Za każdym razem, gdy ktoś próbuje cię przekonać, iż Nawrocki w sprawach społecznych ma bliższą lewicy wrażliwość, kandydat PiS-u dostarcza kolejny dobitny dowód na to, iż w sercu walca grają mu Korwin z Mentzenem. W odpowiedzi na każdą opowieść o tym, iż kandydat KO to w rzeczywistości socjaldemokrata dbający o prawa człowieka, Trzaskowski wyskakuje z kolejną wypowiedzią o tym, jak to nienawidzi podatków, gorąco wspiera łamanie prawa azylowego, i uważa, iż Ukraińcy mają w Polsce za dobrze.
REKLAMA
W całym tym festiwalu prześcigania się o to, komu dalej do lewicy, próby odpowiedzi na pytanie "który z kandydatów jest bardziej prospołeczny/mniej groźny" są drogą donikąd.
Nie dlatego, iż odpowiedzi nie da się ustalić - nie ma żadnej kwestii, w której poglądy Nawrockiego byłyby na lewo od poglądów Trzaskowskiego. Są drogą donikąd, bo żaden z nich nie widzi najmniejszego sensu w zabieganiu o głosy lewicowego elektoratu - Nawrocki dlatego, iż wie, iż takimi staraniami więcej straci niż zyska, a Trzaskowski dlatego, iż jest przekonany, iż lewicowi wyborcy i tak na niego zagłosują. A jeżeli nie, to są po prostu zdrajcami ojczyzny, i to na nich będzie można zrzucić winę za ewentualną porażkę.
Przekonanie, iż Nawrocki jest lepszą opcją, bo jako prezydent sam przecież nie wprowadzi wymarzonej przez siebie skrajnie konserwatywnej wizji państwa wyznaniowego, ale za to może będzie wetował antyspołeczne ustawy rządu Tuska, jest naiwne.
Po pierwsze, jeżeli kandydat PiS-u zostanie prezydentem, to Jarosław Kaczyński spędzi dzielące nas od kolejnych wyborów parlamentarnych dwa lata na próbach odzyskania elektoratu Konfederacji. Nie na dawaniu Bosakowi i Mentzenowi prezentów w postaci utwierdzania skrajnie prawicowych wyborców, iż PiS to socjalizm, a tylko Konfederacja reprezentuje prawdziwy konserwatyzm.
Po drugie, choćby jeżeli Nawrocki miałby zawetować coś na złość Tuskowi, to nie będzie miał żadnych oporów, by podpisywać dokładnie takie same (lub jeszcze groźniejsze) inicjatywy dążące do cięcia wydatków państwa, które wprowadzać będzie po 2027 r. prawdopodobny rząd koalicyjny PiS-u i Konfederacji.
I tu przechodzimy do clou. W decyzji o tym, czy z lewicowej perspektywy lepsza byłaby wygrana Nawrockiego czy Trzaskowskiego, kluczową rolę powinna odegrać refleksja, który scenariusz wzmocni lewicową stronę sceny politycznej, a który ją osłabi.
Moim zdaniem odpowiedź jest prosta.
Co jeżeli wygra Nawrocki?
Wybór Karola Nawrockiego na urząd prezydenta to gwarancja wzmocnienia hegemonii dychotomii "PiS kontra PO" w debacie publicznej na co najmniej kolejne dwa, a najprawdopodobniej pięć lat. Czyli scenariusz, którego jedynymi beneficjentami są duopol PO-PiS oraz Konfederacja.
W sytuacji, w której w Pałacu Prezydenckim Andrzeja Dudę zastępuje Nawrocki, czeka nas ze strony obozu rządowego festiwal wymówek ("nic nie możemy, bo prezydent zawetuje") oraz szantażu moralnego ("wszyscy ludzie dobrej woli - głosujcie na nas, bo inaczej czeka was dyktatura Kaczyńskiego, tym razem ramię w ramię z Bosakiem, Mentzenem i Braunem").
