Na ile kampanii Harris pomoże wsparcie prominentnych republikanów?

5 dni temu

Dwie główne amerykańskie partie to instytucje z bardzo długą historią. Partia republikańska powstała w latach 50. XIX wieku, demokratyczna ponad ćwierć wieku wcześniej. W ciągu tych prawie dwóch stuleci obie wielokrotnie zmieniały swoje programy, tożsamość, strukturę i geografię poparcia.

Kolejną rundę tych zmian obserwujemy w ostatnich latach. W 2016 roku Trump mógł wygrać dzięki zwycięstwu w trzech przemysłowych stanach Środkowego Zachodu – Pensylwanii, Wisconsin i Michigan – które co najmniej od pierwszego zwycięstwa Clintona w 1992 roku w wyborach prezydenckich zawsze głosowały na kandydata demokratów. Biden odbił te trzy stany, co było jednym z kluczowych warunków jego zwycięstwa w 2020 roku, ale w tym roku demokraci będą musieli o nie zawalczyć – zwłaszcza o głosy białej klasy pracującej, która kiedyś stanowiła ich naturalne wyborcze zaplecze na Środkowym Zachodzie.

Z kolei prezydentura Trumpa przełożyła się na spadek poparcia dla republikanów wśród białych absolwentów studiów wyższych, zwłaszcza wykształconych kobiet z przedmieść. Widać też bardzo wyraźnie, iż w tegorocznej kampanii wyborczej Harris chce przyciągnąć republikańskich wyborców, dla których z wielu różnych powodów Trump jest kandydatem nie do zaakceptowania. Na ile może się to udać i jakie będzie tego polityczne znaczenie – nie tylko w kontekście listopadowych wyborów?

Republikanie dla Harris

Na początku sierpnia demokraci uruchomili specjalną kampanię Republikanie dla Harris. Cel? Przekonanie republikanów, zwłaszcza tych, którzy w prawyborach głosowali na konkurentkę Trumpa Nikki Haley, iż właśnie z punktu widzenia bliskich im konserwatywnych wartości Trump powinien być dla nich nieakceptowalnym kandydatem, a obowiązki wobec kraju i konstytucji – ważniejsze przecież od lojalności partyjnej – nakazują poprzeć w tych wyborach Kamalę. choćby jeżeli nigdy wcześniej nie rozważało się głosowania na kandydata lub kandydatkę demokratów.

Harris i jej kampania od dawna formułują swój przekaz tak, jakby chcieli trafić do rozczarowanych republikanów. Temu służyć ma między innymi podkreślanie kontrastu między Trumpem, skazanym prawomocnym wyrokiem przestępcą, a ścigającą przestępców prokuratorką. Tradycyjnie to republikanie są przecież partią prawa i porządku – a więc, przynajmniej teoretycznie, dla ich elektoratu te kwestie powinny być szczególnie ważne. Najpewniej także z myślą o części republikańskich wyborców Harris podkreśla swoje zdecydowane stanowisko w polityce zagranicznej, zwłaszcza wobec Rosji.

By dotrzeć do konserwatywnych wyborców, Kamala zatrudniła ludzi pracujących wcześniej przy kampaniach republikanów. W trakcie konwencji demokratów w Chicago wystąpili też politycy przeciwnego obozu – np. były wicegubernator Georgii Geoff Duncan, wzywający do głosowania na kandydatkę demokratów. Od czasu konwencji wielu republikanów zadeklarowało poparcie dla Harris.

W połowie września grupa ponad 100 związanych z partią ekspertów od spraw bezpieczeństwa i międzynarodowych, pracujących w republikańskich administracjach Reagana, Bushów, a choćby samego Trumpa, wystosowała list otwarty, stwierdzając w nim, iż Trump nie jest kandydatem, któremu można zaufać w kwestii „obrony konstytucji Stanów Zjednoczonych przez wewnętrznymi i zewnętrznymi wrogami” i wzywając do poparcia Harris. Wśród sygnatariuszy znalazło się dwóch byłych dyrektorów CIA, były dyrektor wywiadu narodowego John. D. Negroponte, republikański senator z Nebraski, służący jako sekretarz obrony w administracji Obamy Chuck Hagel, wielu byłych ambasadorów, członków Kongresu i emerytowanych, wysoko postawionych wojskowych.

Podobny list podpisała grupa 17 byłych pracowników administracji Reagana oraz ponad 200 osób pracujących dla wcześniejszych republikańskich kandydatów na prezydenta: George W. Busha, Johna McCaina i Mitta Romneya. Harris poparł też prokurator generalny z czasów Busha Jr. Alberto Gonzales oraz wiceprezydent z tamtego okresu Dick Cheney. Poparcie zadeklarowała również córka Cheneya, Liz, do momentu konfliktu z Trumpem wpływowa republikańska kongresmenka z Wyoming.

Za Harris opowiedziała się część bliskich współpracowników Trumpa, jak Anthony Scaramucci – pracujący w trumpowskim Białym Domu jako dyrektor ds. komunikacji przez 11 dni – oraz była rzeczniczka Melanie Trump, a następnie Białego Domu, Stephanie Grisham. Wiceprezydent Trumpa, Mike Pence, publicznie ogłosił, iż nie zagłosuje na swojego byłego szefa, ale nie poparł Harris. Podobną deklarację złożył kandydat republikanów na prezydenta z 2012 roku, Mitt Romney.

