Na imię miała Lizawieta, a następny będzie Janusz

jacekh.substack.com 5 miesięcy temu

Emocje nieco opadły, więc można spróbować porozmawiać racjonalnie. Mniej więcej miesiąc temu sprawca wyszedł nocną porą z domu z zamiarem obrabowania kogoś. Zabrał nóż i kominiarkę. Z Mokotowa pojechał do centrum Warszawy, gdzie dopadł samotną dziewczynę. Sprawca nie miał hamulców, rabunek przerodził się w duszenie i gwałt. Nieprzytomna naga dziewczyna przeleżała kilkadziesiąt minut na zimnie i ostatecznie zmarła.

Straszna historia, straszny czyn, ale jeszcze straszniejszy jest brak zrozumienia istoty problemu, a choćby wyglądające na celowe jego zaciemnianie przez media i różne organizacje. A bez adekwatnego rozeznania niemożliwe jest zapobieganie wystąpieniu podobnych wydarzeń w przyszłości. Dosyć dobrze odzwierciedla skrzywioną wrzawę medialną artykuł zatytułowany „Miała na imię Liza”, który ukazał się w tygodniku Polityka nr 12 (3456). Dziwne zboczenie z zasadniczego tematu pokazuje już sam podtytuł artykułu: „Dlaczego właśnie Białorusinka zamordowana w centrum Warszawy stała się symbolem obrony praw kobiet w Polsce”. Przebudzona autorka Martyna Bunda nie dostrzega absurdu wiejącego z jej tekstu.

No właśnie. Co ma jedno do drugiego. Co prawo do aborcji czy choćby przemoc domowa mają wspólnego z bandytyzmem na ulicach? Nie wiadomo, aby sprawca dopuszczał się przemocy wobec swojej partnerki. Ten człowiek nie awanturował się w domu, spokojnie wyszedł do pracy. Zabrał z domu kominiarkę, nóż i poszedł rabować. Wybrał młodą kobietę, bo była łatwą ofiarą. Jednak równie dobrze taką łatwą ofiarą mógł się stać brzuchaty facet po pięćdziesiątce. Opierając się napastnikowi, mógł zarobić kosą i wykrwawić się na śmierć. Zamiast Lizawiety umarłby Janusz. I co wtedy, czy też stałby się ikoną jakichś protestów? Raczej po prostu nikt by się o niego nie upomniał, ale czy byłby gorszą ofiarą a jego śmierć mniej ważna?

I tutaj dochodzimy do sedna, do wątku, którego nikt nie poruszył. Wszystko to stało się w ścisłym centrum Warszawy, nie w zakazanej ciemnej uliczce na peryferiach. To do centrum sprawca się skierował, aby rabować, a ponieważ wybrał się jak do pracy, można domniemywać, iż nie był on amatorem i robił tak częściej. Z tego wynika prosty wniosek, iż ulice choćby centrum stolicy nie są bezpieczne nocą. Problemem, który należy rozwiązywać, nie jest w tym wypadku „trybunał Julii Przyłębskiej” i jego decyzje, ani stanowisko prezydenta Dudy, czy choćby Hołowni, ale zapewnienie bezpieczeństwa na ulicach. A to jest zadanie dla policji, gdyż aby ulice były bezpieczne, powinny być patrolowane przez policjantów, zwłaszcza nocą.

Patroli żywych funkcjonariuszy policji nie zastąpi „infrastruktura” ani Straż Miejska. Straż Miejska po pierwsze nie jest służbą taką jak policja. Nazywani bywają służbą mundurową, ale działają na podstawie odmiennych przepisów. To są bardziej urzędnicy niż funkcjonariusze. Wyjaśniła to na przykład odpowiedź MSWiA z 2008 roku na interpelację w sprawie nierównego traktowania w przypadku przechodzenia na emeryturę. Stan jest taki, iż SM na ogół nie pracuje po nocach i w dni wolne, więc trudno liczyć na nocne patrole. Ponadto strażnicy rzadko są skłonni do angażowania się tam, gdzie mogą sami oberwać. Ich wyszkolenie też nie dorównuje policyjnemu. SM powstają w celu poprawy samopoczucia władców samorządowych, którzy dzięki niej czują się ważniejsi, a po bliższym przyjrzeniu się ich zadaniom i działaniu można dojść do wniosku, iż działają częściej przeciwko obywatelom niż dla nich.

