Wystąpienie Szymona Hołowni, w którym ujawnił, iż składano mu propozycje „zamachu stanu” – choć w sensie nieformalnym – wywołało polityczną burzę.
Swoją szansę dostrzegł Paweł Kukiz, który nie tylko zinterpretował te słowa jako wyraz desperacji marszałka Sejmu, ale jednocześnie wykorzystał okazję do kolejnego uderzenia w koalicyjne zaplecze Donalda Tuska. Bo choć krytyka padła pod adresem Hołowni, to w istocie jej adresatem był zupełnie kto inny.
Kukiz, polityk dryfujący dziś na obrzeżach sejmowej arytmetyki, nie kryje intencji: chodzi o osłabienie struktur obecnej większości rządzącej. Hołownia jest tu tylko narzędziem, wytrychem, który posłużyć ma do wbicia klina między Polskę 2050 a resztę koalicji. Mimo iż wypowiedzi Kukiza są zbudowane na tonie troski o standardy życia publicznego, ich faktyczny wydźwięk jest instrumentalny. Sugerując, iż Hołownia „zostanie znienawidzony” w swoim środowisku, Kukiz usiłuje aktywować efekt mrożący: osłabić pozycję marszałka Sejmu i doprowadzić do jego politycznej izolacji.
W tej retoryce uderzają dwie rzeczy. Po pierwsze, ostentacyjna emfaza, z jaką Kukiz analizuje „konsekwencje polityczne” słów Hołowni – przy czym sam nie podejmuje najmniejszej próby obiektywnej oceny kontekstu wypowiedzi marszałka. Po drugie – i ważniejsze – jego krytyka nie prowadzi do żadnych konstruktywnych wniosków. To nie analiza, ale cyniczne wyczucie okazji do zaszkodzenia przeciwnikowi.
Nieprzypadkowo wątek Trybunału Stanu pojawia się w narracji Kukiza niemal natychmiast. To standardowa metoda eskalacji: nadać sprawie ciężar quasi-karny, sugerować skandal ustrojowy, podnieść alarm konstytucyjny – i w ten sposób zdestabilizować jedność obozu władzy. Kukiz wie, iż nie chodzi tu o śledztwo, ale o publiczne wrażenie. jeżeli marszałek Sejmu zostanie przedstawiony jako postać kontrowersyjna, nieprzewidywalna, a wręcz zagrożenie dla ładu instytucjonalnego – jego znaczenie jako sojusznika Tuska dramatycznie spadnie.
Ten zabieg ma jedną konsekwencję: rozbijanie koalicyjnego frontu od wewnątrz. Hołownia nie liczy się tu jako indywidualność – liczy się tylko jego funkcja jako słabszego ogniwa. Kukiz nie kryje, iż jego zdaniem Hołownia „znalazł się w próżni”, a jego polityczna przyszłość wisi na włosku. Taki przekaz – powtarzany przez czynnego sojusznika PiS – nie ma na celu ani ostrzeżenia, ani wsparcia. To celowe przecięcie potencjalnych linii solidarności.
Trudno oprzeć się wrażeniu, iż Paweł Kukiz stara się rozegrać coś więcej niż tylko medialny komentarz. Próba wbicia klina między Polskę 2050 a Platformę Obywatelską to klasyczna operacja politycznego sabotażu. Budowanie muru nie przebiega tu linią ideologiczną, ale kalkulacją. W momencie, gdy Tusk potrzebuje spójności zaplecza, Kukiz wybiera czas na sugestywne uderzenie w jednego z filarów sejmowej większości.
Jego powtarzane z uporem tezy o „systemie wodzowskim” i „autorytaryzmie partyjnym” służą nie tyle diagnozie ustrojowej, ile budowaniu własnej narracji outsidera, który wie lepiej, ale nie ma wpływu. W tej konstrukcji polityka staje się grą interesów, a demokracja – dekoracją. Trzeba jasno powiedzieć: jeżeli ktoś tu rozgrywa układ parlamentarny przeciwko samej jego stabilności, to nie jest to Hołownia. To Kukiz, który wykorzystuje każde słowo i każdą nieostrożność do destabilizacji.
Słowa o zamachu stanu można i należy analizować – ale nie w stylu Kukiza. Bo jego celem nie jest zrozumienie sytuacji, ale wywołanie kryzysu. Gdy polityk w cieniu próbuje podpalać mosty między koalicjantami, nie robi tego z troski o system. Robi to, bo wie, iż tylko chaos daje mu cień szansy na znaczenie.