Straszenie PiS-em może co prawda nie starczać na wygraną w wyborach prezydenckich, ale wciąż doskonale betonuje "proeuropejską" stronę sceny politycznej, pozwala na sprawne marginalizowanie innych partii i całkowicie wyjaławia debatę publiczną, bo zamyka przestrzeń na jakąkolwiek dyskusję o tym, jakiego państwa i społeczeństwa chcemy.
Kończy się to tym, iż jedyną alternatywą dla osób, które nie chcą ani PiS-u, ani PO, jest Konfederacja. Co doskonale pokazały wyniki pierwszej tury wyborów.
Czytaj także:
Kandydat z teflonu. Wyborcy wysłali istotny sygnał
Co jeżeli wygra Trzaskowski?
Wobec zaskakująco dobrego wyniku Adriana Zandberga w pierwszej turze wyborów prezydenckich i tego, iż o Partii Razem stało się na tyle głośno, iż jej przekaz zaczął przebijać się w debacie publicznej, wygrana Rafała Trzaskowskiego daje znacznie większe nadzieje na powstrzymanie procesu, w ramach którego duopol PO-PiS dryfuje w stronę przyszłego triumwiratu PO-PiS-Konfederacja.
jeżeli Trzaskowski zostanie prezydentem, to rząd Tuska nie będzie miał żadnych wymówek, by nie realizować swoich obietnic. Nie będzie mieć też swojego najskuteczniejszego straszaka używanego do dyscyplinowania elektoratu.
Jasne, zagorzali medialni kibice Koalicji Obywatelskiej będą oczywiście robić dalej wszystko, by przekonać wyborców, iż stawką następnych (i wszystkich kolejnych) wyborów jest "uratowanie Polski przed Kaczyńskim". Jednak skuteczność ich przekazu wśród osób nienależących do twardego elektoratu KO będzie coraz niższa, a przestrzeń, w której przebić mogą się krytyczne wobec rządu głosy - inne niż te reprezentujące skrajną prawicę i ksenofobiczny nacjonalizm - będzie nieporównywalnie większa.
To dla lewicowych formacji politycznych znacznie lepsza rzeczywistość, niż ta, w której są zewsząd atakowane, iż w obliczu walki o uratowanie "ostatniego bezpiecznika", który stoi między nami a faszyzmem, te odmawiają karnego stanięcia w szeregach fanklubu KO.
Przejmowanie przez rząd Tuska i samego Rafała Trzaskowskiego coraz bardziej radykalnie ksenofobicznej i antyspołecznej narracji, w której jednocześnie walka o prawa kobiet i mniejszości jest spychana na margines, jest z naturalnych powodów nieakceptowalna dla wielu lewicowych wyborców.
Odpowiedzią na stojący przed nimi dylemat wyborczy nie jest ani fantazjowanie o tym, iż Nawrocki będzie w Pałacu Prezydenckim "prospołeczną twarzą PiS-u" (bo nie będzie), ani przekonywanie się w duchu, iż Trzaskowski jest bardziej lewicowy, niż pokazuje to w kampanii, więc "Rafał będzie lepszym prezydentem niż jest kandydatem" (zazdroszczę optymizmu).
To, czym powinni się kierować w niedzielę, to refleksją nad tym, czy przesuwanie debaty publicznej na lewo będzie łatwiejsze w wypadku wygranej Trzaskowskiego, czy kiedy prezydentem zostanie Nawrocki. Nie widzę scenariusza, w którym to druga z tych opcji miałaby lepiej rokować.
Czytaj także:
Niebezpieczna gra. Trzaskowski stawia wszystko na jedną kartę
jeżeli nic się nie zmieni, to za dwa lata Konfederacja będzie mogła sobie wybierać z kim stworzy rząd - z PiS-em czy Koalicją Obywatelską. Nie mam wątpliwości, iż obie strony duopolu byłyby do takiej koalicji z Mentzenem i Bosakiem jak najbardziej gotowe. Jedyne, co może nas ustrzec przed taką przyszłością, to wiarygodna prospołeczna, proeuropejska, prodemokratyczna alternatywa.
Wygrana Trzaskowskiego zwiększa szanse, iż uda się takiej alternatywie przebić. Wygrana Nawrockiego tylko wzmocni duopol i żywiącą się od lat na społecznym buncie wobec niego Konfederację.