Od 15 marca – kiedy to sędzia federalny nakazał rządowi wstrzymać wywózkę „nielegalnych przestępców” (wyrażenie Trumpa) do więzień w Salwadorze – obserwujemy największe w historii USA starcie między dwoma z trzech filarów państwa – władzą wykonawczą (Trump, DOGE) a sądami federalnymi. Na czele tych ostatnich stoi dziewięcioosobowy Sąd Najwyższy, gdzie dominują republikanie. Czy będą chcieli i czy są w stanie przeciwstawić się prezydentowi, który mianował troje z nich?
Spór między sądami a Trumpem dotyczy w tej chwili trzech kwestii: deportacji nielegalnie przebywających w kraju przestępców (oraz tych, którzy są z nimi myleni), masowych zwolnień pracowników federalnych w urzędach państwowych oraz kwestii niezależności amerykańskich uniwersytetów. Za faktyczne wykonywanie wyroków sądu odpowiada United States Marshals Service, czyli oficerowie federalni. Ci jednak podlegają rozkazom prezydenta, który wybiera ich przywódcę. Marshall Service jest de facto przedłużeniem Departamentu Sprawiedliwości, agencji głęboko zdominowanej przez Trumpa.
Powołując się na prawo wojenne z XVIII wieku, rząd masowo wysyła domniemanych członków gangów, np. MS-13, do więzienia w Salwadorze, któremu płaci za ich utrzymanie około 20 tys. dolarów rocznie za osobę. W sobotę 19 kwietnia Sąd Najwyższy zablokował dalsze deportacje, decydując, iż każdy z przyszłych deportowanych ma prawo do obrony przed amerykańskim sądem. To nowe postanowienie nie zmieni jednak losu tych 260 osób, które już wysłano, choćby jeżeli aresztowano je przez pomyłkę. Przepadli – mówi rząd.
W takiej sytuacji znajduje się Kilmar Abrego García, który do żadnego gangu nie należy i który – pomimo decyzji sądu, żeby sprowadzić go z powrotem – wciąż tkwi w salwadorskim więzieniu. Jego sprawa i jej zakończenie będzie jedną z najważniejszych prawnych decyzji we współczesnej Ameryce. Media nie były w stanie trafić na ślad kryminalnej aktywności aż 75 proc. deportowanych, a pretekstem do deportacji mogą być tatuaże albo kontakty w telefonie. Może być nim też twój szkolny kolega, który dołączył do gangu, a którego wciąż masz w znajomych na Facebooku.
Decyzje Sądu Najwyższego, swoją drogą, nie przychodzą łatwo. W sprawie deportacji sędziowie Samuel Alito i Clarence Thomas pisemnie zakwestionowali decyzję większości, twierdząc, iż blokowanie prawa wojennego jest „wątpliwe” z punktu widzenia prawa. Tymczasem Trump już przebąkuje o tym, iż chciałby również deportować przestępców, którzy są obywatelami USA. Podczas zeszłotygodniowego spotkania z prezydentem Salwadoru Nayibem Bukele prezydent wspomniał o takiej możliwości.
Sąd federalny zablokował też odebranie pozwolenia na pobyt w USA pięciuset tysiącom obywateli Kuby, Haiti, Wenezueli i Nikaragui, którzy uciekli przed prześladowaniami w swoich krajach.
Przepychanki między Trumpem a sądami dotyczą również masowych zwolnień pracowników federalnych. Sędzia federalny zablokował na przykład próbę zwolnienia półtora tysiąca pracowników Federalnego Biura Ochrony Konsumentów. Na cenzurowanym znajduje się w tej chwili Departament Stanu, bo administracja zamierza zakończyć wszystkie operacje w Afryce i zamknąć oddziały zajmujące się zmianą klimatu, uchodźcami i prawami człowieka.
