Psy zagryzły Człowieka na śmierć. Przed śmiercią musiano Mu amputować nogi i ręce, ale, niestety, to nie pomogło. Psy należały do właściciela strzelnicy, byłego policjanta. Te same psy zaatakowały ludzi rok temu i dwa lata temu. Dlaczego wtedy psów nie uśpiono, a właściciela nie posadzono do pudła?
Przypomina mi się koszmar, jaki ja przeżyłem w lutym pięć, czy sześć lat temu. Byłem na delegacji na Sycylii i wynajmowałem apartament kilka kilometrów od Katanii, żeby mieszkać blisko Instytutu, z którym współpracowaliśmy. W niedzielę wymyśliłem, iż przejdę te kilka kilometrów plażą do Katanii, tam zjem lunch, a potem wrócę. Szedłem tak plażą, która była absolutnie pusta. W pewnym momencie jednak wypadły z pobliskich zabudowań dwa wilczury wściekle ujadając. Darłem się „Ajuto!!!!”, ale nikt się nie zjawiał. Cofając się przed psami wszedłem w ubraniu do wody, choć woda w Morzu Śródziemnym w lutym ciepła nie jest. Psy latały wściekłe wzdłuż morza, ale za mną nie popłynęły. Zresztą pewnie pływam szybciej niż psy, więc byłem gotowy na ucieczkę wpław. Nie doszło do tego, a za kilkadziesiąt metrów mała rzeka wpływała do morza i psy już jej nie przekroczyły. Mając wodę po pas przeszedłem jeszcze kilkadziesiąt metrów, a potem wyszedłem z wody szczęśliwy, iż psów już nie ma. Przeżyłem.
Na lunch już nie poszedłem, tylko zacząłem wracać ulicą do domu. Niestety, nastąpiłem na jakiś kolec, cały but miałem we krwi. W całkowicie mokrym ubraniu, kulejąc, jakoś dowlokłem się do apartamentu i doszedłem do siebie. Jakiś stres pourazowy (PTSD) pewnie pozostał jednak na całe życie.
A na lunch zamiast owoców morza zjadłem herbatniki.
Ciągle słyszymy o atakach psów na ludzi. Na posiadanie broni trzeba mieć specjalne pozwolenie. Czy na posiadanie psa też nie powinno być takowego?
Michał Leszczyński