Także monitoring nie będzie zapobiegał przestępstwom, tak jak nie zapobiegł tym razem. Wyjątkowo został wykorzystany do szybkiego ujęcia sprawcy, bo odbyło się to na zamówienie polityczne, ale to stało się już po fakcie. Większość monitoringu jest instalowana w celu ochrony mienia, a raczej późniejszej możliwości uzyskania odszkodowania od ubezpieczyciela. Policja sięga po nagrania rzadko, czasem nie robi tego choćby wobec oczywistej możliwości i potrzeby oraz wyraźnych żądań rodzin ofiar. O takich historiach słyszymy często. Z kolei tak zwany monitoring miejski, to odfajkowanie problemu. Jeszcze za poprzedniego Tuska, gdy w Warszawie w 2012 roku otwarto Centrum Bezpieczeństwa przy ulicy Młynarskiej, wybrała się tam telewizja regionalna TVP3. Zapamiętałem nagrany wtedy program, gdyż był bardzo poruszający i zarazem pouczający. Powinien być pokazywany za każdym razem, gdy ktoś opowiada o rzekomym wpływie monitoringu na poprawę bezpieczeństwa.

Pokazano spore pomieszczenie wypełnione rozmaitym sprzętem. Przed ścianą monitorów siedział pan wykazujący bliskie pokrewieństwo z purchawką i z dumą prezentował kosztowną technikę. Migały kolejne monitory pokazujące różne punkty miasta. Nagle coś się zaczęło dziać, na jednym z nich widać było, jak grupka osiłków okłada samotnego przechodnia. Pan Strażnik Miejski się niezwykle pobudził i zaczął żywo komentować. — Patrzcie państwo! Chuligani biją człowieka. Pięciu na jednego i nikt nie reaguje. Co za ludzie! Co za znieczulica!

I tyle byłoby o przydatności monitoringu w zapobieganiu przestępstwom. Nikt nie reaguje, także pan siedzący przed monitorami. Zresztą choćby jakby natychmiast wysłał patrol wyjątkowo działający w weekendy, to i tak byłaby to musztarda po obiedzie. Pięć minut i było po zajściu, można było wysłać karetkę, ale tego też nie zrobiono. Pobity wstał, więc niech idzie sam na izbę przyjęć. Wszechobecne kamery nie służą poprawie naszego bezpieczeństwa tylko inwigilowaniu nas. Łatwo może się o tym przekonać każdy, kto ośmieli się umieścić gdzieś hasło niezgodne z poprawnością polityczną. Także patrole SM są mało przydatne. Zajmują się głównie parkowaniem, a w weekendy jest ono chwilowo jeszcze bezpłatne, więc po co? Na stronie Stołecznego Centrum Bezpieczeństwa znajdujemy jego godziny pracy: poniedziałek - piątek: 8.00 - 16.00. Potem bezpieczeństwo ma wolne. Co prawda Miejskie Stanowisko Kierowania pełni całodobowe dyżury pod numerami telefonów: 19 656, 22 443 01 12, faks 22 443 03 18, ale nie wydaje się to dużo jak na Warszawę.

Wspomniane przez pana od monitorów reagowanie przechodniów na akty przemocy jest sprawą pod wieloma względami wątpliwą. Mało kto się odważy przeciwstawić uzbrojonemu sprawcy lub agresywnej bandzie. Zresztą w Polsce, jak i w wielu innych krajach sądy bez zrozumienia podchodzą do samoobrony obywatelskiej. Można odpowiadać karnie za uszkodzenie napastnika albo za sam udział w bójce. I wtedy jakoś nikt nie analizuje zapisów monitoringu w celu określenia, kto był napastnikiem, a kto napadniętym. Zgodnie z prawem do walki z przestępcami na ulicach powołana została policja i to ona powinna się z tego zadania wywiązywać. Tymczasem w tej dziedzinie jest od lat z wielu powodów bardzo źle. Pewne objawy zewnętrzne możemy zaobserwować sami. W centrum Warszawy patrole policyjne chodzą tylko za dnia. Są to na ogół bardzo młodzi ludzie bez doświadczenia, może praktykanci, którzy na dokładkę nie znają miasta. Staje się to oczywiste, gdy ktoś zapyta ich o drogę. Dalej od centrum patroli nie widujemy.

