Morawiecki zbankrutował jako premier. Teraz próbuje być moralistą

2 dni temu
Zdjęcie: Morawiecki


„Apeluję o zabezpieczenie tej wypowiedzi pana Tuska o umowie MERCOSUR i złotych porad dla polskich rolników na poczet przyszłego postępowania przed Trybunałem Stanu. Ta porażająca niekompetencja i łajdactwo muszą wiązać się z odpowiedzialnością!” – napisał w sieci Mateusz Morawiecki.

Trudno o większy paradoks. Były premier, który sam zapisał się w historii jako symbol inflacyjnej katastrofy, chaosu legislacyjnego i nielegalnych wydatków z budżetu, dziś domaga się Trybunału Stanu dla swojego następcy za… rzekomą niekompetencję. Polityczna amnezja w czystej postaci.

Morawiecki po raz kolejny próbuje odegrać rolę surowego sędziego, choć to właśnie on przez osiem lat był głównym architektem polskiej politycznej bylejakości. Premier, który kazał ludziom „zaciągać kredyty, bo inflacja spadnie”, teraz występuje w roli obrońcy rolników. Ten sam człowiek, który przez lata ignorował dramat wsi, dziś poucza o wołowinie z Argentyny.

Trudno oprzeć się wrażeniu, iż jego nowa misja to raczej desperacka próba przypomnienia o swoim istnieniu niż realna troska o cokolwiek poza własnym wizerunkiem. W świecie Morawieckiego każda porażka jest cudza, a każda kompromitacja – tylko pretekstem do kolejnego kazania.

Wypowiedź Morawieckiego o Trybunale Stanu brzmi jak ponury żart, jeżeli przypomnieć sobie skalę nadużyć, które miały miejsce za jego rządów. To przecież on nadzorował Fundusz Sprawiedliwości, z którego pieniądze płynęły szerokim strumieniem do partyjnych nominatów. To on firmował decyzję o wydaniu miliardów poza budżetem – na tzw. „fundusze celowe”, by ominąć kontrolę Sejmu. To za jego kadencji Polska miała jedną z najwyższych inflacji w Unii Europejskiej i rekordowy deficyt budżetowy.

Jeśli ktoś powinien się obawiać Trybunału Stanu, to raczej nie Donald Tusk. Bo gdyby rzeczywiście zabezpieczyć wszystkie wypowiedzi Morawieckiego z ośmiu lat jego władzy, można by z nich zmontować film instruktażowy o tym, jak nie rządzić państwem.

Morawiecki atakuje Tuska za słowa wypowiedziane w Piotrkowie Trybunalskim: „Musimy się zastanowić, dlaczego oni się nie boją? Zróbmy wspólnie tak, by oni się bali polskiej wołowiny, a nie my argentyńskiej”. To fragment wypowiedzi o globalnej konkurencji, ekonomii i rolnictwie – może nie idealnie zgrabny, ale zrozumiały. Tymczasem były premier wyciąga go z kontekstu, by ogłosić „porażającą niekompetencję”.

Trudno o lepszy przykład politycznej hipokryzji. Morawiecki, który sam nie odróżniał pojęcia „deficytu” od „długu publicznego”, poucza dziś innych o gospodarce światowej. Premier, który wprowadził „Polski Ład” – najgorszy legislacyjny bubel III RP – teraz apeluje o odpowiedzialność.

Morawiecki nigdy nie był politykiem czynu. Był premierem narracji. Każdy kryzys zamieniał w opowieść o „wielkim planie” lub „tymczasowych trudnościach”. Każde kłamstwo przykrywał nowym cytatem z samego siebie. Gdy państwo tonęło w chaosie, on wychodził przed kamery i mówił, iż „Polska rozwija się szybciej niż Niemcy”.

To styl rządzenia, który nie wymaga wiedzy, ale odwagi w powtarzaniu nonsensów z kamienną twarzą. Dziś, gdy nie ma już władzy, Morawiecki próbuje odtworzyć ten schemat w mediach społecznościowych. Wciąż mówi jak premier, choć nikt już go nie słucha.

Kiedy Morawiecki wzywa do rozliczeń, trudno traktować to inaczej niż jako kabaret. Bo za każdym razem, gdy próbuje wystąpić w roli moralnego autorytetu, jego własna biografia krzyczy głośniej. Premier, który ukrywał swój majątek, zawyżał sukcesy gospodarcze i rozdawał publiczne pieniądze bez kontroli, dziś domaga się kar dla innych.

To nie jest polityka – to autoparodia.

Były premier PiS nie pogodził się z utratą władzy, a jeszcze mniej – z utratą znaczenia. Dlatego w każdej wypowiedzi Tuska widzi „dowód zdrady”, w każdym zdaniu „przestępstwo stanu”. Ale za tą retoryką nie stoi już ani siła, ani sens. Został tylko dźwięk dawnego tonu, echo władzy, która przeminęła.

Morawiecki wciąż marzy o powrocie. Ale po ośmiu latach jego rządów Polacy nie potrzebują kolejnych jego „apeli”. Potrzebują, by wreszcie ktoś rozliczył to, co on po sobie zostawił.

Idź do oryginalnego materiału