sposób szacunku do samych sobie.
A to oznacza, iż „musimy wam Polakom, spuścić wpierdol, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyliście, dokładnie tym samym miejscu w którym wtedy te 105 lat temu wyście nas poniżali i pozbawili godności”. Tak plus minus powiedział, cytuję z pamięci. „I dokonamy tego i nikt nam nie przeszkodzi”, dodał. A potem – mówił – nieco odpoczniemy, napoimy swoje konie w Wiśle, czołgi dotankujemy i ruszymy dalej, żeby zatrzymać się na Odrze. Bo taki jest nasz interes, takie jest nasze być albo nie być. Chcemy – mówił – odzyskać to co nasze, co nam się należy za te wszystkie upokorzenia. Co dalej, zobaczymy. Ale nie bój się, ciebie po starej naszej znajomości postaram nie jakoś ochronić. Tak to w sumie wyglądało, pożegnaliśmy się chłodno, nie wiem czy nie na zawsze.
Zakładam, iż w jego głowie coś dokumentnie się już poprzestawiało i iż nie ma na to niestety lekarstwa. Szkoda, bo był czas, iż go choćby lubiłem. To smutne, bo to kiedyś był naprawdę spoko facet, jak nie Rosjanin; studiowaliśmy przez pewien czas na tej samej uczelni, choćby przez pół roku mieszkaliśmy w jednym pokoju, więc co nico się poznaliśmy. I wierzyć mi się wprost nie chce, iż ten kiedyś światły i otwarty na świat facet, teraz tak odjechał. Światły powtarzam, a nie jakiś ograniczony prostak z głębokiej Syberii. I żadnym pocieszeniem nie jest, iż ani on pierwszy ani ostatni Rosjanin któremu tak bardzo popierdoliło się w głowie. Jest ich tylu, iż tego choćby wytruć się nie da.