Niemniej jednak walka z bandytyzmem jest zadaniem policji, a wskazywanie przez obecną władzę na poprzednią nie powinno mieć miejsca. Ci, którzy wygrali wybory i przejęli władzę, odpowiadają teraz za nasze bezpieczeństwo, a nie ktoś inny. Władze miasta też mają tu sporo do powiedzenia. Mogą współpracować z policją lepiej lub gorzej. Na przykład w wielu dzielnicach miast brakuje stałych posterunków. Kiedyś były, ale zniknęły tam, gdzie znajdowały się w lokalach niebędących własnością policji tylko miasta. Po prostu podniesiono czynsze i lokale stały się zbyt drogie. Podobnie na dworcach kolejowych, gdzie wiele komisariatów dworcowych nie wytrzymało nowych czynszów narzuconych przez właścicieli obiektów. Obiekty mają zarabiać, a kosztów społecznych nikt nie liczy.

Gdy sprawy w dalszym ciągu będą toczyły się w tym kierunku, osiągniemy stan jak w wielu miastach USA, gdzie burmistrzowie i policja pouczają obywateli, aby pozostawiali kluczyki od samochodu blisko drzwi wejściowych mieszkania, bo przestępcy może się tym zadowolą i sobie pójdą. Wytoczyli także sprawy sądowe kilku producentom samochodów o to, iż ich marki są często kradzione, więc pewnie producent źle je zabezpiecza. Nowy York daleko odszedł od stanu z czasów burmistrza Rudolpha Giulianiego, za którego rządów przestępczość spadła wielokrotnie. To minęło bezpowrotnie pod rządami przebudzonych Demokratów. Od dosyć dawna również w Polsce policja stosuje „system rejestrowy”, polegający na tym, iż zgłoszone przestępstwa są rejestrowane i tyle. Policja arbitralnie orzeka o małej ich szkodliwości i nie wdraża śledztwa. Bo po co, i tak nie znajdzie sprawców.

Traf chciał, iż gdy napisałem już większość tego tekstu, w najnowszym numerze tygodnika Przegląd nr 13 (1264) ukazał się tekst Andrzeja Sikorskiego zatytułowany „Generał po przejściach” zainspirowany kontrowersjami w sprawie powołania nowego komendanta głównego policji. Przedstawiając karierę generała policji Michała Domaradzkiego, autor pisze:

Jesienią 2014 r. został komendantem stołecznym policji, czyli szefem najważniejszej i najbardziej wymagającej jednostki w Polsce. W ciągu niecałego roku udało mu się zwiększyć liczbę patroli, przez co spadła przestępczość. Zmniejszyła się też liczba wypadków drogowych. Zasługą Domaradzkiego było to, iż znaczna część nowo przyjmowanych policjantów pochodziła z Warszawy i okolic, co już na starcie zwiększało ich efektywność, bo znali miasto.

W lipcu 2015 r. Domaradzki, mając zaledwie 42 lata, został najmłodszym policyjnym generałem. Generalską szablę odebrał z rąk prezydenta Komorowskiego. Być może to spowodowało, iż nowa władza nie miała dla wyróżniającego się dowódcy litości.

Można dodać, iż obecna władza też nie ma. Premier Tusk, aby nie narażać się PiS, wybrał Marka Boronia, który od grudnia 2023 pełnił już obowiązki komendanta głównego po dymisji niesławnego Jarosława Szymczyka. Bo dla premiera ważniejsze niż nasze bezpieczeństwo są układy polityczne.

Skutkiem wykorzystywania policji przez kolejne rządy do celów politycznych mamy trwającą lawinę odejść funkcjonariuszy ze służby. To nie jest wynalazek PiS, robili to wszyscy ich poprzednicy. Ponadto ponowna weryfikacja, którą uderzono w raz już zweryfikowanych, całkowicie zniszczyła zaufanie do państwa jako pracodawcy. W tym samym artykule czytamy:

Według ostrożnych szacunków liczba wakatów w policji wynosi ponad 12 tys., a na koniec 2023 r. poziom zatrudnienia był tak niski jak na początku lat 90.

Tymczasem dla kolejnych rządzących policja jest narzędziem do kontroli obywateli i walki z nimi. Zdaniem każdej kolejnej władzy policja od ochrony obywateli ma ważniejsze zadania, czyli ochronę władzy przed obywatelami, na przykład przy demonstracjach. Także kontrolę i inwigilację obywateli. Za chwilę wejdą w życie również i u nas unijne przepisy o mowie nienawiści w sieci i policjanci, zamiast nas chronić, będą analizowali nasze maile i wpisy w mediach społecznościowych lub przeprowadzali rewizje domowe w celu znalezienia u nas materiałów świadczących o zamiarze ewentualnym popełnienia myślozbrodni. Tak jest już w kilku krajach europejskich (Niemcy, Niderlandy) i niedługo tak też będzie u nas. Nowa proeuropejska władza nie zawaha się przed wprowadzeniem unijnych pomysłów.

