Rok, który dobiega końca, miał być dla Jarosława Kaczyńskiego czasem przeczekania. Lider Prawa i Sprawiedliwości liczył, iż utrata władzy okaże się chwilową anomalią, a prawica – jak wielokrotnie w przeszłości – znów ustawi się w jednym szeregu pod jego przywództwem. Stało się jednak inaczej. Paradoksalnie to właśnie mijający rok uczynił Kaczyńskiego największym politycznym przegranym: stracił monopol na polską prawicę, a we własnej partii coraz wyraźniej słychać pytanie nie „czy”, ale „kiedy” odejdzie.
Przez lata Kaczyński był nie tylko liderem PiS, ale także hegemonem całego prawego skrzydła sceny politycznej. Mniejsze formacje albo znikały, albo stawały się satelitami. Tym razem mechanizm nie zadziałał. Prawica zaczęła się fragmentaryzować w sposób, którego nie da się już sprowadzić do kontrolowanego konfliktu. Konkurencja nie jest jedynie personalna czy programowa – jest pokoleniowa i kulturowa. Nowi liderzy mówią innym językiem, adresują inne lęki i ambicje, a przede wszystkim nie czują wobec prezesa historycznego długu.
Utrata monopolu to dla Kaczyńskiego cios fundamentalny. Jego siła zawsze brała się z prostego rachunku: kto chce rządzić po prawej stronie, musi przejść przez PiS. Dziś ten rachunek przestał obowiązywać. Prawica stała się polem rywalizacji, a nie jednolitym blokiem. choćby jeżeli PiS wciąż pozostaje największą partią opozycyjną, nie jest już jedynym punktem odniesienia. A polityk, który przez dekady był rozgrywającym, musi nauczyć się życia w roli jednego z wielu graczy.
Jeszcze boleśniejsze dla prezesa są jednak nastroje wewnątrz własnej formacji. Oficjalnie panuje dyscyplina, a publiczne deklaracje lojalności płyną szerokim strumieniem. Prywatnie coraz częściej słychać jednak westchnienie ulgi na myśl o zmianie. „Partia nie może wiecznie żyć przeszłością” – mówi jeden z doświadczonych polityków PiS. Inny dodaje: „Bez zmiany przywództwa nie odzyskamy zdolności koalicyjnej”. To nie są już głosy marginesu, ale symptom szerszego zmęczenia.
Kaczyński pozostaje politykiem o ogromnym instynkcie i doświadczeniu, ale choćby jego zwolennicy przyznają, iż model zarządzania partią się wyczerpał. Centralizacja decyzji, manualne sterowanie konfliktami i nieufność wobec młodszych kadr sprawdzały się w czasach marszu po władzę. W opozycji stają się balastem. Partie nie wygrywają wyborów samą pamięcią dawnych zwycięstw, a prezes, który nie dopuszcza realnej debaty o przyszłości, skazuje swój obóz na dryf.
Największą porażką Kaczyńskiego w mijającym roku nie jest jednak pojedyncze wydarzenie czy sondażowy dołek. Jest nią utrata aury nieuchronności. Przez lata wierzono, iż PiS – a więc i jego lider – zawsze wróci. Dziś ta wiara słabnie. Prawica zaczyna wyobrażać sobie świat po Kaczyńskim, a to w polityce moment przełomowy. Gdy wyobraźnia wyprzedza fakty, zmiana staje się tylko kwestią czasu.
Oczywiście prezes wciąż trzyma w rękach partyjne struktury i formalną władzę. Ale polityka to nie tylko statuty i kongresy. To także emocje, nadzieje i ambicje ludzi, którzy chcą wygrywać, a nie tylko wspominać. jeżeli lider przestaje być gwarantem przyszłych zwycięstw, choćby największe zasługi z przeszłości nie wystarczą.
Dlatego właśnie ten rok można uznać za najgorszy w długiej karierze Jarosława Kaczyńskiego. Nie dlatego, iż przegrał jedno głosowanie czy stracił stanowisko. Przegrał coś znacznie ważniejszego: przekonanie, iż bez niego prawica nie ma życia. A polityk, który traci monopol na wyobraźnię własnego obozu, zaczyna przegrywać naprawdę.

5 godzin temu