To na pewno nie przeszkodzi Harris

Na ile te wszystkie wyrazy poparcia z przeciwnego obozu pomogą Harris? Z pewnością jej nie zaszkodzą, choć część popierających ją republikanów to bardzo nieoczywiści sojusznicy, zwłaszcza w oczach bardziej liberalnych wyborców demokratów.

Alberto Gonzales w czasach Busha przedstawiany był przez liberalne media i polityków jako nadzwyczaj ekspansywny prokurator generalny, stosujący prawo w sposób stwarzający zagrożenie dla praw obywatelskich Amerykanów. Dick Cheney, uważany często za szarą eminencję administracji Busha i prawdziwego architekta wojny w Iraku przez lewicę i liberałów postrzegany był na ogół jako uosobienie wszystkiego, co jest najbardziej nie tak ze splotem kompleksu przemysłowo-wojskowego, interesów sektora naftowego i agresywnej amerykańskiej polityki zagranicznej. W ten sposób przedstawiał go film Vice Adama McKaya, ze znakomitym Christianem Balem w roli Cheneya. Dziś ten ostatni jest częścią tej samej wspierającej Harris koalicji, co Bernie Sanders i lewica zyskująca polityczną świadomość na protestach przeciw wojnie w Iraku.

Brak zaufania bardziej umiarkowanych wyborców republikanów – zwłaszcza lepiej wykształconych, zamożniejszych kobiet – do Trumpa jest realnym problemem byłego prezydenta. Już w 2020 roku widać to było w tym, jak głosowały niegdyś raczej republikańskie przedmieścia. Dziś notowania Trumpa wśród tego elektoratu pogorszyło jego zachowanie po przegranych wyborach, powtarzanie kłamstw o rzekomych fałszerstwach, wreszcie wyrok Sądu Najwyższego odbierający Amerykankom prawo do aborcji jako prawo konstytucyjne, który nie byłby możliwy, gdyby nie sędziowskie nominacje republikanina.

Jednak ten elektorat będzie dla Harris bardzo trudny do pozyskania. Katie Glueck z „New York Timesa” rozmawiała z grupą rozczarowanych Trumpem konserwatywnych wyborców – wszyscy jej rozmówcy zgłaszają szereg wątpliwości wobec kandydatury demokratki, zwłaszcza związanych z jej polityką gospodarczą i stosunkiem do sytuacji na południowej granicy Stanów. Wielu z nich, choćby jeżeli Trump jest dla nich nieakceptowalnym kandydatem, w dniu głosowania raczej zostanie w domach.

Trump nie spadł republikanom z nieba

Republikanie występujący przeciw Trumpowi zasługują na szacunek – jak by nie oceniać ich przeszłej działalności – tym bardziej iż narażają się w ten sposób na niewybredne ataki Trumpa i jego zwolenników, często przechodzące w zorganizowany hejt, a choćby groźby karalne. Jednocześnie amerykańska i światowa opinia publiczna nie powinna ulegać iluzji, iż Trump spadł republikanom z nieba, iż nagle, nie wiadomo adekwatnie jak, przejął kontrolę nad partią i zmienił nie do poznania jej tożsamość.

To prawda, iż zmarginalizował, a choćby wypchnął z partii dużą część jej establishmentu, kształtującego republikańską politykę od wielu dekad. Wymowna była pod tym względem różnica między konwencją republikanów w Milwaukee a tą demokratów w Chicago. Harris przemawiała po Billu Clintonie, Hilary Clinton, Baracku Obamie – wszystkich najważniejszych postaciach z demokratycznego establishmentu z ostatnich 30-40 lat. Przekaz był jasny: Kamala startuje z poparciem całej najnowszej historii swojej partii. W Milwaukee nie było żadnego z żyjących republikańskich prezydentów i kandydatów na prezydenta, oczywiście poza Trumpem.

Jednocześnie Trump mógł skazać na banicję istotną część republikańskiego estabilishmentu dlatego, iż ten popełnił cały szereg błędów – na czele z wojną w Iraku i polityką gospodarczą uderzającą w podstawy dobrobytu zwykłych Amerykanów – i w wielu kwestiach przestał reprezentować republikańskich wyborców. Alt-rightyzacja republikanów, której symbolem i motorem stał się Trump, nie byłaby też możliwa, gdyby drogi do niej nie otworzył wcześniej republikański establishment, co najmniej od czasów Reagana wciągający w orbitę partii coraz bardziej skrajne środowiska, od fundamentalistów religijnych po rynkowych.

Trump niestety oddaje realnie to, jak myśli i czuje wielu wspierających prawicę Amerykanów. Ten typ prawicowości – naznaczony paniką wokół emancypacji kobiet, nostalgią za białą Ameryką, skłonnością do przemocy, autorytarnych rozwiązań i teorii spiskowych – nie zaczął się w Stanach wraz z Trumpem i nie zniknie choćby jeżeli Trump przegra w listopadzie. Choć naprawdę wyraźna klęska może wymusić przynajmniej czasową de-altrightyzację republikanów. Nurt trumpowski zostanie jednak częścią prawicy za oceanem – o czym myśląc w perspektywie dłuższej, niż najbliższe wybory, będą musieli pamiętać demokraci.

Idź do oryginalnego materiału