Nie dajmy się też mamić nowoczesnością. Drony, roboty policyjne i temu podobne pomysły nie poprawią sytuacji. Takie twory nadają się do zdalnych działań technicznych, do śledzenia albo do zabijania ludzi i nie sprawdzają się, gdy trzeba wkroczyć w skomplikowane relacje międzyludzkie, chronić, a nie „neutralizować”. Kupione za nasze pieniądze, niewątpliwie przydatne będą do walki z naszymi protestami. Aby nas chronić, patrolować powinni prawdziwi policjanci, żywi ludzie ponoszący odpowiedzialność za swoje działania lub ich brak.

Policjantów mamy tylu, co 30 lat temu a przestępstw i przestępców więcej. Wpłynęły na to różne czynniki, również wzmożona imigracja. Chociaż nie jest zgodne z polityczną poprawnością wskazywanie na nią w tym kontekście, takie są fakty i obserwacje z całego świata. Pojawienie się dużej grupy ludzi słabo zakorzenionych w nowym miejscu pobytu sprzyja wzrostowi przestępczości. Nowo przybyli częściej dopuszczają się przestępstw lub łatwiej padają ich ofiarami i żadne zaklęcia tego nie zmienią. Czasem przestępczości nie widać na zewnątrz jak na przykład wśród zamkniętych społeczności azjatyckich, do których policja i media nie przenikają. Tam swoi żerują na swoich, a policji nikt nie wzywa. Publiczność dowiaduje się o tej przestępczości, dopiero gdy kilkakrotnie płonie centrum handlowe w Wólce Kosowskiej.

Skręcenie dyskusji na temat zabójstwa młodej kobiety w ideologicznym kierunku praw kobiet odniosło skutek bardzo przez obecną władzę pożądany. Skupiono się na przemocy domowej, prawach aborcyjnych itp. Dzięki temu można było wskazywać jako winnych prezydenta Dudę, Trybunał Konstytucyjny, Kościół Katolicki i parę innych podmiotów niemających ze sprawą nic wspólnego, ale związanych jakoś z poprzednią ekipą polityczną. Nikt nie domagał się większej skuteczności działań policji i innych służb, co byłoby racjonalnym wezwaniem skierowanym do obecnej władzy. I to wezwaniem dla tej władzy wyjątkowo niewygodnym, zwłaszcza przed wyborami samorządowymi.

Demonstracje i protesty po śmierci Lizy powinny być adresowane do urzędującego premiera i prezydenta Warszawy, ale dzięki sprytnemu manewrowi zostały cynicznie skierowane na błędne tory. Było to tak wygodne dla władzy, iż można podejrzewać celowe działanie mediów i organizacji przychylnych w tej chwili rządzącym. Teraz nikt już nie zapyta już premiera, jakie zmiany w funkcjonowaniu i finansowaniu policji zamierza przeprowadzić. Także nikt nie zapyta przebudzonego prezydenta Warszawy, dlaczego nie pomyśli o poprawie bezpieczeństwa w mieście. W tym o jakiejś formie dofinansowania warszawskiej policji i zwiększeniu liczby patroli także Straży Miejskiej. Zamiast tego wyrzuca dziesiątki milionów na megalomańskie i zbyteczne przebudowy parków, zwężanie ulic, niezwykle potrzebną i funkcjonalną kładkę pieszo-rowerową przez Wisłę, albo na przekór konserwatorowi zabytków sadzi wielkie ośmiometrowe platany na wąskich uliczkach. Do długiej listy kosztownych posunięć przebudzonego prezydenta można też dodać zakup 100 autobusów elektrycznych, drogich i zawodnych, zwłaszcza w zimie.

Wybraliście psychopatycznych narcyzów, to ich macie.

Jeśli wybierzecie ich ponownie, to potem nie narzekajcie, sami sobie będziecie winni.

Pamiętajcie o Lizie, idąc na wybory samorządowe.

Dziękuję za przeczytanie Substacka Jacka! Zapisz się bezpłatnie, aby otrzymywać nowe posty i wspierać moją pracę.

Obrazy do tego posta wygenerowałem z użyciem AI na portalu NightCafe.

Idź do oryginalnego materiału