Pod ostrzałem są amerykańskie uniwersytety – prywatne, ale korzystające z grantów od państwa. Columbia University skapitulował i zgodził się na ograniczenie studenckich protestów i czystki na Wydziale Studiów Bliskowschodnich, dzięki czemu uniknął redukcji rządowych dotacji. Drugi w kolejce był Harvard. Administracja Trumpa zażądała, by uczelnia zaczęła monitorować swoich przyszłych studentów z zagranicy, zmodyfikowała programy nauczania i zlikwidowała działania związane z promowaniem wielokulturowości. Rząd zaczął się również domagać od Harvardu danych dotyczących w tej chwili studiujących, jeżeli przyjechali oni z zagranicy.
Harvard zdecydował się postawić i wytoczył administracji proces. Na podobną rozgrywkę szykuje się University of Indiana, tworząc koalicję i wspólny front z osiemnastoma innymi uczelniami. Wszystko to odbywa się w kontekście i pod pretekstem antysemityzmu rzekomo szerzącego się na prestiżowych uczelniach. Jest to zarazem atak na wolność słowa. Rząd pokazuje, iż jest w stanie aresztować każdego, kto powie coś nie tak na amerykańskiej ziemi.
Administracji pomagają w tym skrajnie proizraelskie organizacje, takie jak anonimowa strona Canary Mission, która zbiera informacje o „antysemitach” dla Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Polowanie na zagranicznych studentów, choćby tych, którzy posiadają tzw. zieloną kartę, czyli status rezydenta, lub choćby kończą proces naturalizacji, trwa. Studenci nagle się dowiadują, iż ich wiza została odwołana. Aresztowani nie znają postawionych im zarzutów i nie mają prawa do samoobrony. Ludzie na wizach w USA, choćby na zielonej karcie, boją się wyjechać na wakacje czy w odwiedziny do państw swojego pochodzenia. Co to oznacza dla przyszłości Stanów? Z czasem na pewno odpływ talentu do Europy, Korei Południowej lub Japonii. O swoją karierę i wolność zaczynają obawiać się choćby długoletni prawnicy imigracyjni.
Szef Departamentu Stanu Marco Rubio nakazał swoim pracownikom przeglądanie mediów społecznościowych zagranicznych studentów, którzy aplikują o wizę studencką, i tych, którzy w ostatnich dwóch latach byli w Gazie, choćby w celach humanitarnych. Urząd Imigracyjny domaga się od rządu 45 miliardów dolarów i zatrudnił założoną przez walczącego z lewicą miliardera Petera Thiela firmę Palantir, która ma szpiegować imigrantów dzięki AI.
Niezależność tracą także wielkie firmy prawnicze, które służyły członkom poprzedniej administracji – ich Trump nie cierpi szczególnie. Przykładem jest Susman Godfrey, jedna z dziewięciu dużych kancelarii prawniczych, które w ramach pokuty obiecały bezpłatnie obsługiwać sprawy przekazywane im przez administrację. Część kancelarii postanowiła stanąć okoniem i walczyć w sądzie.
Ameryka Trumpa rzadko udziela komuś azylu. Sędziowie w Nowym Meksyku czy w Teksasie blokują sto procent aplikacji. W połowie maja dowiemy się również, co Sąd Najwyższy myśli o propozycji Trumpa, żeby znieść prawo, które wszystkim urodzonym na amerykańskiej ziemi przyznaje obywatelstwo USA. jeżeli Trump dopnie swego, może na zawsze zmienić oblicze Ameryki jako kraju imigrantów.
Inna ważna rozgrywka odbywa się między Rezerwą Federalną a prezydentem. Chodzi o to, iż szef rezerwy Jerome Powell nie chce obniżyć stóp procentowych, wskazując na niebezpieczną politykę gospodarczą Trumpa. „On zawsze działa za późno i robi za mało. Nie jestem z niego zadowolony” – powiedział Trump. jeżeli Powell zostanie usunięty, będzie to oznaczać koniec niezależności amerykańskiego banku centralnego.
Co jeszcze wymyślił ostatnio prezydent? Zniesienie podatku dochodowego i zastąpienie go dochodami z ceł. Byłby to dokładnie ten błąd, który w końcu XVIII wieku zmusił niewydolne, samodzielnie stany do federalnego zjednoczenia i przyjęcia wspólnej, amerykańskiej konstytucji.