Chciałbym jeszcze zdążyć przed ciszą wyborczą, więc po raz ostatni już wyrażę poparcie dla Adriana (na na na, na na na) oraz być może nie po raz ostatni przeproszę za ten swój niemądry apel, żeby nie kandydował. Wszystko poszło inaczej niż się spodziewałem, zamiast kłótni wyszła synergia, lewicy (jako całości) tylko przyrosło.
Jak każdy publicysta, który palnął głupotę, będę się jednak upierać, iż w jednej sprawie miałem rację. W grudniu, gdy pisałem ten apel, media były pełne polityków lewicowych, którzy szlochali iż ich oszukano. Apelowałem wtedy, żeby to jak najszybciej przepracować, bo choćby sympatycy nie chcą słuchać takich rzeczy.
No i stał się cud, z polską szlachtą polski lud, w kampanii nie było już słychać takich animozji. Może na tajemniczej „leftawce” (do dziś nie wiem co to i gdzie to!) były jakieś kłótnie między zandbergistami a biejatystami, ale nie widziałem ich w mojej części internetu. A przecież teoretycznie podział przebiega dokładnie przez moją banieczkę.
Rozumiem racje tych, którzy chcą chronić koalicję 15 października jako mniejsze zło – podzielam je na tyle, żeby tak głosować w drugiej turze. Ale są też racje tych, którzy nie chcą się już więcej wstydzić za rząd (a zwłaszcza za tzw. „lewicowych” ministrów w rządzie). Zwolennikom obu racji udało się do ostatniego tygodnia „pięknie różnić”, bez awantur i wypominek.
„Gazeta Wyborcza” uraczyła nas kolejną antylewicową śmierdziuchą, tradycyjnie serwowaną przed każdymi wyborami – tym razem pióra kolegi Gruszczyńskiego. Pod pięknym tytułem „Mówią o nim: idealista, który zdradził. Kim jest Adrian Zandberg?”, autor usiłował do czegoś się przychrzanić, ale bardzo charakterystyczne jest to, czego w tym tekście nie ma – napaści Biejat na Zandberga (albo odwrotnie).
Najmocniejsze co Gruszczyńskiemu się udało znaleźć, to wypowiedzi anonimowych „współpracowników Czarzastego” i nieanonimowego ministra Szejny. Że zacytuję ciocię Wiki: „W związku z kontrowersjami po medialnych doniesieniach o nadużywaniu alkoholu oraz nieprawidłowościach przy rozliczaniu tzw. kilometrówek i prowadzonym postępowaniem prokuratorskim, 26 marca 2025 został wysłany na urlop wypoczynkowy, którego długość — jak podkreśla MSZ — uzależniona jest od wyjaśnienia sprawy”.
Takich „współpracowników Czarzastego” i tak trzeba się pozbyć z lewicy, bo są betonową kotwicą, a nie lokomotywą. Na szczęście wspólną listę lewicową w 2027 układać będą biejatyści z zandbergistami, oczywiście uwzględniając wielkodusznie kilka miejsc na liście dla zwolenników Senyszyn (proporcjonalnie do jej wyniku).
Odwieczne pytanie „jak można budować lewicę bez lewicowych mediów” chyba ląduje już na śmietniku historii, razem ze sweterkami Czarzastego (pamiętajmy: według nowych zasad segregacji, już nie do zmieszanych tylko do PSZOK!). Media tracą na znaczeniu, można działać wbrew nim wszystkim.
Jajako nieważny mały człowieczek mogę sobie pozwolić na wybredność, iż nie rozmawiam z tymi i tamtymi, ale Zandberg pewnie jednak nie. Musi się pojawiać u tych wszystkich Stanowskich, do których ja bym za żadną kasę – ale wygląda na to, iż radzi sobie z tym całkiem dobrze.
Jak widać, spoglądam w przyszłość z pewnym optymizmem. Mam nadzieję, iż z wyborów w 2027 wyłoni się centrolewicowa koalicja, którą tworzyć będą jakieś post-libki (Koalicja Jeszcze Bardziej Obywatelska, która wchłonie resztówkę po Hołowni?) razem z jeszcze nowszą lewicą.
Wszystko tu zależy jednak od tylu czarnych łabędzi, iż nie da się nic prognozować. Może Polacy jednak okażą się tak głupi, iż wybiorą kumpla gangsterów? Albo podczas debaty w TVP (której oczywiście jak zwykle nie zamierzam oglądać) jednak Biejat z Zandbergiem się o coś pokłócą? A może jednak Putin najedzie na Suwałki?
Któż to wie. Ja w każdym razie jak zwykle zamierzam głosować zgodnie z ideologią wokizmu, łołkizmu i lolkizmu, co czego i Państwa namawiam.